Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Dariusz Gawin: Nowe pokolenie lewicy

Dariusz Gawin: Nowe pokolenie lewicy

Marcowe doświadczenie młodych rewizjonistów różniło się od doświadczenia starszego pokolenia. Dla dawnych stalinistów, którzy potem wydali stalinizmowi otwartą wojnę, podstawowym zagrożeniem był dogmatyzm rozumiany jako absolutyzowanie twierdzeń zawartych w jakiejkolwiek doktrynie – pisał Dariusz Gawin w książce „Wielki zwrot”.

Tu właśnie, w sposobie politycznego działania i rozumienia historii związa­nego z pojęciem rewolucji, znajduje się klucz do zrozumienia przyczyn głębokości szoku z powodu Marca. W tej perspektywie Marzec był dla lewicy przede wszystkim szokiem o charakterze ideologicznym. Lewica w sensie instytucjonal­nym uznawała rzeczywistość Polski Ludowej za swoją własną i ponieważ czuła się za nią politycznie, ideowo i moralnie odpowiedzialna, kontestowała realne struktury władzy, które zniekształciły pierwotny projekt demokratycznego so­cjalizmu. Brutalny atak władz raz na zawsze przekreślił taki sposób postrzegania rzeczywistości PRL-u. Nie chodziło tutaj wyłącznie o skalę policyjnych represji ani o natężenie kłamliwej ofensywy propagandowej. Chodziło przede wszystkim o jej ideologiczne uzasadnienie – w swoim ataku partia posłużyła się nacjonali­zmem oraz antysemityzmem, a więc ideologicznymi narzędziami zaliczonymi ex definitione do instrumentarium reakcji, a w skrajnej postaci – do instrumen­tarium faszyzmu. To, co stanowiło tylko niebezpieczny potencjał w czasie prze­łomu 1956 roku (Natolin i jego antysemicka, antyinteligencka i nacjonalistyczna retoryka), tym razem wydarzyło się naprawdę. Istota tej sytuacji w optyce ludzi radykalnej lewicy dociera do nas, gdy uświadomimy sobie, że choć walczyli oni ze stalinizmem, uznawali go ciągle za element własnej historii. Zdeformowany, zbrodniczy, lecz zarazem wyrastający ze wspólnych tradycji i wspólnych insty­tucji, które miały dziejową legitymizację, takich jak ruch komunistyczny czy socjalistyczne państwo. Gdyby w 1956 roku Natolin zdecydował się użyć prze­mocy fizycznej, byłaby to zbrodnia, lecz zbrodnia wynikająca z nadużycia słusznej ideologii. W 1968 roku studentów zgromadzonych na UW nie zaatako­wały czołgi – jak w Poznaniu lub Budapeszcie w 1956 roku – lecz bojówki, w sposób, który młodzieży kojarzył się ze scenami na ulicach miast niemieckich z lat trzydziestych. To dlatego, choć nie było ofiar śmiertelnych ani regularnych działań zbrojnych, efekt psychologiczny oraz ideowe konsekwencje wydarzeń okazały się tak fundamentalne. Argumenty użyte przez władze do wyjaśnienia swoich działań nie były bowiem w istocie „stalinowskie”, ale „faszystowskie”. To wystarczyło, aby – przywołując słowa wypowiedziane przez Adama Michnika przerwaniu uległa pępowina łącząca lewicę z partią i z systemem realnego socjalizmu. Nie chodziło jednak w owej przemianie wyłącznie o proste i nagłe uświa­domienie sobie rzeczywistego charakteru ustroju. Chodziło o właściwą głębię analogii pomiędzy realnym socjalizmem a faszyzmem. Jeśli bowiem komunizm był taki sam jak faszyzm, to zakwestionowaniu ulegały same fundamenty lewi­cowego sposobu postrzegania rzeczywistości.

Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.

Aby zrozumieć sens tego dramatycznego zwrotu, trzeba cofnąć się o kilka lat, do Listu... Kuronia i Modzelewskiego. Przypomnijmy, w końcowej części tekstu, gdy autorzy przytaczają krytykę Listu... z pozycji lewicowych, wymienia­ją jeden z podstawowych zarzutów pod swoim adresem: nadzieje rewolucyjne są fałszywe, ponieważ polska klasa robotnicza w swej masie jest reakcyjna[1]. Autorzy odpierają go jednym kategorycznym stwierdzeniem: „Z tezą, że kla­sa robotnicza jest u nas siłą reakcyjną, nie zamierzamy dyskutować, gdyż nie wyraża ona nic prócz antyrobotniczej świadomości klasowej”[2]. W ramach lewicowego stylu myślenia o polityce stwierdzenie takie jest po prostu absur­dalne i wewnętrznie sprzeczne. Klasa robotnicza ze swej istoty jest klasą postępową, zatem nie może istnieć jej reakcyjna postać. To dlatego zde­rzenie teorii z rzeczywistością w marcu 1968 roku było tak bolesne. Okazało się, że masy, w które tak wierzono, były w najlepszym razie życzliwie obojętne, że robotnicy nie chcieli rewolucji (studenci bezskutecznie wysyłali delegacje z prośbami o poparcie swojej walki do wielkich zakładów pracy, znanych ze swojej postawy w październiku 1956), a wielu zwykłych ludzi dało się zmani­pulować hasłom antyinteligenckim i antysemickim. Perfidia władzy polegała na tym, że posłała do bicia studentów bojówki, które reprezentowały „aktyw robotniczy”. Podobnie miała się rzecz z antysemityzmem. Jak pisał w 1956 roku Kołakowski, antysemityzm jest zawsze i wyłącznie narzędziem reakcji. Partia, która rozpętała antysemicką nagonkę, nie była już partią stalinowskiej biuro­kracji, lecz partią faszystów. Nie byli to już apostaci wspólnej wiary, ale ludzie reprezentujący radykalne zło historii.

Na szok ideologiczny nałożył się wstrząs o charakterze etycznym. Naga prze­moc fizyczna użyta w skali, której nie widziano od wielu lat, zbiegła się z bez­precedensową falą przemocy symbolicznej – brutalną, propagandową nagonką na rzekomych prowokatorów, wichrzycieli, na młodzież akademicką, intelektu­alistów broniących praw obywatelskich, na „żydowską piątą kolumnę”. W cen­trum tej nagonki znajdowali się „komandosi” i ludzie z radykalnej lewicy, z „re­cydywistami”, przywódcami i ideologami całego ruchu, tj. Kuroniem i Modze­lewskim na czele. Najważniejsze postaci tego środowiska zostały aresztowane w pierwszych dniach marcowych wydarzeń, nie uczestniczyły więc ani w za­mieszkach, ani w strajkach studenckich. Ich doświadczenie Marca sprowadzi­ło się do więzienia, śledztwa i procesu. Młodzi ludzie, równie ideowi co niedoświadczeni, stanęli naprzeciw ogromnego aparatu totalitarnej władzy. W śledz­twach nie stosowano przemocy fizycznej, użyto jednak wobec aresztowanych całego instrumentarium kłamstwa, intrygi i prowokacji, które połączone z po­czuciem osamotnienia, niepewnością, lękiem, doprowadziły do licznych zała­mań[3]. Nie wszyscy mieli doświadczenie Kuronia i Modzelewskiego, którzy przeszli już proces i więzienie, wiedzieli więc, jak należy unikać pułapek zasta­wianych przez śledczych. Nie wszyscy też wykazali się taką odpornością psy­chiczną i charakterem jak Michnik czy Lityński[4]. W trakcie procesu, kiedy okazało się, że oskarżenie dysponuje w kilku wypadkach obszernymi i obciąża­jącymi zeznaniami oraz pisanymi w śledztwie opracowaniami, grupa przeżyła powtórny szok. Niektóre osoby odwołały jednak swoje zeznania, co pokrzyżo­wało plany oskarżenia i doprowadziło w efekcie do wyroków, które jedynie do pewnego stopnia odzwierciedlały pierwotny plan procesu opracowany przez aparat represji[5]. Środowisko jako całość przetrwało tę próbę, mimo że odpadło wprawdzie kilka osób, w kolejnych latach potrafiło znów podjąć polityczne działania. Wydaje się jednak, że w późniejszych latach właśnie to nienazwa­ne wprost doświadczenie śledztwa i jego dramatyzm stały się jednym z decy­dujących doświadczeń lewicy. W pamięci zbiorowej dominuje obraz milicji bijącej studentów na Krakowskim Przedmieściu, lecz dla „komandosów” istotą Marca stało się doświadczenie przemocy symbolicznej, zadającej nie tyle rany fizyczne, ile raczej rany duchowe.

Dojmujące doświadczenie kłamstwa, manipulacji, łamania i odbudowywania charakterów uwrażliwiło młodych rewizjonistów na problematykę etyczną. Ich marcowe doświadczenie – jak podkreślał Andrzej Walicki – różniło się zatem od doświadczenia starszego pokolenia rewizjonistów. Dla dawnych stalinistów, którzy potem wydali stalinizmowi otwartą wojnę, podstawowym zagrożeniem był dogmatyzm rozumiany jako absolutyzowanie twierdzeń zawartych w jakiejkolwiek doktrynie. Walcząc z dogmatyzmem, podkreślali znaczenie umiejętność relatywizowania historycznych wartości do obrony pluralizmu. Teraz płaszczy zna zasadniczego sporu uległa zmianie. „Komandosi” po 1968 i 1970 roku stanęli

w obliczu systemu ucisku, którego przedstawiciele byli cyniczni raczej niż dogmatyczni, systemu, który do pewnego stopnia tolerował swobodę intelektualną, ale jednocześnie skutecznie blokował wszelkie próby reform politycznych bądź ekono­micznych. W takich warunkach wszelki relatywizm stał się podejrzany jako moż­liwy sojusznik cynicznego oportunizmu, podczas gdy coraz bardziej widoczna sta­wała się potrzeba epistemologicznej pewności, a więc absolutnych prawd i abso­lutnych wartości.[6]

Problemem nie była już obrona pluralizmu przed opresją ideologiczną, lecz ugruntowanie wiary w sensowność własnego działania w rzeczywistości kon­trolowanej przez cyniczne kłamstwo. Imperatyw wierności wartościom najwyż­szym w sytuacji granicznej, w trakcie prowadzonej w samotności walki, konflikty sumienia, problem wyborów etycznych oraz źródeł ich uzasadnienia – cały ten splot problematyki etycznej miał pchnąć lewicę już wkrótce w stronę chrześci­jaństwa i Kościoła.

Połączenie szoku ideologicznego i wstrząsu etycznego tłumaczy, dlaczego Marzec nie był zwykłą polityczną porażką, lecz czymś znacznie poważniejszym – nagłym załamaniem się całego światopoglądu radykalnej lewicy. Pogłębianie się kryzysu w relacjach z władzą, proces, który w sposób naturalny można było po­strzegać jako narastanie sytuacji rewolucyjnej, nie doprowadził bowiem do rewo­lucji, powtórki z polskiego Października, lecz do swego rodzaju faszystowskiego puczu. Nawet jeśli na kilka dni przed wiecem na UW większość słuchaczy kryty­kowała Kuronia za jego referat o mesjanizmie klasy robotniczej, to wielu z nich było ciągle przekonanych, że lewica jest awangardą historii, ożywioną prometej­skim duchem zaangażowania w walkę o demokratyczny socjalizm. I dlatego jest „rewolucyjna”, to znaczy bezkompromisowa, radykalna i wierna ideałom, które kształtują tożsamość lewicy od zawsze. Gdy Marzec zostanie już przemyślany, etyczny poddany zostanie racjonalnej analizie, okaże się, że rewolucja już możliwa, a samo to pojęcie jest nieadekwatne do nowej pomarcowej rzeczywistości. Wraz z destrukcją pojęcia rewolucji upadła także wiara w historię rozumianą jako teleologiczny proces. W Świętej rodzinie... Marks i Engels pisali:

Ruch rewolucyjny, który zaczął się w 1789 r. w Cercle social, który w środkowej fazie swego rozwoju miał jako swych głównych przedstawicieli Leclerca i Roux, a zakoń­czył się chwilowym upadkiem wraz we sprzysiężeniem Babeufa, zrodził ideę komuni­styczną, którą przyjaciel Babeufa, Buonarotti, na nowo wprowadził do Francji po re­wolucji 1830 r. Ta idea, konsekwentnie opracowana, jest ideą nowego ustroju świata.[7]

Proces przekraczania kolejnych progów dziejów przez siłę popychającą ją do spełnienia, zarysowany tutaj marksowski schemat kolejnych etapów dziejowego dramatu, nagle okazał się złudą. Rozpadała się wiara w istnienie siły uruchamia­jącej dynamikę dziejów, która stanowiła klucz nie tylko do rozumienia procesu historycznego, lecz także do praktycznego wymiaru kształtowania historii, czyli polityki. Pojęcie rewolucji, wedle Reinharta Kosellecka, traktowano bowiem jako pojęcie kierujące poznaniem i stanowiące zarazem wskazówkę działania[8]. Re­wolucję zawsze postrzegano – jak pisała Mona Ozouf – jako nieuchronną ko­nieczność i zarazem jako ten rodzaj działania politycznego, które potwierdzało zdolność panowania ludzi nad swoim przeznaczeniem[9]. To dlatego każdora­zowa rewolucja zawsze była tą samą Rewolucją, objawieniem tej samej siły przekształcającej rzeczywistość, a jednocześnie zawsze trzeba ją było robić na nowo i dlatego zawsze łączyła w sobie partykularny wymiar czasu i przestrzeni z wymiarem uniwersalnym, powszechnodziejowym. Po Marcu tożsamość wy­czekiwanej rewolucji z pierwowzorem nie była już możliwa tak samo jak wiara w to, że można kierować procesem historycznym, który doprowadzi do triumfu lewicowej utopii. Kontrola nad historią wymknęła się z rąk, załamały się funda­menty politycznego i historycznego rozumienia rzeczywistości. Rozpoczynał się okres poszukiwań i przewartościowań.

Dariusz Gawin

Fragment książki „Wielki zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956–1976”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak

***

[1] „List otwarty Jacka Kuronia i K. Modzelewskiego do członków Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR i członków uczelnianej organizacji ZMS przy Uniwersytecie Warszawskim”, w: Hemmerling Z., Nadolski M., Opozycja wobec rządów komunistycznych w Polsce 1956-1976. Wybór dokumentów, Warszawa 1991, s. 240.

[2] Tamże, s. 241.

[3] Zob. rozdz. Więzienna trauma, w: A. Friszke, Anatomia buntu, dz. cyt., s. 597-736; decydującą rolę miały odegrać fałszywe grypsy, które podrzucano do cel aresztowanych, m.in. sfałszowane grypsy od A. Michnika, które pozwoliły na złamanie kilku osób.

[4] Tamże, s. 637, oprócz nich w pułapkę śledztwa wedle A. Friszkego nie dali się wciągnąć także Blumsztajn, Dajczgewand, Smolar, Karpiński.

[5] Tamże, s. 757.

[6] A. Walicki, „Leszek Kołakowski i warszawska szkoła historii idei”, w: R, Sitek, Warszawska szkoła historii idei. Między historią a teraźniejszością (aneks), Warszawa 2000, s. 248.

[7] F. Engels, K. Marks, „Święta rodzina, czyli krytyka krytycznej krytyki. Przeciwko Brunonowi Bauerowi i spółce”, tłum. T. Kroński, S. Filmus, w: ciż: Dzieła t. 2, s. 147

[8] R. Koselleck, Dzieje pojęć. Studia z semantyki i pragmatyki języka społeczno-politycznego, tłum. J. Marecki, W. Kunicki, Warszawa 2009, s. 260

[9] M. Ozouf, „Revolution” w: A Critical Dictionary of the French Revolution red. F. Furet, M. Ozouf, Cambridge, Mass., s. 816

Belka Tygodnik115


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.