Ważny jest Paziński jako jeden z wybitniejszych obecnie eseistów polskich. Jego chłodne, precyzyjne, nieraz eliptyczne zdania, przejrzyste i przestronne jak domy Bauhausu, czasem tylko chowają nieporządny drobiazg: okruch ciasta, orzech, strzęp chusty.
Ludziom chodzącym trochę po lesie (sięgam po to niezgrabne omówienie, żeby uciec od zbyt patetycznych „wędrowców”), kajakarzom, ale też badaczom – szczególnie na poły amatorom, wolnym od akademickiej rutyny – wspólna jest satysfakcja, jaką daje rozpoznawanie w zmiennej rzeczywistości coraz wyraźniejszego uporządkowania. Kończące się ślepo ścieżki, jary i piargi zbiegają w dół jednej doliny, wąskie strugi między kłębami wodorostów wskazują nurt rzeki, gubiącej się w zarośniętym jeziorze; mieszanina autorów (czasem oswojonych przez popkulturę i figurujących w krzyżówkach, czasem cenionych tylko przez koneserów, czasem nikomu niemal nieznanych) okazuje się nosić wspólne cechy, opisywać podobne lęki, deficyty i czasy, aż wreszcie odsłoni się wzór, pattern. Tydzień temu doświadczyłem tego, schodząc na skróty z grzbietu w Beskidzie, dziś – kończąc najnowszą książkę Piotra Pazińskiego: „Obstalunki”, zbiór esejów przedrukowanych w większości z „Literatury na Świecie”, po części z „Dwutygodnika” lub z pojedynczych łamów, oraz kilka przedmów i posłowi.
Kto zna bodaj tylko jego ostatnie książki, choćby „Atrapy stworzenia” (Austeria, 2020) i rewelacyjne szkice o malarstwie Witolda Wojtkiewicza (Nisza, 2023), może przypuszczać, że zna już „kierunki natarcia”, osie organizujące jego pisanie. Wiadomo, że będą Austriacy, dużo Austriaków, pogrobowcy Cekanii, ale i Thomas Bernhard. Także inni osieroceni śmiercią Cesarza, od oczywistych, jak Joseph Roth, po tak nieznanych, jak Fritz von Herzmanowsky-Orlando (wydobyty przez PIW, opatrzony przez Pazińskiego posłowiem). Wśród nich (ale klucz „sierot po Cesarstwie” nie jest tu decydujący) – Żydzi: jidyszowi, hebrajscy, izraelscy, golusowi, aspirujący i odrzuceni, oniemiali od Zagłady. Także moderniści europejscy, czasem ci podręcznikowi, czasem ich późne wnuki. Koniecznie – lalki, maski, fantomaty. Krótko mówiąc – oczywiście, wrzucam ten cytat na prawach przewrotnego w zamierzeniu żarciku, bo wiadomo, że nie Pazińskiego miał na myśli krakowski wieszcz, pisząc słynne słowa – „Tomasz Mann, Biblia i koniecznie coś / w jidysz”.
Tak, „Obstalunki” potwierdzają tę intuicję, ale i szczęśliwie ją rozszerzają: najbardziej może cały blok („Duchy”) poświęcony mało mi znanym gatunkom literatury grozy, „opowieści niesamowitych” i fantastyki przednaukowej, szerzej przywrócone za sprawą mini-serii PIW, ale wznawiane i przez innych wydawców. Zajmujące są typologie i wewnętrzne rozróżnienia tych gatunków, proponowane przez Pazińskiego, rozróżnienie na nurty gotyckie i dekadenckie, fatalistyczne i psychologiczne, głębokie odmienności (zarówno, jeśli idzie o genezę, jak o rekwizyty, jak o relacje z pogaństwem i chrześcijaństwem) niesamowitości anglosaskiej, niemieckiej i francuskiej: wygląda na to, że diabeł nosi się z niemiecka nie tylko w polskiej wyobraźni ludowej…
Potwierdzeniem przeczuć w kwestii zawartości tomu jest i otwierający go świetny szkic „Żywioł akwatyczny”, posłowie do najnowszego przekładu „Ulissesa”, wiążące w inny niż dotąd sposób powieść Joyce’a z wyobraźnią i wiedzą antyku, ale i ustawiające głównego bohatera powieści, Leopolda Blooma, jako postać kluczową dla wrażliwości Pazińskiego. Bloom jest nie tylko, co oczywiste, przybyszem, konwertytą, nie-Żydem i nie-Irlandczykiem (angielszczyzna Joyce’a, przy wszystkich swoich odcieniach, nie zna tego okrutnego, chrzęszczącego jak zgniatana kość nosowa, słówka „przechrzta”): jest człowiekiem wielu tożsamości, „z których żadna do niego nie pasuje i nie przylega ściśle”, posiadaczem zatem „akwatycznej tożsamości”. „Jego losy (pisze Paziński) odzwierciedlają dzieje żydowskiej asymilacji i ambiwalencji, wykorzenienia epoki nowoczesnej”. Czyli mamy to, oddycha z ulgą czytelnik, eseistyczne smakowanie modernizmu: jakby Gondowicz, tylko ciemniejszy, mniej swawolny, zmierzający w dół piargu w stronę Trakla, Celana i mroku.
Otóż niekoniecznie. Owszem, wstęp do „Ulisessa” pewnie nie przypadkiem znalazł się w tym zbiorku jako pierwszy: nie ze względu przecież na klucz chronologiczny, są tam teksty starsze, i chyba nawet nie jako nostalgiczne hommage dla bohatera własnego doktoratu. Bloom postrzegany tak, jak powyżej, czyli „posiadacz akwatycznej tożsamości”, nieostateczny, niedookreślony i, tak, sięgnijmy jeszcze raz po zdarty cytat, „nieprzysiadalny”, to figura stale przez Pazińskiego przywoływana i odnajdywana w różnych literackich i historycznych wcieleniach. O tych ostatnich szczególnie dużo czytamy w „Wieloplemiennym tłumie Jakuba Franka”, szkicu o mało znanej, świetnej monografii historycznej Pawła Maciejki (2011/2015). „Maciejko (…) pokazuje, dlaczego w połowie XVIII wieku w niby wielonarodowej i wieloreligijnej, ale postkontrreformacyjnej (! - ws) I Rzeczypospolitej nie było możliwe ani judeo-chrześcijaństwo, ani też jakakolwiek forma żydowskiej polskości czy polskiej żydowskości” – czytam i zastanawiam się, czy tylko ja słyszę w tym zdaniu, oprócz cierpkości we frazie „niby wielonarodowej” również sekundę żalu za jakąkolwiek możliwą formą „żydowskiej polskości czy polskiej żydowskości”?
Jeśli nawet, mogła to być jedynie chwilowa słabość: na co dzień Paziński pozostaje świadkiem, nieraz wręcz dokumentalistą, porażek i niepowodzeń asymilacji (przynajmniej w jej „nadwiślańskiej” wersji) i towarzyszącego im zawodu; czasem, jak mi się wydaje, niemal obrońcą tezy o niemożności tej asymilacji. Również stąd przeciwnicy: „akwatyczna tożsamość” Blooma to, w cytowanym szkicu, „koszmar nacjonalistów, integrystów i piewców «naszości»” i wzajemnie, w publicystyce (czasem doraźnej, internetowej) Paziński piętnuje „nacjonalistów, integrystów i piewców «naszości»”. Całkiem często przy tym, moim zdaniem, nie tylko narzuca tym trzem grupom wspólny mianownik, ale przede wszystkim rozszerza te kategorie w sposób niezbyt uprawniony, przypisując je obrońcom wszelkich tożsamości zbiorowych. Nie chcę pochopnie budować tandetnych kładek między estetyką a etyką, ale dostrzegam rodzaj pokrewieństwa między pochwałą „stałego kwestionowania własnej tożsamości i pozycji w świecie (…) [byciem] obcymi wśród innych (…) [skoro] w najpewniejszym, najbardziej intymnym miejscu naszej kultury skrywa się Inny”, a pamiętnym opisem „zieloności” z książki o Wojtkiewiczu – zieloności, która jest „niemal zawsze przytłumiona, złamana, zniechęcona do życia, zdradza powinowactwo z całą gamą kolorów podobnie jak ona wymęczonych i odartych z blasku (…) – wszędzie górę bierze matowość, plenią się szarości, gaśnie światło”. Tak, pisząc o literaturze i przeszłości, autor „Obstalunków” wydaje mi się zdecydowanym oponentem „tożsamości zbiorowych”, ważnym przez to dla mnie jako punkt odniesienia, jako – przy całej jego autorskiej niezależności – rzecznik pewnej odmiany sceptycyzmu. Ale też, dodajmy, rzecznik wolny od stadnych lojalności.
Na szczęście jest dla mnie ważny nie tylko dlatego. Może bardziej jeszcze – jako jeden z przewodników po literaturze europejskiej. Moja niemieckojęzyczna półka, dawniej uzupełniana w oparciu o przekłady i prace Egona Naganowskiego czy Małgorzaty Łukasiewicz, od dawna kształtowana jest również przez teksty Pazińskiego. Ale przede wszystkim pewnie – ważny jest jako jeden z wybitniejszych obecnie eseistów polskich, za sprawą śmiałości koncepcji, ale i rozpoznawalnego od razu tonu. Daleki od fantazyj i krotochwil Gondowicza, pisze – zastanawiałem się długo nad tą formułą i gotów jestem jej bronić – z oschłością rozpaczy. Chłodne, precyzyjne, nieraz eliptyczne zdania, przejrzyste i przestronne jak domy Bauhausu, czasem tylko chowają nieporządny drobiazg, okruch ciasta, orzech, strzęp chusty: lekko ciepły jeszcze od dłoni ślad smutku.
Wojciech Stanisławski
Piotr Paziński, „Obstalunki”, Wydawnictwo Austeria, 2025
***
Recenzje Wojciecha Stanisławskiego w ramach cyklu „Czytelnia publiczna” ukazują się co dwa tygodnie.
(ur. 1968) – historyk, publicysta. Specjalista w dziedzinie historii Związku Radzieckiego, Europy Środkowej oraz Bałkanów Zachodnich.