Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Krzysztof Masłoń: Trudna sztuka felietonu. Recenzja „Felietonów” Wojciecha Tomczyka

Krzysztof Masłoń: Trudna sztuka felietonu. Recenzja „Felietonów” Wojciecha Tomczyka

Nasz najwybitniejszy współczesny dramaturg – Wojciech Tomczyk – opublikował wybór ze swej felietonistyki, bo taką uprawia od lat, nieregularnie może, ale z powodzeniem, na łamach takich pism jak: „Teologia Polityczna Co Tydzień", „Kwartalnik Konserwatywny", „Nowe Państwo", „Film" i „Teatr". Lektura prawie 50 tekstów, które złożyły się na tom jego „Felietonów", skłoniła mnie do skreślenia tych zdań tyczących się felietonu jako takiego i jego miejsca w piśmiennictwie polskim lat ostatnich, przedostatnich, a i jeszcze dawniejszych.

Otóż felieton, podobno, może być o wszystkim, musi zaś być niedługi i dowcipny. Niektórzy za felieton uważali wręcz każdy tekst pomieszczony na ostatniej stronie periodyku, byle złożony wyróżniającą się czcionką i opatrzony jakąś w miarę wyrazistą winietą. Historia gatunku jest mniej więcej 200-letnia, popularność zdobył we Francji, w Polsce przez długie lata za felietony idealne uważano kroniki pana Głowackiego podpisywane nazwiskiem Bolesława Prusa. Po latach pojawił się Głowacki numer dwa i także zaznaczył swą obecność na felietonowej niwie. Namnożyło się felietonistów w czasach PRL, z tym że większość z nich, i to zdecydowana, o pisaniu felietonów nie miała pojęcia. Na przykład za zdolnego felietonistę przez długie lata uchodził Krzysztof Teodor Toeplitz, który w „Kulturze", oczywiście warszawskiej, a później w „Polityce" nudził niesłychanie, aż się człowiek zastanawiał, czy to ten sam scenarzysta „Czterdziestolatka" czy kto inny. Na szczęście ci z lepszą pamięcią przypominali sobie w chwilach takich, że popełnił on również śmieszne inaczej „Anatole", i wszystko stawało się jasne.

W Polsce przez długie lata za felietony idealne uważano kroniki pana Głowackiego podpisywane nazwiskiem Bolesława Prusa. Po latach pojawił się Głowacki numer dwa

Z kolei w tygodniku „Literatura" pozycją najchętniej (a w każdym razie chętnie) czytaną były zapiski Jerzego Andrzejewskiego „Z dnia na dzień", również - Bóg raczy wiedzieć dlaczego felietonami zwane. A za dowcipnych i - uwaga! - odważnych felietonistów uchodziły tuzy „Polityki" także dziś straszące na tych i innych łamach: Passent i Urban. Ba, próbował swych sił na tym polu także Kazimierz Koźniewski znany również jako TW „33". Kiedy w stanie wojennym został naczelnym „Tu i Teraz", teksty w jego piśmie podpisywano również numerami, wstydząc się ujawniania nazwisk. Felietonistów (byli tacy, a jakże) również to dotyczyło, chyba że chodziło o takiego np. Bohdana Czeszkę, bo jemu akurat było wszystko jedno.

Na serio prawdziwym felietonistą, i to z Bożej łaski, był Stefan Kisielewski, choć też nie każdy jego tekst był taki jak sławne „Moje Typy" czy tekst o DEBIL-u, dwustronnym eksperymencie biletowym. Lutnię po Bekwarku w tej dziedzinie usiłował przejąć jeszcze Antoni Słonimski, ale jak to z tym autorem bywało, jedni go chwalili nad miarę, inni zaś w jego pisaniu zauważali to jedynie, że przed wojną szło mu pod tym względem lepiej. Byli też tacy felietoniści, którzy się dobrze zapowiadali, np. w „Tygodniku Powszechnym" Piotr Wierzbicki czy w latach nam bliższych Jerzy Pilch. Niestety, kończyło się na zapowiedziach. Za to przynajmniej oryginalnością zapisali się w dziejach felietonistyki polskiej Hamilton czy Andrzej Dobosz.

Były też pisarskie asy – za takie w każdym razie się uważali – które uporczywie drążyły jeden temat. Tak jak kiedyś Krzysztof Kąkolewski uparcie pisał o rurze w parku Skary­szewskim, tak Stefan Bratkowski dopominał się o emisję w telewizji publicznej serialu „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", którego był scenarzystą. Niekiedy jakość przechodziła w ilość, tak jak w „Rzeczpospolitej", w której pracowałem, gdzie zaproszono ich do współpracy z dodatkiem „Plus Minus" tylu, że musieli pisać co drugi tydzień z braku miejsca. Niestety, pisali jednakowo marnie.

Szczególnie interesowałem się felietonem kulturalnym, obecnie pozostającym w zaniku. W ostatnich latach dobrze w tej materii rokował Krzysztof Feusette, ale i jego, tak jak wielu innych, połknęła polityka, przy czym – traf chciał! – zgubił pióro i odtąd musi posługiwać się czymś innym. Sprawa szersza to upadek prasy papierowej, której felieton jest dziecięciem, niegdyś ukochanym, obecnie uważanym za podrzutka, a dosadnie mówiąc - bękarta. W związku z tym to, co pisze Wojciech Tomczyk, np. w kultowym już tekście „Za co kochamy Janka" (oczywiście tego z „Pancernych") czy „Dlaczego Maryla nie powinna?" (naturalnie Rodowicz), jest - nawiązując do jednego z cyklów „Kisiela" – wołaniem na puszczy.

To, co pisze Wojciech Tomczyk, np. w kultowym już tekście „Za co kochamy Janka" (oczywiście tego z „Pancernych") (...) jest - nawiązując do jednego z cyklów „Kisiela" – wołaniem na puszczy.

Tym goręcej zachęcam państwa do przeczytania tego tomu, co polecam szczególnie młodszym czytelnikom, by dowiedzieli się z niego, co to jest felieton. Który w sprzyjających okolicznościach stać się może, przepraszam za wyrażenie, sztuką. 

Tekst ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy" NR 22/324


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „Herezję sekularności” Piotra Popiołka
Pierwsza polska monografia koncepcji Radykalnej Ortodoksji Johna Millbanka
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.