W tym numerze chcemy przyjrzeć się francuskiej specyfice buntu pod znakiem „żółtych kamizelek”. Czym jest ten protest? Czy możemy mówić o buncie społeczeństwa przeciwko elitom? W jakiej sytuacji jest prezydent Macron? Jak protest rysuje się na szerszym tle? A może to moment, w którym trzy francuskie kolory to już za mało – i żółty stanie się kolejną polityczną barwą?
Wylewa się jak magma. Jest równie gorący, ciągle nieuformowany, w dużej mierze destrukcyjny. Trudno przewidzieć jego kierunek, a także krajobraz po tym jak ostygnie. Można powiedzieć, że jego różnorodność i brak precyzji, a z drugiej strony pewna bezwzględność w przekraczaniu dotychczasowych granic – stały się jego elementami wyróżniającymi. O czym mowa? – oczywiście o francuskim proteście „żółtych kamizelek”. Długotrwały i zdeterminowany bunt, wpisuje się powoli w krajobraz politycznej rzeczywistości Francji. Czym jest? Buntem mas, rebelią prowincji przeciwko elitom, a może po prostu krzykiem niezadowolenia wobec polityki prezydenta Macrona?
Przypomnijmy genezę. Ruch „żółtych kamizelek” powstał jako spontaniczny protest, który reagował na zapowiedzi podwyższenia cen paliw, które uderzały w pokaźny segment gospodarki związany z transportem i logistyką. Siła protestu była zauważalna – niemal 300 tysięcy demonstrantów ruszyło, aby zasygnalizować swoje niezadowolenie. Był to moment konstytuujący ruch, który z premedytacją nie przybrał żadnej twarzy, która będzie go reprezentowała. Kolejne protesty miały przebieg gwałtowny i zmusiły prezydenta Macrona do przesunięcia momentu wprowadzenia podwyższonej kwoty akcyzy. Jednak logika niezadowolenia i mechanika pewnej politycznej sprawczości wprawiła całość w ruch. Teraz wśród socjologów trwa debata, czym jest organizowana niemalże cyklicznie manifestacja i czy ma ona polityczne czy też jedynie społeczne podłoże.
Trzeba to mocno zaakcentować. „Żółte kamizelki” to ruch oddolny, który mobilizuje się w sposób dostosowany do nowych technologii i rozwiązań komunikacyjnych. Media społecznościowe stały się motorem i miejscem, w którym demonstranci mogli się policzyć i zorganizować. Co ważne, przejście z virtualu do realu, nastąpiło bardzo sprawnie – ukazując, że skala niezadowolenia jest znacznie mocniejsza i nie dająca się rozładować prostym akcesem do grupy w wirtualnej rzeczywistości. Sprawa zatem nabrała rumieńców, kłopot w tym, że trudno je dostrzec na zbiorowej twarzy. Protest stał się też w pewnym sensie buntem w formie czystej. Już trudno o jego jednoznaczną definicję, a jedynym wspólnym mianownikiem, który uwspólnia jego zakres, to chęć zmiany i wyartykułowania, że nie jest dobrze.
Krajobraz, który kształtuje się przed oglądającym sceny z Paryża czy innych francuskich miast – to starcie ludu z elitą
Niewątpliwie nie można tego problemu sprowadzić do zwykłego protestu przeciwko niepopularnemu posunięciu rządzących. Gdy rozpozna się grupę „rebeliantów”, wyraźnie widać, że składa się ona z niższej i średniej klasy, głównie z prowincji. Osób, które nie są zadowolone z dotychczasowego kształtu liberalnej demokracji i jej propozycji. Krajobraz, który kształtuje się przed oglądającym sceny z Paryża czy innych francuskich miast – to starcie ludu z elitą. Tych, którzy realnie odczuwają posunięcia polityczne i tych, którzy swoimi decyzjami, próbują wpisać państwo w szerszy trend liberalnej wizji świata. Wygląda na to, że ostatnie nici łączących jednych z drugimi zostały może jeszcze nie całkowicie pozrywane, ale na pewno solidnie nadszarpnięte.
Paradoksem jest, że Macron dla wielu zdawał się być twarzą zmiany, mającą odmienić francuską politykę. Teraz w brutalny sposób został skonfrontowany z buntem, który długo narastał pod tonami pudru i dobrego samopoczucia zaklinających rzeczywistość beneficjentów systemu. Być może nie jest to przypadek, że twarz liberalnego populizmu musi konfrontować się z magmową rzeczywistością, która z całą mocą wypłynęła na powierzchnię. Dwa równoległe światy funkcjonują teraz obok siebie i reprezentują dwa porządki, które coraz mocniej rysują się nie tylko we Francji, ale w skali globalnej. Ruch „żółtych kamizelek” w tym kontekście jawi się jako nie tylko uliczna rebelia o dość ponurej destrukcyjnej sile, ale jako emanacja pewnej potrzeby artykulacji potrzeb warstw wcześniej nie dostrzeganych.
Dlatego w tym numerze chcemy przyjrzeć się francuskiej specyfice buntu pod znakiem „żółtych kamizelek”. Czym jest ten protest? Czy możemy mówić o buncie społeczeństwa przeciwko elitom? W jakiej sytuacji jest prezydent Macron? Jak protest rysuje się na szerszym tle? A może to moment, w którym trzy francuskie kolory to już za mało – i żółty stanie się kolejną polityczną barwą?
Jan Czerniecki
Redaktor naczelny
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Redaktor naczelny Teologii Politycznej Co Tydzień. Wieloletni koordynator i sekretarz redakcji teologiapolityczna.pl. Organizator spotkań i debat. Koordynował projekty wydawnicze. Z Fundacją Świętego Mikołaja i redakcją Teologii Politycznej związany od 2009 roku. Pracował w Ośrodku Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytucie Pileckiego. Absolwent archeologii na Uniwersytecie Warszawskim.