Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Natalia Szerszeń: Recenzja książki „Ocet i łzy” Moniki Milewskiej

Natalia Szerszeń: Recenzja książki „Ocet i łzy” Moniki Milewskiej

Cień gilotyny wydłużył się i legł nie tylko na swojej epoce, ponieważ głęboko zapadł w ludzkiej pamięci. Autorka poruszają wciąż niezwykle trudne i bolesne kwestie, choć od opisywanych wydarzeń upłynęło już ponad dwieście lat – pisze Natalia Szerszeń dla „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Świat (post)rewolucyjny”.

„W najbardziej odległych rocznikach świata na kartach całej historii, nawet w najbardziej barbarzyńskich jej wiekach, z trudem znajdziemy ślady, które można by było przyrównać do potworności, jakie popełnili oskarżeni. Neron był mniej krwiożerczy, Falaris mniej barbarzyński, a Syfaks mniej okrutny” – głosi cytowany przez Monikę Milewską akt oskarżenia komitetu rewolucyjnego w Nantes. Jej wznowiona właśnie książka Ocet i łzy jest nie tylko zapowiadanym we wstępie studium „o łzach wylewanych nad grobami ofiar i occie, którym szorowano ślady krwi na podeście gilotyny”, lecz także, a może przede wszystkim, opowiedzianą przez powstające wówczas obrazy nawet dziś wstrząsającą opowieścią o niepowstrzymanym szale i okrucieństwie rewolucji. Punktem wyjścia dla Milewskiej jest analiza i interpretacja powstającej w epoce ikonografii, ale punkt dojścia znajduje się daleko dalej. Autorka stawia bowiem pytanie, czy można było, skazawszy członków Trybunału Rewolucyjnego, „spokojnie zamknąć tę kartę historii” i porusza w swojej pracy szereg kwestii związanych z pamięcią o traumatycznym doświadczeniu – pamięcią indywidualną uczestników opisywanych wydarzeń, jak również zbiorową pamięcią Francuzów i całej Europy.

Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu. 
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.

W centrum zainteresowania autorki znajduje się ludzkie ciało, w stosunku do którego intensyfikacja terroru jest wprost niewyobrażalna. Święta gilotyna, jak mówili i pisali o niej sami rewolucjoniści, miała być narzędziem doskonale humanitarnym, higienicznym i sprawiedliwym, zadając śmierć zawsze w jednakowy sposób, okazała się narzędziem umożliwiającym przeprowadzanie egzekucji na nieznaną wcześniej skalę. Wsiąkająca w piaski miejskich placów krew skazańców, tworząca z czasem coraz rozleglejsze, nieusuwalne kałuże, w każdej chwili przypominała o wszechwładnej mocy tej nowej świętej, której zadania, jak konstatuje na podstawie zachowanych tekstów Milewska, były jednak bardzo tradycyjne: „ma ona czynić cuda i nawracać”. Nie tylko rewolucjoniści i prosty lud, był, jak się okazało, skłonny przyjąć kult gilotyny, lecz także kontrrewolucja w paradoksalny sposób sakralizowała to narzędzie kaźni, widząc w nim symbol męczeństwa króla oddającego życie za swój naród i arystokracji, gotowej iść w jego ślady. Nie dziwią więc, reprodukowane w książce niemalże obok siebie, rewolucyjne apoteozy gilotyny i kontrrewolucyjne apoteozy króla-męczennika. Milewska dowodzi, że nie jest dziełem przypadku, iż wyobraźnia czasu rewolucji francuskiej operuje językiem (zarówno werbalnym, jak i wizualnym) wywodzącym się wprost ze świata, który rewolucja tak bardzo pragnęła obalić i skutecznie zniszczyć. Podczas lektury rodzi się pytanie, czy autorzy powstających wówczas druków ulotnych, grafik, obrazów, sztuk teatralnych i tekstów literackich zdawali sobie sprawę, jak głęboko zanurzeni są w rzeczywistości, którą pragną zwalczać. Niezależnie od odpowiedzi, przywoływane przez autorkę bardzo licznie na przestrzeni całej książki przykłady rewolucyjnej sztuki stanowią przejmujący dowód długiego trwania pewnych wzorów, a także niemożliwego do zniszczenia za pomocą jakichkolwiek środków pragnienia sacrum i wyższego porządku, który organizuje ziemską egzystencję. Kontynuacją rozważań na temat sakralizacji gilotyny jest obszerny ustęp poświęcony atrakcyjności krwawych widowisk, w jakie przerodziły się codziennie niemal egzekucje, i nieco makabryczna moda, oferująca paniom biżuterię z miniaturowymi gilotynami, a panom – zegarki z jej wizerunkiem. Choć częściowo narzucone dekretami, te nowe formy rozrywki i ubioru przez niektóre kręgi przyjmowane były entuzjastycznie, a miniaturowe gilotynki do ścinania ptaków i myszy w krótkim czasie podbiły salony. „Święte oburzenie było rewersem mrocznej fascynacji” – konstatuje Milewska. 

Terror obudowywał się rytuałami i efektowną, choć nieraz przerażającą dekoracją, które, zyskując samodzielność, zdejmowały odpowiedzialność za zbrodnie z tych, którzy byli im winni. Język i sfera wizualna terroru maskowały skalę przemocy: i tej dosłownej, i symbolicznej. Makabryczne przykłady wytapiania łoju z ciał ofiar i obdzieranie skazańców ze skóry przywodzą na myśl, przywołane zresztą przez autorkę, realia obozów zagłady – choć to już „rewolucja w niebezpieczny sposób naruszyła tabu człowieczego ciała”.

Oprócz analizy form wizualnych autorka zajmuje się także architekturą, pojawiającymi się masowo cmentarzyskami, a nawet zachowanymi w relacjach pamiętnikarskich i literaturze wrażeniami olfaktorycznymi. Poprzez historię przedmiotów, ciał, obrazów, przestrzeni i zapachów opowiada o tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać, a co głęboko zmieniło nie tylko Francję, lecz także Europę. Odsłania prawdziwe oblicze eksperymentu na duszach, do kresu utopijne marzenie o stworzeniu nowego człowieka.

Cień gilotyny wydłużył się i legł nie tylko na swojej epoce, ponieważ głęboko zapadł w ludzkiej pamięci. Ocet i łzy to książka poruszająca wciąż niezwykle trudne i bolesne kwestie, choć od opisywanych wydarzeń upłynęło już ponad dwieście lat. Milewska potrafi jednak z niezwykłą wrażliwością i dociekliwością podążać ścieżkami rewolucyjnego szaleństwa, śledząc paradoksy wydarzenia, które wydawałoby się, zostało już gruntownie zbadane i wielokrotnie ocenione. Prezentując jednak oprócz faktografii tamtych czasów również mniej znaną sztukę i interpretując jej wymowę, sięga ku wartościom uniwersalnym, a narracja historyczna przyjmuje momentami formę eseju o pragnieniu wolności tak silnym, że przeradzającym się w obłęd. I chociaż język nienawiści, w jakim formułowano obelgi, oskarżenia i wyroki w stosunku do kleru i arystokracji, nie zmienił się, gdy przyszło inwektywami obrzucać jakobinów, to skala i różnorodność przemocy, jakiej doświadczyła Francja w czasach rewolucji, po dziś dzień zaskakuje. Podobnie jak zaskakiwała ówczesnych, o czym Milewska wspomina w ostatnich słowach swojej książki, interpretując to zdziwienie jako ostatnią obronę niewinności świata.

***

ocet i lzy terror wielkiej rewolucji francuskiej jako doswiadczenie traumatyczne wyd 2 2

Monika Milewska,
Ocet i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie traumatyczne,
Słowo obraz/terytoria, Gdańsk 2019, wydanie drugie

Belka Tygodnik506


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.