Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Nowoczesność i totalitaryzm. Rozmowa z Łukaszem Jasiną o Pier Paolo Pasolinim

Nowoczesność i totalitaryzm. Rozmowa z Łukaszem Jasiną o Pier Paolo Pasolinim

Kino Pasoliniego przenika mająca podglebie w katolickiej moralności tęsknota za jasnym podziałem na dobro i zło. „Saló” nie jest przecież pochwałą sadyzmu, będącego owocem „totalitarnych” rządów czystego rozumu, lecz jego bezkompromisową krytyką oraz rozrachunkiem ze związków modernizmu z totalitaryzmem. Widz intuicyjnie domaga się sprawiedliwości. Skąd jednak brać dla niej uzasadnienie w świecie rządzonym przez prawo silniejszego? – mówi Łukasz Jasina.

Od redakcji: przeprowadzona w styczniu bieżącego roku rozmowa miała wejść w skład numeru „Teologii Politycznej Co Tydzień” poświęconego Pier Paolo Pasoliniemu, który miał ukazać się we wtorek.

Michał Strachowski (Teologia Polityczna): Wraca Pan do filmów Pasoliniego?

Łukasz Jasina (Filmoznawca): Raczej nie… 

Dlaczego?

Przyczyny są dwie. Po pierwsze, wracamy do filmów, gdy jest ku temu okazja, a ja wrócić do Pasoliniego jakoś szansy nie miałem. A po drugie, pewne filmy wystarczy obejrzeć tylko raz.

Brzmi jak surowa ocena.

Bynajmniej, nie chodziło mi o wystawianie cenzurek. Miałem na myśli niezwykłą „ostrość” czy też egzystencjalistyczny rys tego kina, która sprawiają, że nie sposób o nich zapomnieć. I nie chodzi tu tylko o Saló, ale również o wcześniejsze tytuły – Ewangelię według świętego Mateusza czy Mammę Romę. Gdy po raz pierwszy zetknąłem się z filmami Pasoliniego byłem nastolatkiem, może wczesnym dwudziestolatkiem, a mimo upływu czasu wciąż je pamiętam. A może to po prostu kwestia pierwszego wrażenia, może nie przetrzymać powrotu do zachwytów młodości?

Mógłby pan powiedzieć na czym polega ta „ostrość”?

Jeśli miałbym wyrazić to w jednym słowie, to powiedziałbym, że są na swój sposób Kierkegaardowskie.

Trudno o dalsze od potocznego obrazu włoskiej kultury skojarzenie niż Bojaźń i drżenie

…oraz o bardziej stereotypowe wyobrażenie „Północy”. Duńczycy również potrafią okazywać różne emocje. [Śmiech] I takie też są filmy Pasoliniego – z jednej strony na wskroś ludyczne, żywiołowe, powiedzielibyśmy „śródziemnomorskie” w pokazywaniu seksualności, a z drugiej podszyte lękiem, „ciemnością”, która może kojarzyć się z kulturą protestancką.

Zaryzykowałbym tezę, że jest to takie oblicze kraju nad Tybrem, którego nie tyle nie znamy, co raczej chcemy go znać. Przypominam sobie, że w 2014 roku w leżącym nieopodal Wenecji Rovigo, można było zobaczyć w Palazzo Roverella wystawę L’ossessione nordica. Klimt, Böcklin, Munch e la pittura italiana, pokazującą jak skandynawskie, niemieckie czy szkockie malarstwo wpływało na twórców z północnych Włoch na początku zeszłego stulecia.

Nie jestem pewien czy w przypadku Pasoliniego można by mówić o jakiejś fascynacji tą skądinąd wyobrażoną „Północą”, prędzej byłaby to wspólnota myślenia ludzi zainteresowanych podobną problematyką. 

A może źródeł tego podskórnego niepokoju należałoby szukać w obecnej do dziś we włoskiej mentalności niechęci wobec homoseksualizmu?

Przyczyn upatrywałbym przede wszystkim w kwestiach charakterologicznych. Pamiętajmy, że w czasach Pasoliniego kontakty homoseksualne nie były już we Włoszech karane, a i środowisko, w którym się obracał, w pełni akceptowało jego skłonności.

Jednak to sprzężenie homoseksualności i egzystencjalnej „ciemności” wraca w wielu jego filmach. 

Ale ta „ciemność” ani nie wynikała z pożądania, ani go nie skrywała, jej źródłem jest dość pesymistyczny ogląd ludzkiej natury, wzmocniony przez przemiany społeczne zachodzące w powojennych Włoszech i na całym „Zachodzie”.

Czyli?

Część filmów Pasoliniego powstawała w czasach powojennego boomu, cudu gospodarczego, który przekształcił ojczyznę reżysera w jeden z najbardziej rozwiniętych krajów świata. Mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego przestali wyjeżdżać za chlebem do Belgii, Francji czy za ocean. To była radykalna zmiana, a każda taka zmiana powoduje niepokój i społeczne kryzysy. Poza tym, ten rozpędzający się kapitalizm musiał budzić niechęć u kogoś, kto utożsamiał się z ideami lewicowymi.

Pasolini wiele mówił o totalitarnym charakterze konsumpcjonizmu, co zdaje się, że dziś brzmi nieporównywalnie aktualniej niż w czasach twórcy Ewangelii według świętego Mateusza.

Kundera napisał kiedyś, że bolączki danej epoki najłatwiej dostrzec u jej początków. Dodałbym, że widać je lepiej w odpowiednim miejscu. Krytyka zachodniego konsumpcjonizmu w komunistycznej Polsce była czymś zgoła abstrakcyjnym, bo sam konsumpcjonizm był raczej przedmiotem tęsknot niż obaw. Dziś widzimy te kwestie inaczej i częstokroć bliżej nam do Pasoliniego w jego krytyce społeczeństwa zajętego nieustannym pochłanianiem dóbr, które nie dostrzega, że zamienia w towar wszystko, nie wyłączając człowieka i relacje międzyludzkie.

Ale jednocześnie ten ideowy lewicowiec i krytyk konsumpcjonizmu patrzył krzywo na rewoltę 1968 r.

Zapewne dlatego, że był już w wieku, w którym raczej broni się stanu posiadania niż wskakuje na barykady. W 1968 r. Pasolini ma czterdzieści sześć lat i ugruntowaną pozycję we włoskich elitach. Poza tym, był człowiekiem wielce przewrotnym, zdeklarowany komunista żyjącym w luksusie, lubiący sprzeciw dla samego sprzeciwu. Stąd zapewne cierpkie słowa o protestujących w ‘68.

Chciałbym przejść do innej kwestii, choć powiązanej datą z tymi protestami. W 1968 roku na ekrany kin wchodzi Teoremat. Czy zawarta w nim przewrotna figura świętości, to wyraz tęsknoty za obecnością sacrum osoby zawiedzionej religijnie?

Myślę, że tak. Całe kino Pasoliniego przenika mająca podglebie w katolickiej moralności tęsknota za jasnym podziałem na dobro i zło. Saló nie jest przecież pochwałą sadyzmu, będącego owocem „totalitarnych” rządów czystego rozumu, lecz jego bezkompromisową krytyką oraz rozrachunkiem ze związków modernizmu z totalitaryzmem. Widz intuicyjnie domaga się sprawiedliwości. Skąd jednak brać dla niej uzasadnienie w świecie rządzonym przez prawo silniejszego? Może ono pochodzić tylko spoza tego świata, który widzimy w filmie, bo w jego obrębie trudno je dostrzec. Wspomniał pan o figurze świętego w Teoremacie, ale u Pasoliniego jest więcej takich postaci. Powiedziałbym nawet, że da się tam dostrzec pewien franciszkański rys.

Franciszkański?

Oczywiście, mówiąc o franciszkańskości, mam na myśli pewną jego przewrotną redakcję. Znajdziemy w tej twórczości wiele takiej codziennej świętości osiąganej przez zmaganie z wyzwaniami, których wszyscy doświadczamy. Kino Pasoliniego zaludniają postaci, które cieszą się życiem i w pewnym momencie doświadczają zła. Piękno i dobro zostają wykrzywione i odwrócone.

Trudno mi dostrzec piękno w Saló poza samą formą filmową.

I właśnie ta forma pozwala otwiera na refleksję etyczną, pozwalając zdystansować się do opowieści.

W jaki sposób?

120 dni Sodomy pokazuje niszczenie młodości przez strukturalne zło. Młodzi ludzie zmuszani są tam do najgorszych perwersji seksualnych przez ludzi posiadających władzę i pieniądze. Proszę jednak zauważyć, że mimo tej lawiny okropności, która spływa z ekranu podział na dobro i zło jest mocno zarysowany, podobnie zresztą jak u markiza u de Sade’a, autora książkowego pierwowzoru. A przyczyna moralnej degrengolady tkwi głęboko w odmętach ludzkiej psychiki, co reżyser zaznacza odpowiednio dobranymi cytatami, także wizualnymi. Pojawiają się passusy z Nietzschego i Prousta, słychać utwory Chopina. Na ekranie można zobaczyć na obrazy futurystów, którzy swego czasu wsparli faszyzm. Wszystko to stanowi asumpt do głębszej refleksji nad związkami nowoczesności i totalitaryzmu.

Europejska nowoczesność została nieodwracalnie skażona fascynacją złem?

Raczej ludzka natura w ogólności. Młodzi ludzie zostali wybrani pod kątem urody zarówno przez rządzących w Salò libertynów jak i samego reżysera, wszyscy zaś są posłuszni temu ostatniemu. Efekt zostaje wzmocniony przez grę aktorską – nieśmiała młodość i ekspresywna dojrzałość – oraz ubiór – porwani najczęściej są nadzy, a porywacze ubrani. Nie ma tu oczywistego poczucia moralnej wyższości ze strony twórcy, którego można by się spodziewać i które byłoby tak łatwe do osiągnięcia. 120 dni Sodomy to uniwersalna opowieść o uwodzeniu, czy raczej należałoby powiedzieć manipulacji, która zmienia zarówno osobę manipulowaną, jak i samego manipulatora. Same postacie dziewcząt i chłopców nie są ciekawe, dopiero to, co się z nimi dzieje przykuwa uwagę widza, bo daje wgląd w naturę zła działającego w najgłębszych pokładach ludzkiej psychiki. Podobnie jak bardziej pociągająca jest historia przemiany Alessandro Serenelli, zabójcy Marii Goretti, który przeszedł przemianę i umarł w zakonie franciszkańskim, niż dzieje samej świętej. Z jakichś względów bardziej zajmuje nas historia odkupienia niż doskonałości.

Rzeczywiście przewrotny z Pasoliniego piewca świętości.

Nie jest to pierwsza jego przewrotność, jak to już ustaliliśmy. Ale mówiąc zupełnie poważnie, osoby zawiedzione religijnie mają rozbudowaną intuicję metafizyczną, z której bierze się skłonność do moralizowania. Nie inaczej było w przypadku reżysera Ewangelii według świętego Mateusza. Jednak był moralizatorem innego typu niż Wojciech Smarzowski, o którym rozmawialiśmy ostatnio, bo i kontekst tego zawodu był inny. Może to zabrzmi banalnie, ale gdy się robi filmy we Włoszech, gdzie na każdym kroku spotyka się piękno dzieł Bożych i ludzkich, światło i kolor, trzeba naprawdę głęboko kopać, aby w sobie tę „ciemność” odnaleźć. Ta „włoskość formy” ochroniła Federico Felliniego, innego wielkiego reżysera tego pokolenia, przed nadmiernym eksplorowaniem tej samej „ciemności”, którą da się zauważyć w jego filmach.

Felliniego chroniło także poczucie humoru.

I chyba dlatego jego filmy zestarzały się dużo lepiej niż Pasoliniego. Surrealistyczny humor, umiłowanie piękna, barwności życia i ludyczności sprawiają, że do twórczości reżysera Amarcord wraca się z przyjemnością. Nie do przecenienia jest również kwestia talentu, Fellini był zwyczajnie bardziej uzdolniony, a przynajmniej lepiej potrafił dany od Boga talent wykorzystać. Poza tym, do Pasoliniego przylgnęła łatka skandalisty, która utrudnia dotarcie do głębi jego filmów. Był takim reżyserem – intelektualistą. Mierzymy się z tymi samymi problemami, z którymi mierzył się twórca Dekameronu, a pamięta się mu przede wszystkim obyczajową odwagę w sprawach, które nikogo już nie szokują. Inaczej mówiąc, zestarzał się język artystyczny Pasoliniego, ale nie mądrość, którą wyrażał. Pytanie: czy wciąż potrafimy do niej dotrzeć?

A może poczucie humoru starzeje się lepiej niż powaga?

Pod warunkiem, że jest to dobre poczucie humoru.

Rozmawiał Michał Strachowski

Fot. Mondadori Collection / Universal Images Group / Forum


Jeżeli podobał się Państwu ten artykuł?

Proszę pamiętać, że Teologia Polityczna jest inicjatywą finansowaną przez jej czytelników i sympatyków. Jeśli chcą Państwo wspierać codzienne funkcjonowanie redakcji „Teologii Politycznej Co Tydzień”, nasze spotkania, wydarzenia i projekty, prosimy o włączenie się w ZBIÓRKĘ.

Każda darowizna to nie tylko ważna pomoc w naszych wyzwaniach, ale również bezcenny wyraz wsparcia dla tego co robimy. Czy możemy liczyć na Państwa pomoc?

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.