Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Rémi Brague: Przedmowa do wydania polskiego

Rémi Brague: Przedmowa do wydania polskiego

Dużo się mówi o „postępie”, jaki powinny robić nasze społeczeństwa, o „zmianach cywilizacyjnych”, dokonywanych poprzez nowe legislacje, rzekomo nadające nowe prawa. Możliwe, że mamy tu do czynienia z echem, oczywiście bardzo słabym i zniekształconym, ostatnim na tę chwilę, tego, co nazywam „projektem nowoczesnym”. W niniejszej książce podejmuję próbę opisania go i przedstawienia jego genealogii. Być może pozwoli to dostrzec go tam, gdzie jego wpływ jest ukryty – pisze Rémi Brague w przedmowie do książki „Królestwo człowieka”.

Wesprzyj wydanie książki Królestwo człowieka Rémiego Brague'a

Dużo mówi się obecnie o „transhumanizmie”. Termin ten został ukuty przez Juliana Huxleya w 1957 roku, zdobył jednak popularność dopiero, kiedy zaczęło się nim posługiwać i szeroko rozpropagowało kilku informatyków finansowanych przez paru miliarderów. Transhumanizm to nasze marzenie i koszmar, choć nie wiemy do końca, co kryje się za tym słowem[1]. Wciąż zbyt mało uwagi poświęcamy jednak „humanizmowi”, który ma on rzekomo transcedować, stanowić jego zwieńczenie, wykańczać, w podwójnym znaczeniu tego słowa: tak, jak się wykańcza dzieło, nadając mu ostatni szlif lub jak się wykańcza dogorywającego rannego.

Przyczyna tego braku zainteresowania humanizmem nie leży w braku definicji. Nie dalej jak dziesięć lat temu mówił o nim cały intelektualny świat. Cóż nim wtedy nie było? Przed drugą wojną światową Jacques Maritain promował Humanizm integralny, nie rozstrzygając pomiędzy sprzecznymi antyhumanizmami marksizmu i kalwinizmu (1937). Wkrótce po wojnie Jean-Paul Sartre wywołał  burzę konferencją Egzystencjalizm jest humanizmem (1946). W jej następstwie pojawiło się wiele deklaracji, mających na celu ukazać, że przekonania, których bronią ich autorzy wpisują się w nurt humanizmu, nie zależnie od tego, czy dotyczą polityki, religii, czy jakiegokolwiek innego aspektu. Podobnie było z socjologią (Jean Duvignaud, 1966). Zastanawiano się kto, od komunistów po Teilharda de Chardina, jest najbardziej humanistą.

Nie dziwi także ożywiona reakcja filozofów i to tych pierwszej wody. Począwszy od Heideggera, w „Liście o humanizmie” odpowiadającego Sartre’owi, którego skądinąd nie zaszczycił wnikliwą lekturą. Dwadzieścia lat później, z powszechnego znużenia wynikającego z wielości często sprzecznych ze sobą definicji humanizmów skorzystał Michel Foucault w Słowach i rzeczach (1966), odnosząc sukces, który zamienił się niemal w modę. Później odrobinę się uspokojono.

Jednakże na przełomie tysiąclecia trend ten, miast zaniknąć, jeszcze się nasilił. Wystarczy choćby wymienić tytuły książek francuskojęzycznych, w których wyjaśnia się nam, co jest humanizmem. W kolejności chronologicznej jest nim zatem: monoteizm (Shmuel Trigano, 2000), neokonserwatyzm (Yves Roucaute, 2005), psychoanaliza (Hélène L'Heuillet, 2006), liberalizm (Robert Leblanc, 2017), pesymizm (Alexandre Viala, 2017), ateizm (Giscard Kevin Dessinga, 2019), indywidualizm (François de Singly, 2019), a nawet opieka (Cynthia Fleury, 2019). Krótko mówiąc, trudno byłoby wynaleźć coś, co nim by nie było. Dlatego tak odświeżająca jest opublikowana w 2018 roku książka Laurenta Fourqueta, w której autor od podejrzenia o bycie niczym więcej jak rodzajem humanizmu uwalnia chrześcijaństwo[2].

Nadszedł być może czas, by kolejny raz postawić pytanie o człowieka. Taki przyświecał mi cel w trylogii, której niniejsza książka stanowi część trzecią, a więc ostatnią. Świadomość jej przynależności do tej serii, a także kolejności poszczególnych tomów, jest ważna dla jej prawidłowego zrozumienia. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Teologii Politycznej w polskim tłumaczeniu dostępny jest także drugi tom trylogii, zatytułowany Prawo Boga, a jeśli wszystko pójdzie, dobrze niebawem ukaże się także i pierwszy, Mądrość świata. Podobieństwo tytułów nie jest przypadkowe. Wynika z pragnienia przyjrzenia się bliżej, na mój własny sposób, trzem podstawowym obszarom – kosmologii, teologii i antropologii. Trzeci tom jest oczywiście ostatnią częścią tej serii. Nie jest to jednak spowodowane tylko konstrukcją trylogii, a ma swoje uzasadnienie w samej treści. Jestem w stanie podać co najmniej dwa po temu powody.

Pierwszy wynika ze zwykłej chronologii. Oczywiście w każdym z tomów starałem się, siłą rzeczy przelotnie, ukazać kompletny rys historyczny, od wynalezienia pisma po dzień dzisiejszy. Każdy z nich kładzie jednak nacisk na jakiś aspekt, pojawienie się konkretnej problematyki. Pierwszy tom skupia się zatem na Starożytności, drugi na Średniowieczu. Nie pozostało więc nic innego, jak zająć się współczesnością. O tym, co nastąpi później, nie wiemy bowiem oczywiście absolutnie nic, nawet tego, czy ludzkość wciąż będzie istniała. To, co zwykliśmy nazywać „postmodernizmem” jest raczej stylem niż epoką w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie będzie więc czwartego tomu, obędzie się, z całym szacunkiem dla Wagnera, bez tetralogii. Drugi powód wynika ze specyfiki historii, którą nakreślam w każdym z tomów. Dwie pierwsze części trylogii, jakkolwiek różnorodne nie byłyby poruszane w nich kwestie, mają co najmniej jedną cechę wspólną: kończą się wraz z tematem, który poruszają. Zarówno idea mądrości świata jak i boskiego prawa przestaje istnieć z nadejściem czasów współczesnych. Próby ich zastąpienia staram się po krótce nakreślić w niniejszym tomie.

Ten podwójny koniec wyznacza więc zerwanie z premodernistycznymi antropologiami. W istocie, idee dotyczące człowieka, prezentowane otwarcie jedynie przez myślicieli najbardziej przenikliwych, a zazwyczaj obecne nie wprost, nauki o człowieku z czasów przednowoczesnych, cechowała pewnego rodzaju ekscentryczność. Słowo to winno być rozumiane w swoimi pierwotnym sensie, w znaczeniu etymologicznym, jako opis czegoś, co ma swój środek na zewnątrz. Bycie człowiekiem definiowano w odniesieniu do czegoś zewnętrznego. Według mądrości świata człowieczeństwo wypełniało się w harmonijnym wpisaniu się w porządek kosmiczny, a wysiłek moralny wkładany przez człowieka był odzwierciedleniem tego porządku w mniejszej skali. Według boskiego prawa, człowiek dostępował pełni swojego człowieczeństwa o ile podporządkowywał się boskim zasadom obecnym w całym wszechświecie lub woli Boga osobowego, który uwidocznił mu je w objawieniu.  

Kiedy obie te koncepcje, mądrość kosmiczna i prawo boskie, przestały istnieć, kiedy wyczerpały się same idee kosmosu i Boga, zniknęło także przekonanie o zewnętrznej zasadzie rządzącej ludzkim postępowaniem. Odtąd człowiek nie mógł się już kierować prawami zjawisk kosmologicznych czy poddać nakazom któregokolwiek z bóstw. Od tej pory musiał radzić sobie sam, niezbędna stała się, często widziana jako cnota, „niezależność”.

Był to ryzykowny eksperyment pozbawiony jakiejkolwiek gwarancji sukcesu. Początkowo zapanował specyficzny rodzaj ekscytacji, wynikającej z „wolności”, którą człowiek rzekomo odzyskał osiągając wiek, w którym mógł zerwać krępujące go ograniczenia i „wyjść spod władzy nauczycieli”[3]. Osobiste przeżycie Kartezjusza jest w tym miejscu metaforą losu współczesnej ludzkości i błędnego odczytania pawłowego przedstawienia usamodzielnienia (Ga, 3, 25[4]). Polscy czytelnicy mogą to uczucie wszechmocy, bycia panem i stworzycielem, odnaleźć na początku słynnej improwizacji Konrada[5].

Po tym pijaństwie dość szybko – po niespełna dwóch wiekach, które są niczym w porównaniu z trzydziestoma, które upłynęły od czasu wynalezienia Pisma i Państwa – przyszedł kac. I nie chodzi mi tu o romantyczny niepokój, który rodzi się w momencie utraty punktu odniesienia, mogącego dawać poczucie bezpiecznego schronienia. Myślę tu bardziej o poczuciu radykalnej niemocy człowieka w obliczu nowych wymagań, przed którymi staje, od tej pory zdany całkowicie na siebie. Krzyk Zaratustry nabiera wymiaru symbolicznego: „Człowiek jest czymś, co powinno być pokonane”[6]. W tym zdaniu, które stało się frazesem, słowo „powinno” jest zarówno zaproszeniem, by podporządkować się obowiązkowi moralnemu (Sollen), jak przypomnieniem o nieuchronnej konieczności (Müssen).

Wahanie bohatera, porte-parole Nietzschego, między tymi dwoma możliwymi odczytaniami, które umożliwia język niemiecki, wciąż jest obecne w świecie. Przekraczanie tego co ludzkie, nakierowanie na „nadczłowieka”, wypaczyło się od tamtej pory i stało się, wbrew intencjom autora, przemysłem inżynieryjnym, gdzie nadzieję pokłada się w biologii i informatyce, a nie w filozofii. Jednak czy to przekraczanie siebie, jakkolwiek by je rozumiano, jest zadaniem, które stawia przed sobą samym człowiek w pełni wolności, jako jej wypełnienie? Czy narzuca mu je raczej jakaś bezosobowa siła (Ewolucja? Historia? Technologia? Rynek?), dyskretna, acz przebiegła w swojej wszechmocności, nie pytając go o zdanie?

Pytania te mogą wyglądać na czysto akademickie i zdawać się bardzo luźno dotykać konkretnych problemów współczesnych społeczeństw, w których żyjemy. I rzeczywiście, w mojej książce zajmuję się nimi z perspektywy dość wysokiej, odniesień szukając raczej u filozofów i poetów niż w socjologii, psychologii, politologii lub jakiejś kompilacji tych dyscyplin. Możliwe jednak, że problemy bardziej namacalne mogą stanowić jakąś drobną część pytań, które tu stawiam. Dużo się mówi o „postępie”, jaki powinny robić nasze społeczeństwa, o „zmianach cywilizacyjnych”, dokonywanych poprzez nowe legislacje, rzekomo nadające nowe prawa. Możliwe, że mamy tu do czynienia  z  echem, oczywiście bardzo słabym i zniekształconym, ostatnim na tę chwilę, tego, co nazywam „projektem nowoczesnym”. W niniejszej książce podejmuję próbę opisania go i przedstawienia jego genealogii. Być może pozwoli to dostrzec go tam, gdzie jego wpływ jest ukryty. Mam nadzieję, że pomoże to czytelnikowi uświadomić sobie jego skutki i wzbudzi w nim refleksje. Jako filozof, nie jestem w stanie zrobić więcej…

Wesprzyj wydanie książki Królestwo człowieka Rémiego Brague'a

***

[1] Zob. O. Rey, Leurre et malheur du transhumanisme, Paris 2018.

[2] L. Fourquet, Le Christianisme n’est pas un Humanisme, Paris 2018.

[3] R. Descartes, Rozprawa o metodzie, tłum. W. Wojciechowska, Warszawa 1988, s. 14.

[4] „Gdy jednak wiara nadeszła, już nie jesteśmy poddani wychowawcy”.

[5] A. Mickiewicz, Dziady, III, 2.

[6] F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, tłum. W. Berent, Warszawa 2006, s. 16.

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

mkidn logo


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.