Dlaczego w Polsce pamięć o I wojnie światowej jest inna niż na Zachodzie? Jakiego państwa chcieli Żeromski, Strug i Nałkowska? Czy polityka kształtowała formę literatury w II Rzeczypospolitej? O tym rozmawialiśmy w poniedziałek, 7 listopada, w trakcie spotkania poświęconego renesansowi polskiej kultury u progu niepodległości.
W dyskusji udział wzięli: Wojciech Kaliszewski, historyk literatury i krytyk literacki związany z Instytutem Badań Literackich PAN, Maria Olszewska, profesor w Instytucie Literatury Polskiej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Michał Przeperski, historyk Instytutu Historii Nauki PAN i Wojciech Stanisławski, historyk, publicysta i współpracownik Muzeum Historii Polski. Debatę poprowadził Mikołaj Rajkowski z Teologii Politycznej. Spotkanie dofinansowano ze środków Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017-2022 w ramach Rządowego Programu Dotacyjnego „Niepodległa”.
Czy 1918 r. był faktycznie początkiem nowej epoki w polskiej kulturze, czy jedynie umownym punktem, pokrywającym się z doniosłą transformacją w świecie polityki? To pytanie otworzyło dyskusję, w której głos jako pierwszy zabrał prof. Kaliszewski. Jego zdaniem 11 listopada 1918 r. jest dla naszej kultury datą raczej symboliczną, jedną z wielu możliwych cezur – obok roku 1899, 1905 czy 1914 – od których możemy mówić o nowoczesnej polskiej literaturze. – Polemiki między różnymi programami literatury trwały aż do końca lat 20. Polska kultura formowała się na gruncie kryzysu młodopolskiego modernizmu i wcześniejszego modelu romantycznego i nie ma jednej daty, która by ten proces rozpoczynała – mówił Kaliszewski.
Jaki obraz I wojny światowej – pierwszej globalnej katastrofy – wyłania się z polskiej literatury i czym różni się od swoich zachodnich odpowiedników? Jak wskazała prof. Olszewska, obraz konfliktu zmienia się w zależności od zaborów: to przede wszystkim na terenach Galicji został on ubrany w szaty czynu niepodległościowego i legendy Legionów Polskich. Pierwsza polska literatura o Wielkiej Wojnie, to Pieśni Legionowe i „Piłsudczycy” Juliusza Kaden-Bandrowskiego, gdzie uczestnictwo w konflikcie jest kwestią moralnego obowiązku inteligencji i jej odpowiedzialności za przyszłe losy Polski. Dramat wojny jest tam przykryty doniosłością walki o byt państwowy i trzeba było zaczekać na literaturę, która przekroczy gloryfikację heroizmu uczestników walk. Jak zauważył Wojciech Stanisławski, refleksja nad okrucieństwem wojny przyjdzie dopiero później: w latach 30. w twórczości Rembeka, Wittlina i Małaczewskiego. Jednak nawet u nich nieobecny będzie wymiar technologicznej apokalipsy, jaką przyniosła wojna przemysłowa.
Dramat I wojny światowej jest we wczesnej literaturze II RP przykryty doniosłością walki o byt państwowy
Pierwszy polemiczny komentarz w trakcie spotkania sformułował Michał Przeperski, który przestrzegł przed lekceważeniem znaczenia roku 1918 jako ostrej cezury w polskiej kulturze. – 11 listopada to było coś, co nie miało prawa się wydarzyć, ale się wydarzyło i wywróciło stolik, który do tej pory stał spokojnie, by ustawić w jego miejsce zupełnie nowy ład – mówił historyk. Jego zdaniem dopiero po odzyskaniu niepodległości możliwe stały się całe obszary działalności kulturalnej, które wcześniej były niewyobrażalne: masowa prasa w języku polski z polską cenzurą, polska szkoła, teatr, architektura i rządowe zamówienia na dzieła kultury. Co nie zmienia faktu, że nie istniał wówczas jeden model polskości, którego kuratorem mogło być państwo: w II RP mogliśmy obserwować duży poziom regionalizacji kultury, jak i samego języka, którym posługiwali się mieszkańcy różnych krańców zjednoczonego państwa.
Jak polscy twórcy odnaleźli się w gąszczu nowoczesnych prądów artystycznych i znamion XX wieku: umasowienia kultury, estetyzacji polityki i polityzacji estetyki? Z tym pytaniem zmierzyła się prof. Olszewska, wskazując na tekst „Snobizm i postęp” Żeromskiego, w którym pisarz krytykował futurystyczne zaślepienie cywilizacją przemysłową i kulturą oderwaną od korzeni – ten model nowoczesności miał prowadzić według autora „Puszczy Jodłowej”, manifestu regionalnego patriotyzmu, do duchowego wyjałowienia. Wrogiem bezwzględnego kultu tego, co nowe miał być również Reymont, ze swoją pre-orwellowską powiastką „Bunt”, przewidującą skutki bolszewickiego terroru i zapatrzenia w rewolucję. To heroiczny etos conradowski, tak gloryfikowany przez Piłsudskiego, był silniejszym głosem w II RP, niż kolejne manifesty awangardy.
Do tej kwestii żywo odnieśli się pozostali uczestnicy dyskusji. Wojciech Stanisławski – przytaczając słynny wiersz Angoniego Słonimskiego – zaznaczył, że Polacy nie zrzucili w 1918 r. płaszcza Konrada, a raczej stopniowo i niezdecydowanie go zsuwali: to Żeromski czy Gojawiczyńska mieli większy posłuch, niż Tadeusz Peiper. Wojciech Kaliszewski dodał, że kultura II RP była przestrzenią wielu sprzeczności i paradoksów: obok Włoch i Rosji – a więc krajów, które nie plasowały się w czołówce uprzemysłowienia – stała się jedną z ojczyzn futuryzmu, który był jednak tylko przejściowym epizodem w dziejach polskiej literatury. Ta nie posiadała wówczas jednej osi i dominującego modelu. Z tą konkluzją zgodził się Michał Przeperski, mówiąc, że nie istniał ani w Polsce, ani w Europie, jeden wzorzec linearnego rozwoju kultury, tylko wiele ideowych propozycji, które chaotycznie się rozwijały i ze sobą konkurowały.
Polacy nie zrzucili w 1918 r. płaszcza Konrada, a raczej stopniowo i niezdecydowanie go zsuwali. To Żeromski czy Gojawiczyńska mieli większy posłuch, niż Tadeusz Peiper
Ostatnim akordem moderowanej części dyskusji było pytanie o kondycję państwowej polityki kulturalnej, która musiała radzić sobie z silnymi regionalnymi kontrastami na terenie II RP. Głos w tej kwestii zabrał prof. Kaliszewski. – Mieliśmy wówczas do czynienia z bagażem tradycji, który kazał patrzeć na literaturę i sztukę przez pryzmat indywidualnego ducha. Nie istniała wówczas wyobraźnia, w której kulturą zarządzało się z poziomu ministerstwa w taki sam sposób, w jaki prowadzi się wojnę. Polemizował z tym dr Przeperski, wskazując na fakt, że II RP z jej propaństwową edukacją udało się wychować pokolenie Kolumbów, niezależnie od faktu koszmarnej puenty, na jaką zostało ono skazane przez historię.
Brak silnej pozycji i strategii ministerstwa kultury – bytu wyodrębnionego w 1918 r. z Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego – towarzyszyła silna decentralizacja pomniejszych inicjatyw. – Nie istniała wielka państwowa polityka kulturalna, w przeciwieństwie do oświatowej i inwestycyjnej, ale pojawiły się różne pomniejsze, ambitne programy. Swoją polityką kulturalną prowadził Stanisław Cat-Mackiewicz, Piasecki i narodowcy, wojewoda Józewski z mniejszościami narodowymi, czy choćby Polskie Radio, które miało wielki rozmach – konkludował Wojciech Stanisławski. Zgodnie z tą optyką można patrzeć na II Rzeczpospolitą jak na dalekie echo I RP – federację folwarków, gdzie brak jednolitego spoiwa, lecz realizowało się wiele propozycji modernizacji kultury, które nie dają się zredukować do zbierania jej indywidualnych plonów.
Karol Grabias
Zdjęcia: Jacek Łagowski
[KONKURS Z NAGRODAMI]: do środy, 9 listopada, mogą Państwo nadsyłać nam swoje odpowiedzi na pytanie „Kto był najważniejszym twórcą kultury w II RP”, wraz z własnym uzasadnieniem wyboru. Najciekawsze odpowiedzi zostaną nagrodzone książkami z Księgarni Teologii Politycznej oraz biletami wstępu do Muzeum Powstania Warszawskiego.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!