Jedna z towarzyszek mojej podróży oddawała się wiedzy radosnej
Jedna z towarzyszek mojej podróży oddawała się wiedzy radosnej
Radosna wiedza jechała pociągiem Kolei Mazowieckich, jednym z tych biało-zielonych, z żółtym słoneczkiem, mknącym chyżo po torach. Tłoku nie było prawie wcale, bo stojąc, można było jeszcze znaleźć miejsce, żeby nieco wysunąć rękę i trzymać w niej książkę.
Więc, kiedy jechałem tym pociągiem i czytałem, to czytałem, jak zwykle, książkę swoją i dziesięć cudzych. Łypałem, jak to się mówi, na prawo i lewo.
Edukacyjny walor podróży koleją jest mi znany od dawna, poszerza moje skromne horyzonty i daje poczucie kulturalnej wspólnoty z innymi. Dzięki tym jazdom przeczytałem nie tylko zawartość własnej biblioteki, ale i cudzych. Moja wiedza literacka obejmuje już teraz także Grocholę, Folleta i Protokoły Mędrców Syjonu, jest przy tym specyficzna i oryginalna, ma te wszystkie zalety, które dają dogłębne studia komparatystyczne. Zdana jest przy tym na żywioł, nie wiążą jej żadne sztywne zasady, kaprysy, jakie mają niektórzy – ci biorący ksiązki z bibliotecznego katalogu, krzywiący się i szperający w fiszkach. To komparatystyka w pełni przypadkowa, a lektura symultaniczna.
Więc jechałem wczoraj tym pociągiem, mknąłem nim raczej, tą zwiewną kupą żelastwa, i czytałem jakieś tam pamiętniki w czasie, gdy jedna z towarzyszek mojej podróży, poprawiając swoje długie włosy, oddawała się wiedzy radosnej. Robiła to dosłownie, bo czytała właśnie Nietzschego „Wiedzę radosną”. Czytała z miną poważną. Jej ładnie umalowane oczy rozszerzały się, to przymykały, skupienie było widoczne na przypudrowanym czole, a karminowe usta nie zdradzały ani oburzenia, ani radości.
Ta dość chłodna reakcja na radosną wiedzę, chłodniejsza niż wskazywałby na to temperament autora, ta nieprzystawalność czytelnika do pisarza, przypomniała mi anegdotę o zakonnicy, która regularnie medytowała w kościele. Inspiracji do rozmyślań szukała zawsze w niewielkiej książeczce, która wszelako nie wyglądała ani na brewiarz, ani na Pismo święte. Zaciekawiony tym ksiądz podszedł do siostry i wziął do ręki jej książeczkę. Okazało się, że to „Tako rzecze Zaratustra”.
A zatem nie zdziwiło mnie to, że ładna dziewczyna czyta Nietzschego, bo widziałem już ładniejsze, które czytały Husserla, a także brzydsze, które nie rozumiały nawet Tatarkiewicza – chodzi mi tylko o tę chłodną dość reakcję na wiedzę radosną, która ani nie przynosiła jej szczęścia, ani nie przeraziła. Podejrzewam, że wspomniana wcześniej zakonnica mogła przeżywać religijną ekstazę, czytając „Tako rzecze…”. Natomiast potraktowana z takim chłodem proklamacja śmieci Boga w „Wiedzy radosnej” jest bardzo pouczająca.
Nie musi ona świadczyć o religijnym indyferentyzmie, ale raczej o tym, że nawet najmocniejsze proroctwa okazują się banalne, gdy znika kulturowa atmosfera, w której zostały wypowiedziane. Chyba nawet lepiej, że ponure proroctwa przyjmowane są z obojętnością, bez zbędnej ekscytacji - nie są już ani wiedzą radosną, ani posępną. Trudno tez mówić, aby były niewczesne, skoro ten czas pośredni – moment, gdy były na czasie – dawno już minął.
Po powrocie do domu sporządziłem listę współczesnym proroctw, które za sto lat będą czytać piękne niewiasty w chyżo mknących pociągach – równie szybkich, jak te nasze współczesne.
Mateusz Matyszkowicz
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!