Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Forsa dla literata

Do Iwaszkiewicza pisało się, kiedy brakowało forsy

Do Iwaszkiewicza pisało się, kiedy brakowało forsy

W 1945 roku Anna Świrszczyńska pisze do Jarosława Iwaszkiewicza: „Czy nie wiem Pan przypadkiem, gdzie i u kogo na Bożym Świecie mogłabym dostać trochę forsy?” O forsie pisała zresztą do niego kilka razy w czasie wojny. Bo do Iwaszkiewicza pisało się, kiedy brakowało forsy.

Ten wspaniały pisarz, rodem z dziewiętnastego wieku, w tym dawniejszym czasie zadomowiony, zdołał uzyskać rzadką w pisarskim fachu finansową stabilność. Ożeniony z zamożną panną, umieszczony przez teściów w neoklasycystycznym dworku, z licznymi placami, które w ciężkich czasach można sprzedawać, z gospodarstwem, drzewami i tym wszystkim, co nie pozwala nie martwić się o codzienność - przed, w czasie i po wojnie. A więc to życie – jakby się pozornie wydawało – nie tknięte przez zmianę systemu, wymarzony los pisarza-ziemianina, jest przedmiotem namysłu Marka Radziwona. W „Iwaszkiewiczu. Pisarzu po katastrofie” kreśli on polityczną biografię literata.

Przed wojną człowiek raczej konserwatywnej prawicy, autor znakomitych „Czerwonych tarcz”, jak dla mnie taki nasz rodzimy Junger, po wojnie literat z dorobkiem, ale jednak koncesjonowany, narzędzie władz w uspokajaniu i odradykalizowaniu środowiska pisarzy, więc ten pisarz nigdy nie miał dość mocy, ale też chyba ambicji, aby kreować jakąkolwiek politykę. Potrzebował raczej przestrzeni do tego, by swoją wspaniałą sztukę uprawiać i – co trzeba mu przyznać – dbać o podobną przestrzeń dla innych.

W tych zabiegach chyba w pewnym momencie się pogubił, bo kiedy jego koledzy literaci zaczęli narzekać na cenzurę, podpisywali list 34 i inne śmiałe jak na tamte czasy petycje, on z pewną niechęcią, ale jednak, sygnował kontrlisty, a na zebraniach podnosił wciąż kwestie literackich emerytur i limitów papieru. Te sprawy, zapewne ważne, graniczne dla wielu, te sprawy forsy, już wtedy nie były najważniejsze. Z jakichś względów sprawy cenzury w wystąpieniach Iwaszkiewicza pojawiały się znacznie rzadziej, prawie w ogóle, za to opozycyjnych kolegów oskarżał o brak rozsądku.

On sam, człowiek, który ideologii komunistycznej w zasadzie się nie zaprzedał, poza kilkoma niewielkimi epizodami z dostosowywaniem się do socrealistycznej poetyki, pisał cały czas swoje, nie tknięty przez ideologię systemu, jej postulaty i zbawienne cele. Potrafił pozostać dziewiętnastowiecznym literatem, który chadzał do Gomułki i łączył jakoś swoją sztukę wyabstrahowaną z presji zaangażowania z całkiem prozaiczną obecnością prozaika na zebraniach plenum związku literatów.

Jeśli mamy mówić o filozoficznych korzyściach z lektury takiej politycznej biografii, to powinniśmy zapytać o wolność i niewolę. W jakim stopniu zachowanie Iwaszkiewicza i jego pozycja w PRL była rezultatem wewnętrznej wolności, własnej przestrzeni działania, a na ile trybutem spłacanym bestii, okupantowi i barbarzyńcy. Bo to, że ideologicznie mu było z władzą nie po drodze – możemy być pewni.

I wreszcie, czy na przykładzie Iwaszkiewicza nie powinniśmy nakreślić portretu pewnej postawy wypracowanej pod rosyjskim zaborem, postawy szlachcica, którego dobra wprawdzie pozostają w granicach imperium, ale jednak na teren samych włości reprezentanci okupanta nie wejdą, jeśli nie zostaną zaproszeni? Postawa Iwaszkiewicza byłaby wtedy efektem przerobienia długiej i poważnej lekcji, skumulowaniem doświadczenia, oznaką historycznej rozwagi, która jednak w drugiej połowie XX wieku była już nieaktualna, nierealistyczna i niewłaściwa.

Kolejne pytanie: czyją postawę powinniśmy bardziej cenić. Tych, którzy wiernie oddali duszę Stalinowi, pracowali ku jego chwale i na pohybel upiorom przeszłości, po czym przechodzili nawrócenie i z równą gwałtownością system niszczyli, czy takich Iwaszkiewiczów, którzy nigdy nie sprzedali się do końca, ale też przeciw systemowi nie chcieli występować? Z której postawy więcej pożytku i która zasługuje na większą pochwałę?

Dokładnie nie wiem, ale fascynuje mnie ten obraz pisarza, który udekorowany kolejnymi medalami fotografuje się z włodarzami komunistycznego państwa, by potem wrócić do swojego dworku, założyć szlafrok, wyciągnąć nogi i czytać Kierkegaarda. Jest w tym sporo dezynwolontury, kpiarstwa z politycznej doczesności, może i szlachetnej nieodpowiedzialności, która pozwoliła mu do końca tworzyć i pozwolić, by jego książki były czytane. Być może, gdyby nie on, literatami kierowałby nieprzerwanie wyłącznie Putrament, a wtedy już nie byłoby takich oaz wolności jak Stawisko, jak pewna swoboda dyskusji, która pozwalała na wystąpienia Dąbrowskiej, Słonimskiego czy Jasienicy. Byłaby radziecka musztra i koniec.

Być może. Ale przecież ta reglamentowana wolność nie była zasługa Iwaszkiewicza, nie wynikała z jego zabiegów, ale raczej z przyzwolenia samej władzy. To oni dawali od czasu do czasu nieco swobody i Iwaszkiewicz z tego skwapliwie korzystał. Jeśli był kimś w rodzaju peerelowskiego pozytywisty na odcinku literackich związków, to był to pozytywizm dokładnie zaplanowany i wyreżyserowany.

Marek Radziwon, Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie, W.A.B., Warszawa 2010


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.