Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Stanisławski: Książki zbójeckie, kozioł ofiarny

Wojciech Stanisławski: Książki zbójeckie, kozioł ofiarny

Nie jestem pewien, czy potrafię odczytać przesłanie tej książki w całości. Ale i oddzielnie czytane fragmenty są niezapomniane przez swój dramatyzm, przez zapis dokonywanych z wielkim wysiłkiem zmagań. Maciejewski pisze jak Laokoon, którego dopadła Historia.

„To było wyzwanie lekturowe” – tak zwykło się elegancko pisać o książkach, których lektura sprawiła trudność. Ale dla mnie ten esej naprawdę był wyzwaniem, nie fizycznym przecież – świetna okładka Kiry Pietrek, stron, bagatela, niespełna trzysta – lecz emocjonalnym. Choć przecież niełatwo mi wyobrazić sobie temat bliższy niż dwa wieki polskiej historii i próby dostrzeżenia w nich rytmu, spójności, albo bodaj fatalnej powtarzalności błędów. 

Podziwia się nieraz Szerpów, zdolnych do wysiłku w powietrzu tak rozrzedzonym, że przybysze z nizin dostają choroby wysokościowej. Zastanawiałem się, czy to nie ta wysokość jest przyczyną trudności w odbiorze: Jan Maciejewski przyzwyczaił nas swoimi esejami do tonacji serio, do przemawiania nieco nawet ex cathedra, z żarem i pewnością. Tak, to może być część prawdy, chyba gubię się trochę na tak przepastnych wyżynach. Nawet czytając o wielkiej historii jestem przywiązany do scen z życia, anegdot, kwiatów we włosach pijackiej piosenki. Stale zachwyca mnie kondycja ludzka rozpięta między niskim a wysokim, cieszą piruety zdań jak żywcem wziętych z prozy Sterne’a lub Libery; ich brak to może jedyny deficyt w „Nic to”, książce śmiertelnie poważnej, rozpiętej między egzegezą dziejów a nauczaniem proroka. 

Ale może rzecz nie tylko w podniosłości, ale i w szczególnej temperaturze emocjonalnej tej książki. „I mrozem pałam, i ogniami leję / Mróz gorejący, a ogień lodowy” – mógłby westchnąć Jan Andrzej Morsztyn po lekturze Maciejewskiego. Mamy bowiem do czynienia z jedynym w swoim rodzaju połączeniem dociekliwości intelektualnej, pasji w dążeniu do odkrycia ukrytych wzorców postępowania, przyjętych przez patriotycznych Polaków – i obsesyjnego niemal skoncentrowania uwagi na najtragiczniejszych, najbardziej pozbawionych nadziei i odbierających nadzieję scenach polskiej historii.

Tak, te sytuacje zdarzyły się naprawdę i powracamy do nich, zastanawiając się nad polskimi zachowaniami w obliczu klęski: sejm grodzieński i odzierany z ozdób Zamek, błoto Smoleńska w roku 1943 i w kilkadziesiąt lat później, przegrane powstania i rodzący się po nich pogrobowcy, Rejtan żałosny po ojczyzny stracie i zlodowaciała pustynia Warszawy zimą 1944/45. Ma sens stawać w ich obliczu, ma sens ich zestawianie. Czytając jednak „Nic to” miałem wrażenie nieledwie delectatio morosa, urzeczenia demonicznie skondensowaną krzywdą: wymiatane przez „Prusaka w kubraku” strzępy obić Izby Poselskiej, błoto i smród kanałów podczas Powstania, trupi cuch katyńskich rowów, podmokła łąka, w którą wdeptano oficerskie nieśmiertelniki i podmokły pas startowy, w który wsiąkły szczątki pasażerów Tupolewa… Nie, Maciejewski nie przekracza granicy, za którą zbytnie nagromadzenie cierpień może zrodzić groteskę, jest na to zbyt wytrawnym pisarzem. A jednak w trakcie lektury przypominała mi się dawna przestroga przed skutkami wpatrywania się w otchłań, przed niemal depresyjną fascynacją nieszczęściem, które spotykało Polskę.

Mogę się w tym mylić, podobnie, jak w kwestii ostatecznej wymowy książki: nie należy ufać blurbowym hasłom z okładki, a „Nic to” nie jest ani wywodem naukowym, ani manifestem czy propozycją polityczną. Nie ma w nim precyzyjnie spisanych tez, końcowa „Koda” jest zarazem interpretacją i osobistym aktem wiary. Kilka rzeczy można jednak o tym eseju historycznym powiedzieć – nawet z pozycji „niedzielnego trekkingowca”, który śledzi tylko wzrokiem sylwetki himalaistów i Szerpów, ledwie widoczne z dołu, uczepione niebotycznej grani. 

Jan Maciejewski sięga do girardowskiej antropologii filozoficznej, ryzykownie – i kunsztownie – przykładając jej założenia do dziejów Polski od czasu schyłku I Rzeczypospolitej. W działaniach państw ościennych i elit europejskich tamtego czasu wskazuje nam, leżący u podłoża gier i zabiegów politycznych Fryderyków i filozofów, zamiar uczynienia z Korony i Litwy „kozła ofiarnego”: podobnego / niepodobnego, przygranicznego, predestynowanego do roli ofiary. Pisząc o tych zagadnieniach, nawiązuje zresztą także do Larry’ego Wolfa i jego tez o konstruowaniu „Europy Wschodniej” jako konceptu. Ale sięga do Girarda i na inny sposób, dostrzegając u polskich elit porozbiorowych – zarówno u klasyków stanisławowskich, jak u romantyków pierwszej generacji, jak ich odległych w czasie wychowanków z partii powstańczych, legionistów i żołnierzy Andersa – sięgnięcie po mechanizm mimetyzmu i „podstawienie” narodu w miejsce Kościoła. 

Jeśli przyjąć, że podstawienie to rzeczywiście miało miejsce, jego konsekwencje okazują się kolosalne (i, przy osobistym heroizmie aktorów dziejów, zgubne): pojawia się wówczas heretycka myśl o „zasilaniu narodu/Kościoła krwią ofiar”, o potrzebie wręcz ofiary z życia, ofiary niewinnej i „krzyczącej o pomstę do nieba”, o składaniu życia na ołtarzu Historii, o christomimesis. To niezwykłe, jak Maciejewski zbliża się w pewien sposób, nie tyle nawet w konkluzjach, co w wyobrażeniach, w opisie „praktyk ofiarniczych” – do podejmowanej przez tylu polskich myślicieli, od Jana Popławskiego po Marię Janion, krytyki „paradygmatu romantycznego” i jego zgubnych dla narodu konsekwencji.

Krakowski eseista dociera jednak w pobliże tych konkluzji z zupełnie innego kierunku: nie posuwa się ani do krytyki postaw romantycznych, ani tym bardziej do drwiny z nich, zupełnie też inaczej tłumaczy ich genezę. Do girardowskiego mimetyzmu dodaje voegelinowską gnozę polityczną: czym innym jest ostatecznie „eklezjologiczna ambicja” uczynienia narodu Kościołem, bałwochwalczego przetwarzania przyswojonych przez kilkaset lat prawd teologicznych i praktyk liturgicznych w działaniach militarnych i politycznych? Maciejewski pisze o tym jako o koszmarnym błędzie, który stał się możliwy dopiero w sytuacji, gdy „chrześcijańskie symbole straciły swoją wiążącą moc, przestały oddziaływać na wyobraźnię” – zarazem jednak opisuje wyrosłe w oparciu o ten błąd zachowania z ogromnym szacunkiem, należnym męczennikom.

Już tych kilka niezdarnych akapitów może, mam nadzieję, pokazać, jak ambitny jest to esej, jakie obszary diagnozuje, i do jakiego stopnia jego prawdy mogą być trudne do przyjęcia przez szerszą publiczność akademicką lub czytelniczą. Żeby je bowiem przyjąć, trzeba podzielać podstawowe przekonanie autora: o tragedii, jaką było wyparowanie z naszego świata symboli chrześcijaństwa, o konieczności odwrócenia tego stanu rzeczy, opowiedzenia tej symboliki na nowo w trybie ewangelizacji. Ale też nieciągłość tego eseju – obecne w nim dygresje, kody, „wariacje”, będące tak naprawdę wyodrębnionymi etiudami biograficznymi – pozwoliła Maciejewskiemu na napisanie wielu fragmentów autonomicznych, doskonale skonstruowanych, przenikliwych i plastycznych.

Największe wrażenie wśród tych „wariacji” zrobiła na mnie pierwsza, najdłuższa, poświęcona upadkowi, odrodzeniu i heroizacji księcia Józefa Poniatowskiego. Eseista odczytuje los księcia w „kluczu” girardowskim, postrzegając go jako zagrażającego wspólnocie wyrzutka, który po śmierci stał się herosem, a samą śmierć w nurtach Elstery – jako ofiarę wymuszoną przez Europę, a upragnioną przez Polaków. Ale nie trzeba po ten klucz sięgać, żeby uznać żywot królewskiego bratanka, utracjusza, wodza i bohatera za rzecz doskonałą, równą z jednej strony esejom biograficznym Piotra Mitznera, z drugiej – dziełu tak klasycznemu, jak „O dobrym Naczelniku i niezłomnym Rycerzu” Andrzeja Kijowskiego.

Wojciech Stanisławski

 nic to dlaczego historia polski musi sie powtarzac

 Jan Maciejewski, „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?”, Wydawnictwo Literackie, 2025 

 *** 

Recenzje Wojciecha Stanisławskiego w ramach cyklu „Czytelnia publiczna” ukazują się co dwa tygodnie.

➤ Przeczytaj wcześniejsze 

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

05 znak uproszczony kolor biale tlo RGB 01


Ty też możesz wydawać z nami KSIĄŻKI, produkować PODCASTY, organizować wystawy oraz WYDAWAĆ „Teologię Polityczną Co Tydzień”, jedyny tygodnik filozoficzny w Polsce. Twoje darowizny zamienią się w kolejne artykuły takie jak ten, który właśnie czytałeś i pomogą nam kontynuować i rozwijać nasze projekty oraz tworzyć kolejne. Środowisko Teologii Politycznej działa dzięki darowiznom prywatnych mecenasów kultury – tych okazjonalnych oraz regularnych. Dołącz do nich już dziś i WSPIERAJ TEOLOGIĘ POLITYCZNĄ!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „O islamie” Rémiego Brague'a po polsku!
Zostań mecenasem polskiego wydania „O islamie” Rémiego Brague'a
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.