Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Remigiusz Okraska: Szczepionka na indywidualizm pilnie poszukiwana

Remigiusz Okraska: Szczepionka na indywidualizm pilnie poszukiwana

Potrzebujemy odnowienia myślenia wspólnotowego, a wiele wskazuje na to, że batalie ideowopolityczne przyszłości nie będą już starciem nominalnej lewicy z prawicą, lecz komunitariańskich odłamów obu tych obozów z ich liberalno-indywidualistycznymi odłamami. Pandemia ukazała nam, że trzeba bronić wspólnoty – także kosztem rozsądnego ograniczenia części swobód gospodarczych i jednostkowych – pisze Remigiusz Okraska w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Szczepienia – (nie)ufność wobec państwa”.

Przebieg pandemii, traktowanie obostrzeń zdrowotno-sanitarnych, a także debata wokół zdrowia publicznego, priorytetowego traktowania dobra wspólnego czy samych szczepień – pokazują nam zjawiska i tendencje co najmniej częściowo odmienne niż zakłada wymowa popularnych stereotypów i komunałów. Przede wszystkim to, że skuteczna polityka publiczna mająca na celu ochronę jednej z podstaw bytowania jednostek i zbiorowości, czyli dobrej kondycji zdrowotnej, jest torpedowana wcale nie przez postawy „zacofańców”, nie przez niesubordynowany „ciemnogród”, nie w imię „archaicznych przesądów”. Wydaje się, że jest wręcz przeciwnie – jednym z kluczowych zagrożeń dla zdrowia i dobrostanu wspólnoty są tendencje kojarzone czy portretowane jako nowoczesne. Indywidualizm, poczucie jednostkowej swobody i sprawczości, różnorodność postaw i opinii, mobilność społeczna i porzucenie tradycyjnych więzi międzyludzkich, przedsiębiorczość i aktywność biznesowa – wszystko to w obliczu pandemii ujawnia swoje ciemne strony. Przed zupełnym rozpadem chronią natomiast społeczeństwo postawy, nawyki i przekonania grup, środowisk i regionów zwykle postrzeganych jako odpowiedzialne za wszystkie polskie błędy, wady i przypadłości.

Mieliśmy przedsmak tego już wcześniej. Co kilkanaście miesięcy media społecznościowe obiega od paru lat mapa przygotowana na podstawie danych NIZP-PZH Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru. Dotyczy ona odsetka odmów szczepień w poszczególnych województwach. Gdyby potraktować poważnie częste opinie i pohukiwania pod adresem „antyszczepionkowców”, serwowane przez liberalno-postępowo-inteligencki komentariat, należałoby się spodziewać, że najwięcej odmów będzie w regionach kojarzonych ze stereotypowym „ciemnogrodem”. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Największa liczba odmów szczepień w roku 2019 na każdy 1000 mieszkańców miała miejsce w województwach pomorskim, wielkopolskim i śląskim. Wysoko były też mazowieckie, lubuskie i opolskie. Z regionów portretowanych jako zacofane, nierozwojowe czy „prawicowe”, tylko lubelskie było dość wysoko. Z kolei najniższy odsetek odmów to woj. podlaskie, a stosunkowo niskie wskaźniki takich postaw dotyczą m.in. podkarpackiego, świętokrzyskiego, małopolskiego i warmińsko-mazurskiego. „Antyszczepy” zamieszkują głównie regiony zamożniejsze, bardziej zurbanizowane oraz postrzegane jako lokomotywy rozwoju i liberalne. Lider, woj. pomorskie, czyli bastion partii „europejskiej”, ma odsetek odmów szczepień na poziomie niemal 11 osób na każdy 1000 mieszkańców – natomiast podkarpackie, bastion „antyeuropejskości”, to wskaźnik, wynoszący nieco ponad jedną osobę, czyli dziesięciokrotnie mniej.

Te dane, jak każde, można oczywiście interpretować rozmaicie, dzielić włos na czworo, niuansować, a nawet zamykać oczy na rzeczywistość i przekonywać, że w regionach z wysokim wskaźnikiem odmów szczepień skalę zjawiska napędzają lokalne „ciemnogrody”, nie zaś wielkomiejska liberalna klasa średnia. Postawię jednak tezę, że to właśnie ta ostatnia grupa jest bardziej podatna na takie zjawiska – ze względów strukturalnych. Nie dlatego, że jest gorsza czy głupsza, a „zdrowy lud” nie dał się omamić bzdurom. To byłoby wyjaśnienie równie fałszywe i szkodliwe jak portretowanie mieszkańców regionów uboższych czy ludzi głosujących na PiS jako matołków i zacofańców. Takie wyjaśnienia niczego nie wyjaśniają.

Żyjemy w czasach, w których indywidualnych błędów przybywa tym bardziej, im większa jest skala indywidualnego sprawstwa oraz propagowania przekonania, że opinia jednostki to ostateczna instancja

Żyjemy w czasach, w których indywidualnych błędów przybywa tym bardziej, im większa jest skala indywidualnego sprawstwa oraz propagowania przekonania, że opinia jednostki to ostateczna instancja. Tak jak bez trudu można w dziejach znaleźć przykłady zbiorowego szaleństwa, fatalnej w skutkach presji zbiorowości na jednostki, tak wydaje się, że dzisiaj wyzwaniem i zmartwieniem staje się coś przeciwnego. Mianowicie dbałość o dobro wspólne i prowadzenie polityk publicznych w zbiorowości coraz bardziej zatomizowanej, heterogenicznej, takiej, gdzie cała narracja kultury i popkultury przekonuje, iż nic właściwie się nie liczy poza jednostkami, ich postawami, decyzjami, przekonaniami. W której wszelkie ograniczenia dokonywane w interesie zbiorowym są postrzegane jako zagrożenie, niemal wstęp do totalitaryzmu, ponury cień przeszłości nad najlepszym z możliwych światów, czyli takim, w którym, odwrotnie niż w słynnym wierszu Majakowskiego, „jednostka wszystkim”.

To wszystko nie jest, jak chcieliby co bardziej toporni moraliści prawicowi, wynikiem czy to spisku, czy „lewackiej inżynierii społecznej”, czy czegoś w tym stylu. Od czasów Marksa i Engelsa wiemy, że byt społeczny określa świadomość społeczną, czyli istnieje zasadniczy związek między tym, co myślimy i robimy a tym, w jakich realiach żyjemy. Paradoksem dziejów jest to, że gdy klasycy marksizmu sformułowali słynną uwagę mówiącą, iż w kapitalizmie wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu, czyli że dynamiczna gospodarka rynkowa rozbija tradycje poprzednich epok i feudalne struktury społeczne, to wiele lat później nie potrafią tego dostrzec „konserwatywni liberałowie” rojący sobie, iż wielowymiarowe przeobrażenia gospodarcze nie będą wpływały na realia bytowania ludzi, ich styl życia, wartości i postawy. Gdy Margaret Thatcher wygłaszała opinię, że nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo, a są tylko jednostki i rodziny, to nie tyle stwierdzała stan rzeczy, ile raczej zapowiadała skutki swoich poczynań w dziedzinie deregulacji gospodarki, niszczenia bastionów wielkiego przemysłu i związanych z nimi zbiorowości. Nie ma chyba nic bardziej komicznego i zarazem smutnego niż współczesna prawica, która z jednej strony wychwala i promuje zawodowo-rynkową „mobilność” społeczną i „dynamiczność” rynkową, a z drugiej rozpacza nad rozpadem „naturalnych wspólnot”: rodzin, sąsiedztw, społeczności lokalnych czy parafialnych. No, podobna jest też lewica, która w swej dzisiejszej postaci wielbi jednostkową ekspresję i wszelkie możliwe, coraz bardziej niszowe, ekscentryczne i woulntarystyczne mniejszości, a później dziwi się, że z takiego materiału nie sposób stworzyć trwałej, silnej, masowej wspólnoty czy to politycznej, czy organizacyjnej, czy będącej sprawczym podmiotem zmian społecznych. Antyludowym, całkowicie wykorzenionym z jakichkolwiek realnych wspólnot wielkomiejskim jednostkom o kolekcjonerskim lajfstajlu pozostają zatem lektury o „ludowej historii Polski” i grupki rekonstrukcyjne wydarzeń rewolucji 1905, w ramach których klasa średnia czy inteligencja ze świetnym kapitałem społecznym przebiera się za „robociarzy” sprzed wielu dekad.

Również postawy „antyszczepionkowców” z klasy średniej, dużych miast i rozwiniętych regionów są tyleż wzajemnie sprzeczne, co i zrozumiałe na tym gruncie. Skoro w centrum uwagi i sprawstwa jest jednostka, to trudno potępiać kogoś z pozycji autorytetu władzy czy nauki, dobra wspólnego czy zbiorowej racji. Skoro styl życia spod znaku „samorealizacji” wprost przekłada się na mniejszą liczbę dzieci w rodzinach i ich późniejsze przychodzenie na świat, to nic dziwnego, iż te właśnie dzieci stają się dobrem tak rzadkim, że w środowiskach deklaratywnie nowoczesnych i postępowych znajduje uznanie i zrozumienie nawet najbardziej absurdalny zestaw lęków („szczepionki powodują autyzm”) i decyzji będących ich pochodną. A jeśli „nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo”, a są tylko jednostki i rodziny, to na takim gruncie zasadne staje się prawo rodziców do decydowania o „własnych dzieciach” nawet wbrew ich interesowi zdrowotnemu oraz wbrew ryzyku dla zdrowia publicznego.   

Najmniejsze tragiczne żniwo pandemii i najszybszy powrót do stosunkowo bezpiecznych realiów odnotowano w krajach wschodnioazjatyckich, o wciąż silnym etosie kolektywistycznym

Pandemia unaoczniła to wszystko jeszcze bardziej. Okazało się bowiem, że swoisty zdrowotny stan wyjątkowy nakłada, a raczej powinien nakładać ograniczenia zupełnie sprzeczne z kulturą indywidualistyczno-egocentryczną. Najmniejsze tragiczne żniwo pandemii i najszybszy powrót do stosunkowo bezpiecznych realiów odnotowano w krajach wschodnioazjatyckich, o wciąż silnym etosie kolektywistycznym. Gdy pominiemy Chiny jako rozsadnik choroby, pierwsza, a szczególnie druga, jesienna fala pandemii, która zebrała żniwo większe od wiosennej w znakomitej większości krajów Zachodu, okazała się mieć łagodny przebieg w Hongkongu, Singapurze, Korei Południowej, Japonii i Tajwanie, mimo często niesprzyjającej temu gęstości zaludnienia i znacznie bardziej ożywionym kontaktom z Chinami. Przyczyn było kilka, ale jedną z nich niewątpliwie była dyscyplina społeczna w zakresie przestrzegania dystansu społecznego, zaleceń higienicznych, obostrzeń formalnoprawnych itp. Gdy społeczeństwa zachodnie domagały się już wkrótce po wprowadzeniu obostrzeń powrotu do business as usual – nie tylko w gospodarce, ale także w rozrywce i konsumpcji, podróżach, wypoczynku itp. – i gdy były pogrążone w „wolnościowych” dyskusjach o tym, co się komu wydaje i jak chciałby postępować, wówczas nowoczesne, lecz kolektywne społeczeństwa azjatyckie stosowały się do reguł bezpieczeństwa zdrowotnego. Były właśnie społeczeństwami, nie zaś tylko jednostkami i rodzinami.

W Polsce natomiast nie tylko można zauważyć postawy typowe dla krajów ze znacznie bardziej indywidualistyczną kulturą. Widać u nas także, podobnie jak w przypadku „antyszczepionkowców”, postawy niemal zupełnie sprzeczne ze stereotypami bardzo popularnymi od lat w debacie politycznej. Gdy w połowie grudnia 2020 roku przeprowadzono sondaż na temat postrzegania ryzyka ze strony koronawirusa (czy pandemia jest dla zdrowia Polaków zagrożeniem poważnym, czy wyolbrzymionym, czy fikcyjnym) i zestawiono uzyskane odpowiedzi z informacjami o preferencjach politycznych, wyniki okazały się zupełnie inne niż można byłoby wnioskować na podstawie potocznych opinii, a nawet stanowisk części ugrupowań. Oto bowiem elektorat „ciemnogrodzki”, „tradycyjny” i zarazem niewolnorynkowy, czyli wyborcy PiS, uznał w przypadku aż 76% badanych, że Covid-19 jest zagrożeniem poważnym, a tylko 1% uważał, że fikcyjnym. Dla odmiany 35% elektoratu Lewicy oraz 41% ugrupowania Hołowni uznało, że to zagrożenie wyolbrzymione; tylko połowa wyborców tej ostatniej formacji uznała, że jest to zagrożenie poważne. Kto tu właściwie jest zatem „ciemnogrodem”? Wydaje się, że ktoś zupełnie inny, niż portretowani w taki sposób.

Podobne wyniki przyniosły badania sondażowe z końca stycznia 2021. „Dziennik Gazeta Prawna” opublikował zestawienie odpowiedzi na pytanie, czy ankietowani popierają łamanie przez przedsiębiorców zakazów i obostrzeń związanych z ochroną zdrowia publicznego. Okazało się, że wśród wyborców PiS z jesieni 2019, zdecydowanie popiera odrzucenie zakazów zaledwie 4% ankietowanych, a 14% raczej popiera, gdy zdecydowanie przeciwko jest 31%, a raczej przeciwko 34%. W tym czasie wśród elektoratu PO zdecydowanie za łamaniem obostrzeń opowiedziało się 48%, a kolejne 23% było raczej za tym, z kolei w przypadku wyborców Lewicy wskaźniki te wyniosły odpowiednio 41 i 28%. Wśród ankietowanych przedstawiciele elektoratu ugrupowania nominalnie lewicowego mieli łącznie taki sam udział popierających łamanie obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych jak miało to miejsce wśród wyborców… fanatycznie wolnorynkowej Konfederacji. Zdecydowanie przeciwko łamaniu rozporządzeń o obostrzeniach opowiedziało się po zaledwie 2% wyborców PO i Lewicy, przy wynoszącym 31% analogicznym odsetku wśród wyborców PiS.

Niewątpliwie jakiś wpływ na zajmowane stanowiska mają sympatie polityczne i popieranie w konkretnej sprawie ugrupowania, z którym całościowo sympatyzują ankietowani. Ale takie wyjaśnienie byłoby zbyt proste i zakładające daleko posunięte mentalne ubezwłasnowolnienie czy sekciarstwo elektoratów wszystkich ugrupowań. Wydaje się, że jest wręcz przeciwnie: partie oraz związane z nimi środowiska medialne i okołopolityczne oddziałują na wyborców w znacznie mniejszym stopniu niż chciałyby one same i niż uważają liderzy komentariatu. Środowisko Lewicy w żadnej poważniejszej mierze podczas pandemii nie propagowało postaw takich, jakie znalazły wyraz w sondażu, z kolei część okolic PiS flirtowała (czy to z przekonań doktrynalnych, czy z uwagi na doraźny zysk polityczno-wizerunkowy) z opiniami umniejszającymi znaczenie pandemii czy z wyrazami niezadowolenia przedsiębiorców z powodu nałożonych obostrzeń. Mimo to elektoraty partii pozostały obojętne na takie przekazy. Prawdopodobnie dlatego, że wyborcy rządzącego ugrupowania są znacznie mniej indywidualistyczni, a stronnicy partii lewicowej – o wiele bardziej. Stąd wśród tych pierwszych pandemia jako zagrożenie dla zdrowia publicznego jest kwestią mniej dyskutowalną, a obostrzenia dla biznesu są postrzegane jako ochrona zbiorowego dobra i kondycji wspólnoty. Z kolei elektoraty liberalny i lewicowo-liberalny są w znacznej mierze zbiorem osób „wiedzących lepiej”, jaka „naprawdę” jest skala zagrożenia i że jest mniejsza niż sądzą decydenci czy środowiska lekarskie, a także przekonanych, iż bezzasadne czy wręcz szkodliwe jest krępowanie swobód biznesowych oraz konsumpcyjnych.

Wyborcy rządzącego ugrupowania są znacznie mniej indywidualistyczni, a stronnicy partii lewicowej – o wiele bardziej

Jak wyglądają realia rozkwitu indywidualizmu? Mniej więcej tak, jak relacjonował to jeden z lokalnych portali informacyjnych. Wypowiadał się dla niego człowiek nowoczesny, aktywny, przedsiębiorca, nie zaś jakiś „ciemniak”, w dodatku „roszczeniowy”: „Otwieranie knajp: Tłok przy barze, zajęte wszystkie stoliki – tak wygląda cieszyńska restauracja »U Trzech Braci« po ponad dwóch tygodniach od ponownego otwarcia się dla klientów. – Musieliśmy odsyłać ludzi, bo nie mieliśmy miejsc – mówi nam właściciel lokalu. [...] Czyli Cieszyniacy tęsknili za jedzeniem na mieście? – Zdecydowanie. Choćby wczoraj musieliśmy ludzi odsyłać na Głęboką, bo nie mieliśmy miejsc. Tam, w drugiej otwartej restauracji, też stoliki były pozajmowane. Gdyby inne lokale się otworzyły, też byłyby pełne. [...] – W Pana restauracji jednak nie ma zachowanych 1,5-metrowych odległości między stolikami, ani innych środków ostrożności. Nie boi się Pan, że ktoś mógłby się zarazić koronawirusem w Pana lokalu? – Zarazić się można wszędzie – w sklepach, w kościele, na ulicy. Nie widzę różnicy w tym, gdzie ktoś go złapie”.

Trudno w zasadzie o wyrażone bardziej wprost nie tylko lekceważenie formalnych obostrzeń, ale i zaleceń, a także – i przede wszystkim – troski o społeczne skutki prowadzenia własnego biznesu. Oto jest właściciel biznesu, który nie tylko jawnie i bez skrępowania łamie zakazy, nie tylko nie próbuje robić tego w modelu stosowania choć minimalnych zabezpieczeń, ale wprost deklaruje, że nie interesują go skutki tak zaawansowanego zintensyfikowania zagrożenia zdrowia własnych klientów, personelu, rodzin i znajomych tych ludzi itp. Znajduje mimo to klientów, poklask mediów, mnóstwo pozytywnych reakcji w portalach społecznościowych itp. Nie ma tu śladu refleksji, czy prowadzenie działalności gospodarczej i zyski z niej, a także czyjeś zachcianki w sferze niekoniecznej konsumpcji, mają prawo zagrażać zdrowiu i życiu bliźnich, współobywateli, dobrej kondycji zbiorowości itp. Jest to de facto indywidualistyczna anarchia, powrót niemal do stanu natury. Bo ktoś tak chce i uważa, wbrew prawu, regulacjom, decyzjom demokratycznej władzy, zaleceniom instytucji, apelom medyków, elementarnemu zdrowemu rozsądkowi. Nic więcej się tu nie liczy. Nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo, są tylko jednostki i widzimisię przedsiębiorców.

Pandemia unaoczniła wiele zjawisk. Dobitnie i w realu, nie w publicystycznej, eseistycznej czy profetycznej sferze. Oprócz omawianych niejednokrotnie słabości instytucjonalnych, organizacyjnych, medycznych, finansowych, opiekuńczych, kadrowych, gospodarczych i w wielu innych sferach życia publicznego, skierowała ona ostry reflektor na zjawiska natury mentalno-kulturowej. Na, mówiąc wprost, spustoszenie, jakie poczynił w kulturze naszego kraju i wielu innych państw indywidualizm społeczeństwa kapryśnego, zachciankowego, konsumpcyjnego. Trudno wyobrazić sobie, co czeka wspólnoty tak zerodowane w sytuacji innych, poważniejszych zagrożeń i wyzwań, niekoniecznie tylko o charakterze zdrowotnym.

Wiele dawnych konserwatywnych diagnoz znalazłoby potwierdzenie w dzisiejszej rzeczywistości, łącznie z tymi, które wydawały się przez lata przesadnymi i histerycznymi tyradami. Problem w tym, że sama postawa i polityka licznych środowisk konserwatywno-prawicowych podważyła zarówno ich sens, jak i możliwość przeciwdziałania takim tendencjom, ulegając złudnemu czarowi liberalizmu gospodarczego. Dziś potrzebujemy odnowienia myślenia wspólnotowego, a wiele wskazuje na to, że batalie ideowopolityczne przyszłości nie będą już starciem nominalnej lewicy z prawicą, lecz komunitariańskich odłamów obu tych obozów z ich liberalno-indywidualistycznymi odłamami. Pandemia ukazała nam, że trzeba bronić wspólnoty – także kosztem rozsądnego ograniczenia części swobód gospodarczych i jednostkowych. Tak jak wyzwaniami i zagrożeniami wieku XX były totalistyczne kolektywizmy, tak dzisiaj na horyzoncie jawi się rozpad społeczeństwa, powrót do stanu natury, do bellum omnium contra omnes.

Remigiusz Okraska

PROO NIW belka teksty98


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „Herezję sekularności” Piotra Popiołka
Pierwsza polska monografia koncepcji Radykalnej Ortodoksji Johna Millbanka
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.