Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Stanisławski: Oczom zdumionej publiczności

Wojciech Stanisławski: Oczom zdumionej publiczności

Czy to tylko nostalgiczna wizyta w Iluzjonie? Nie, to opowieść o wielkim wizerunku, jego rozmyciu i roztrwonieniu.

Historia wizerunków „Solidarności” na ekranie to praca zarazem oczywista, w pewien sposób spóźniona i niedomknięta. Oczywista – ponieważ jest to jedna z tych książek, których późne narodziny zdumiewają. Spóźniona – bo można sobie wyobrazić, jaką siłę miałaby podobna praca wydana u progu lat 90. Wreszcie niedomknięta – bo można się spodziewać, że „S” będzie się pojawiała w filmach nadal, jako echo, fantom, wyrzut czy anachroniczna wydmuszka (kto zaręczy, że po „1670” nie powstanie równie drwiący serial „1980”?). Z tym wszystkim – praca frapująca. Uruchamia wspomnienia, oczywiście (dla niektórych – dubeltowe wspomnienia: uczestników i widzów), ale przede wszystkim stanowi głos (czy nie spóźniony) w rozmowie o tym, co stało się z dziedzictwem „Solidarności”.

Oczywiście, jest to praca ściśle filmoznawcza i pewnie w pierwszym rzędzie przez filmoznawców powinna być oceniana. Zwykły czytelnik pozostaje pod wrażeniem zarówno rozmachu projektu („ekranowe reprezentacje «Solidarności» w filmach fabularnych”), jak jego wyników: Krzysztof Kornacki i Arkadiusz Bilecki przywołują blisko 150 filmów, w których opowieść o „S” stanowi istotny element fabuły. Wydobyli kategorię „marginaliów” (brytyjskich głównie filmów, w których pojawia się polski motyw), rozważając przy okazji definicję „wizerunku”, wyróżnili sposoby, na które „Solidarność” może być na ekranie obecna – od węzła fabuły czy poszczególnych wydarzeń po scenografię i rekwizyty (zdumiewa ilość cytatów z „Człowieka z żelaza”!). Opisują ezopowe języki, przy pomocy których odwoływano się do „S” w połowie lat 80., ale i lęk cenzorów, dla których aluzją był nie tylko „Nadzór”, ale i „Seksmisja”!). A potem – potem można już zasiąść przed ekranem, a przynajmniej do wypominków.

„To się powinno puszczać w kółko i w kółko, wszystkim robotnikom w Polsce” – ta kwestia Dzidka z „Człowieka z żelaza” jest pierwszym zdaniem książki, mogłaby być i epigrafem. Żaden inny film fabularny (oprócz „Dziecinnych pytań” Janusza Zaorskiego, których produkcję rozpoczęto przed Sierpniem) nie zdążył wejść na ekrany przed 13 grudnia. Te, które ukończono w 1982 i później, trafiające do kin nieraz po kilku latach, rekordziści dopiero w roku 1989 – będą w oczywisty sposób dotknięte stanem wojennym, ich twórcy podejmować będą grę z cenzurą, czasem – bardzo przewrotną i niekoniecznie udaną, czasem podejmować ezopowe wysiłki (ileż aluzji do „S” wskazują autorzy choćby w serialu „Alternatywy 4”!). W rezultacie nagrodzony Złotą Palmą w Cannes (choć, jak piszą Kornacki i Bilecki, bardziej za intencje niż za wynik) film, powstały „na społeczne zamówienie” jak żaden inny w realnym socjalizmie, fikcjonalny, choć wykorzystujący formułę paradokumentu i inscenizacji, z konieczności robiony nieco „na skróty” – pozostał najlepszym filmem „o Solidarności”. Autorzy piszą wręcz o „Człowieku z żelaza” jako o matrycy wszystkich ekranowych opowieści o „S”, do dziś kwestionowanej, lecz niezmienionej.

A potem? Potem zaskakująca swą obecnością na ekranach „Wigilia ‘81” Leszka Wosiewicza i cierpki „Krzyk” Barbary Sass, rozpaczliwe „Bez końca” Krzysztofa Kieślowskiego i groteskowe propagitki Romana Wionczka. Wiele pojawia się w książce smacznych cytatów („Irytowało mnie zachłyśnięcie się klasą robotniczą, ten hurraoptymizm, naiwny entuzjazm, egzaltacja. Chciałam zrobić coś na przekór, pokazać, że Solidarność Solidarnością, a biedni ludzie biednymi ludźmi” – to Agnieszka Holland o „Kobiecie samotnej”). Spostrzeżenia, wydawałoby się, prezentystyczne, którym trudno jednak odmówić racji – jak to o powrocie tradycyjnych, „patriarchalnych” wzorców zachowań, dostrzegalnym choćby w ewolucji postaci Agnieszki między „Człowiekiem z marmuru” a „Człowiekiem z żelaza”. Daje do myślenia i przygnębia podsumowanie potencjalnie wielkiej opowieści: żaden film o „Solidarności” nie uzyskał trwałego obywatelstwa nie tylko w globalnych, popkulturowych kanonach, ale nawet w zestawach „filmowych opowieści o upadku komunizmu”, gdzie znalazły się „Goodbye Lenin”, filmy Sveraka czy Kusturicy.

Może dlatego – można się zastanowić – że były to opowieści o bohaterach, działaczach politycznych, a nie „ludziach w historii”? Ale i to nieprawda: oczywiście, w omawianych filmach pojawiali się Anna Walentynowicz i Ryszard Kukliński, Władysław Frasyniuk i Barbara Sadowska, ale ukazanych z różnych stron bohaterów jest właściwie dwóch: Lech Wałęsa i ks. Jerzy Popiełuszko (ten pierwszy – z naddatkiem hagiografii, ten drugi – z onieśmieleniem, które nie pozwala rozwinąć opowieści; myślę, że dopiero ubiegłoroczna poświęcona mu wystawa w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej mogłaby stać się podstawą uczciwego scenariusza). Podobnie – to już statystyka, ale jak wiele ukazuje! – ekranowa „Solidarność” działa w Warszawie (głównie na Starówce i na Mokotowie) oraz w Stoczni Gdańskiej, no i w kopalni Wujek. Bohaterami niemal dwóch trzecich filmów fabularnych są inteligenci, artyści – po fali idolatrii „Człowieka z żelaza” robotnicy, chłopi, pielęgniarki „odeszli w sukmanach, kurtach i opończach”. Na ich zaś miejsce przyszli nadreprezentowani porucznicy i majorzy SB. Nie ma (i pewnie już nie będzie?) filmu o strajkach lubelskich, o I KZD, o prawdziwym podziemiu, „Solidarności Walczącej” ani o Okrągłym Stole. Jest „człowiekożelazna” sielanka – po niej zaś czornucha, drwina z szybko otłuszczonych działaczy, „Psy”.

No właśnie, „Psy” (oczywiście, uwzględnione i omówione w książce). Wiele można wymienić przyczyn tego zagubienia opowieści, która mogła powstać: dramat 13 grudnia i zniszczenia istniejących wówczas struktur, wstrząsy transformacji, naturalny u scenarzystów i reżyserów temperament krytyczny, pewnie i delikatne sugestie pułkowników na emeryturze… Jeśli jednak chcielibyśmy w jednym, ironicznym skrócie ująć to, co stało się z opowieścią o „Solidarności” przez, bagatela, jedenaście lat – powinniśmy zastanowić się, mimo całej potocznej wiedzy o tym, że „aktor jest do grania”, nad przemianą Dzidka w porucznika Franza Maurera. I zastanawiać się nad tym w kółko i w kółko.

Wojciech Stanisławski

 

solidarnoscnaekranie 

Krzysztof Kornacki, Arkadiusz Bilecki, „Solidarność na ekranie. Wizerunki fabularne”, Instytut Dziedzictwa Solidarności, Gdańsk, 2024

 *** 

Recenzje Wojciecha Stanisławskiego w ramach cyklu „Czytelnia publiczna” ukazują się co dwa tygodnie.

➤ Przeczytaj wcześniejsze 


Ty też możesz wydawać z nami KSIĄŻKI, produkować PODCASTY, organizować wystawy oraz WYDAWAĆ „Teologię Polityczną Co Tydzień”, jedyny tygodnik filozoficzny w Polsce. Twoje darowizny zamienią się w kolejne artykuły takie jak ten, który właśnie czytałeś i pomogą nam kontynuować i rozwijać nasze projekty oraz tworzyć kolejne. Środowisko Teologii Politycznej działa dzięki darowiznom prywatnych mecenasów kultury – tych okazjonalnych oraz regularnych. Dołącz do nich już dziś i WSPIERAJ TEOLOGIĘ POLITYCZNĄ!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „O islamie” Rémiego Brague'a po polsku!
Zostań mecenasem polskiego wydania „O islamie” Rémiego Brague'a
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.