„Dziennik 1957-1958” nie rozpoczyna się ani nie kończy w żadnym granicznym momencie życia Herlinga. Będąc przez to niejako zawieszonym w czasie, stanowi jednocześnie świadectwo tragicznego zawieszenia pisarza między snem a jawą, mocą i niemocą twórczą, trudną i wciąż rzutującą na codzienność przeszłością i tym, co przyniesie przyszłość – pisze Natalia Szerszeń w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Gustaw Herling-Grudziński. Podróż przez XX wiek”.
Nigdy w życiu, nawet przy zasypianiu po ciężkim pijaństwie, nie przeżyłem tak absolutnej pustki w momencie utraty przytomności. Nic – dosłownie nic. Nie umiem tego nawet ściśle opisać i najbliższy prawdy byłby chyba jakiś moment całkowitego zatrzymania się wszystkich zmysłów. A więc tak się przypuszczalnie umiera. Nieprawda, że spada się w otchłań. Raczej – zawisa się nagle w bezruchu[1]. Wydawany od 1971 w paryskiej „Kulturze” Dziennik pisany nocą, choć formalnie najdoskonalszy i najbardziej monumentalny, nie był pierwszym dziennikiem pisanym przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Wcześniej powstał nie mniej interesujący dziennik będący jednocześnie relacją z podróży do Birmy, ale i on nie był jedyny. Włodzimierz Bolecki we wstępie to jeszcze jednego zachowanego zespołu zapisków, Dziennika 1957-1958, wydanego dopiero po śmierci pisarza, zwracał uwagę, że „w rozmaitych wywiadach i rozmowach z pisarzem”[2] można było odnaleźć sugestie czy też echa istnienia takich zapisków codziennych sporządzanych również we wcześniejszych okresach i nieprzeznaczonych do publikacji.
Dziennik 1957-1958 we wstępie do pierwszego wydania został przez Boleckiego nazwany dziennikiem sekretnym, stanowił bowiem przestrzeń w pełni osobistych notatek. Herling-Grudziński pisał nawet: „Boże, zabij we mnie ambicję i gniew, abym umiał pisać z myślą, że nikt tego nie będzie czytał!”[3]. To zaskakujące w tym miejscu wyznanie – poczynione przecież w dzienniku prywatnym, nieprzeznaczonym do upublicznienia, jest świadectwem czegoś więcej niż tylko wewnętrznego mocowania się pisarza z samym sobą. Dziennik to dramatyczna opowieść o pisaniu i o życiu podporządkowanym pisaniu; o lękach i zmaganiach ze słowem, ale i z samym sobą, jakby lekkość pisania z założenia wykluczała szczęśliwe życie domowe: „Kwasy (nieokreślone) w domu. Znowu zasada: kiedy mi się dobrze pisze, gorzej mi się żyje i vice versa”[4]. Nie decydował się jednak na jakieś rozstrzygnięcie tej sytuacji, choć raz zanotował, że myślał o rozwodzie z Lidią Croce, a w innych miejscach wspominał o pragnieniu posiadania innych kobiet. Trudno jednak odczytywać tego rodzaju zapisy całkowicie dosłownie, ponieważ Herling formułuje je raczej w tonie impresji, zapisu myśli, przechodzących mu przez głowę w chwilach kryzysu. W Dzienniku 1957-1958 pełno jest podobnie lapidarnych czy wręcz skrótowych formuł, zdarzają się również miejsca przez Herlinga wykropkowane.
Portret Herlinga-Grudzińskiego, jaki wyłania się z tego odnalezionego niedawno dziennika, jest znacznie bardziej złożony niż ten, jaki utrwaliły jego dzieła przeznaczone od początku dla szerokiej publiczności. Jednym z ważnych motywów powracających nieustannie na jego kartach jest praca nad autobiograficzną powieścią Ciemny Staw, ostatecznie zniszczonej, bo uznanej przez pisarza za nieudaną i nie do uratowania. Rozmaite projekty dalszych losów bohaterów zajmują nieraz bardzo obszerne fragmenty notatek dziennych, czasem mieszając się z wrażeniami z lektury innych utworów: „Przeczytałem La Chute Camusa […]. Jedno zdanie uderzyło mnie osobiście: «Człowiek nie może kochać drugiej osoby, nie kochając siebie», czy raczej «nie ma miłości bez miłości własnej». O to właśnie chodzi w Ciemnym Stawie”[5]. Przeżywał nie tylko porażki pracy nad Ciemnym Stawem, krytyczne opinie formułował także o swoich dziełach skończonych, twierdząc na przykład, że Księcia Niezłomnego napisałby „dziś lepiej niż rok temu”, powstrzymując się od zniszczenia kilkudziesięciu początkowych stronic Wieży, a w przededniu urodzin podsumowywał cały swój dorobek w gorzkich słowach rozczarowania samym sobą:
Jutro kończę 38 lat. Przed wojną nie mówiło się o takich facetach „młody pisarz”, i traktowało się ich poważnie, tylko jeśli mieli na swoim koncie nie jedną, ale pięć książek. Wojna wraz ze służbą w wojsku, więzieniami i obozami wprowadziła tu ulgową taryfę i nie ma co się pocieszać myślą, że z wybranych tylko i lepszych rzeczy rozsianych po czasopismach mógłbym zrobić dwie niezłe książki. Prawdziwa książka to jest coś, czego nie można ogłosić w czasopiśmie, albo co ogłoszone nawet w czasopiśmie nie przestaje być dla wszystkich naturalną i bezsporną częścią książki[6].
Zmagał się z rozproszeniem – i dosłownym, i metaforycznie rozumianym. Ślady jego lektur z tamtego czasu prowadzą po bezdrożach literackiego pesymizmu i współbrzmią jednym tonem z notatkami w rodzaju „Nic. Właściwie można się wprawić w stan samobójczy”[7] lub „Nic – straszliwe down”[8]. Czytał Kafkę, odnajdując w nim „rozpaczliwą nadzieję”, a w Camusie – „beznadziejną (lecz dumną i jasną) rozpacz”[9]. Wśród lektur wymieniał też Maupassanta, a ze św. Jana od Krzyża wypisał frazę, którą skomentował jako „czysta czerń”:
Żyję nie żyjąc w sobie
I w ten sposób mam nadzieję
Umrzeć by nie umrzeć
(Że umrę abym nie umarł).
Niejaka fascynacja granicą między życiem a śmiercią objawiała się także w starannym notowaniu snów. Herling zapisał nawet, że „dopóki nie pozna się bliżej tajemnicy snów, nie będzie się miało wiele do powiedzenia o tajemnicy życia i śmierci[10]”. Choć od samobójczej śmierci jego pierwszej żony, malarki Krystyny Stojanowskiej, minęło już kilka lat i zdążył się powtórnie ożenić oraz zostać ojcem dwójki dzieci, z tonu zamieszczanych w dzienniku notatek jasno wynika, że wciąż przeżywał żałobę po śmierci Krystyny. Pojawiała się w jego snach, unikał miejsc z nią związanych, choć i te z niejakim trudem oswajał: „Pojechaliśmy z Włodziem do Sorrento. Śliczny dzień – po raz pierwszy siedziałem na słońcu w tej starej kawiarni, którą dotychczas omijałem - piliśmy tu kiedyś z Krystyną kawę w przejeździe na Capri. Ból zamienia się powoli w jakiś stygnący smutek”[11]. Co zaskakujące, taki smutek i rodzaj zniechęcenia pojawia się też w niezwykle lapidarnych notatkach odnotowujących wizyty w galeriach:
„Florencja […] Parę dni temu byłem w Uffizich, dziś w Pittich, widziałem naprawdę tylko jeden lub dwa obrazy - przeważnie portrety Bronzina i Perugina. Kiedyś naprawdę oglądałem malarstwo, teraz chodzę po galeriach bez czucia w oku. Nie wiadomo dlaczego zatrzymałem się dłużej przed Pietą - nie pamiętam już nawet czyją”[12].
Następnego dnia zapisał podobne wrażenia:
Rzym. Rano w Pinakotece watykańskiej. Znowu to łażenie od obrazu do obrazu, bez czucia, jak ślepiec. Powinienem właściwie prowadzić dokładny dziennik moich objawów fizycznych: byłyby w nim i jakaś dziwna ciężkość, i szybkie męczenie się, częste bóle głowy, niesmak w ustach, senność etc., etc. W skrócie jest to jakby brak konsystencji wewnętrznej: duże nadmuchane ciało, w którym usunął się gdzieś wewnętrzny punkt oparcia. Patrzę na malarstwo jak przez grube zmatowiałe szkło[13].
Uwagę Herlinga w szczególny sposób przykuwał obraz Ślepcy Breughla, wspomniany z tytułu aż dwa razy i za drugim razem opatrzony znaczącym komentarzem: „Ślepcy Breughla nigdy nie dość oglądani – wspaniała gradacja wyrazu oczodołów od pierwszego, który upadł, do ostatniego, który jeszcze nic nie wie”[14]. Ta w pewien sposób zaskakująca niewrażliwość, a nawet niechęć do zwiedzania muzeów, tak różna od zachwytu nad sztuką w pierwszych latach pobytu we Włoszech zmusza do ponownego przemyślenia stosunku Herlinga-Grudzińskiego do sztuki w ogóle. W stopniu większym niż w jakimkolwiek innym tekście w Dziennik 1957-1958 uderza przedmiotowe traktowanie obrazów i zewnętrzna motywacja do pisania o nich. Z wyjątkową intensywnością przeżywał natomiast w tym czasie włoski krajobraz:
Idąc na odczyt, widziałem (koło 6-ej) wspaniały zachód słońca nad Zatoką: pajęczyna świateł na Vomero i Posillipo, nad tym pas nieba tak czysty, że wydawał się krystaliczną pustką i robił z konturów wzgórza, z domówi i drzew przeczystą, misternie wyciętą koronkę: wyżej pas ciemnej czerwieni i wreszcie długa, strzępiasta chmura. Czerwień także w kierunku na Ischię. Capri ciemna, masywna – nie widziałem jej nigdy tak „osadzonej” w krajobrazie[15].
Włodzimierz Bolecki zwracał uwagę, że w prozie Herlinga pejzaż nie jest „obiektem zniewalającym obserwatora, jest raczej zadaniem percepcyjno-intelektualnym, a nawet «czytelniczym». Jest w nim bowiem coś, co w czym obserwator dostrzega dodatkową, często nieuchwytną zmysłami cechę lub wartość, a nawet sens wymagający interpretacji […] opisy pejzażu w utworach Herlinga stanowią rzadki w literaturze polskiej przypadek ostrości widzenia podmiotowego”[16]. Spostrzeżenie to można odnieść także do melancholijnych pejzaży włoskich miast i wybrzeży znajdujących się w Dzienniku 1957-1958. Dopełniają się one z narzekaniem Herlinga na sirocco: „wróciłem do domu jak dziurawa piłka – gdzie nacisnąć, to się wgniata i nie wraca do dawnej pozycji”[17]. Stan twórczej i egzystencjalnej niemocy sygnalizował w dzienniku zresztą nie tylko w czasie występowania tego gorącego i dusznego wiatru. Krótkie, uderzające szczerością zapisy zdarzają się częściej: „Wróciłem zmęczony, odpisałem tylko na listy, poszedłem do kina na jakąś głupią komedię włoską i – spać”[18]. Częste spotkania z przedstawicielami emigracji i gośćmi z Polski wprawiały Herlinga raczej w nastrój melancholijny, a nawet przygnębiający. Były niekonkluzywne i przez swoją atmosferę utwierdzały pisarza w przekonaniu, że sytuacja w kraju nie napawa optymizmem.
Dziennik 1957-1958 nie rozpoczyna się ani nie kończy w żadnym granicznym momencie życia Herlinga. Będąc przez to niejako zawieszonym w czasie, stanowi jednocześnie świadectwo tragicznego zawieszenia pisarza między snem a jawą, mocą i niemocą twórczą, trudną i wciąż rzutującą na codzienność przeszłością i tym, co przyniesie przyszłość. Zaskakująca szczerość i intymny charakter tych zapisków pokazują człowieka rozpiętego między wątpliwościami, których nie można w sposób prosty rozwiać.
***
[1] Dziennik 57-58, 12 stycznia, sobota, s. 37
[2] W. Bolecki, Dziennik sekretny Herlinga-Grudzińskiego [w:] G. Herling-Grudziński, Dziennik 1957-1958, oprac. W. Bolecki, M. Herling, Kraków 2018.
[3] Zapis z dnia 6 VI 1957.
[4] Zapis z dnia 26 II 1957.
[5] Zapis z dnia 4 III 1957.
[6] Zapis z dnia 19 V 1957.
[7] Zapis z dnia 7 VI 1957.
[8] Zapis z dnia 5 II 1958.
[9] Zapis z dnia 7 IV 1957.
[10] Zapis z dnia 5 I 1958.
[11] Zapis z dnia 17 II 1957.
[12] Zapis z dnia 2 I 1957.
[13] Zapis z dnia 3 I 1957.
[14] Zapis z dnia 19 I 1958.
[15] Zapis z dnia 28 I 1957.
[16] W. Bolecki, Ciemna miłość, s. 145.
[17] Zapis z dnia 7 II 1957.
[18] Zapis z dnia 29 III 1957.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Redaktor Teologii Politycznej. Doktorantka w Zakładzie Literatury Romantyzmu na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, absolwentka filologii polskiej i historii sztuki.