Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

John Fante zmaga się z katolicyzmem

Włoch w Ameryce kłóci się z Meksykanką o to, które z nich jest bardziej amerykańskie, któremu bliżej do ideału. Niedaleko jest pustynia, tytułowy pył i ulotność istnienia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Włoch w Ameryce kłóci się z Meksykanką o to, które z nich jest bardziej amerykańskie, któremu bliżej do ideału. Niedaleko jest pustynia, tytułowy pył i ulotność istnienia.

To wszystko w „Pyle”, powieści Johna Fantego, zamerykanizowanego Włocha, jednego z idoli beatników. Nie jestem beatnikiem, ale do sięgnięcia po Fantego zachęciła mnie lektura tekstu Allena Barry. Napisał on, że Fante rymuje się z Dante. Jak dla mnie, wystarczy.

Nie to, żebym się spodziewał napisania w XX wieku czegoś na miarę „Boskiej komedii”. O, nie, bluźniercą nie jestem. Chociaż jak czytam, że Fante zmagał się z katolicyzmem, to sobie myślę, że gdyby Dante żył w XX wieku, to też by o nim powiedziano, że zmagał się z katolicyzmem. Któż się nie zmagał?

Oczywiście zmagać się można na różne sposoby. Z katolicyzmem można zmagać się po katolicku właśnie, jak u Dantego. Lub nie po katolicku, jak u Fantego. Po katolicku czy nie, przedmiot zmagań ten sam – tak jak ten sam pozostaje katolicyzm, ten sam człowiek i przede wszystkim, ten sam Bóg. Jakbyśmy sobie nie wyobrażali Boga, człowieka i katolicyzmu, a wyobrażać przecież możemy sobie na milion sposobów, to sama rzeczywistość pozostaje niezmienna. I jest niezmienność równie słodka, co gorzka.

Więc idę tym tropem i szukam katolicyzmu w powieści. Szukanie katolicyzmu w książkach to sprawa nader trudna, zwłaszcza, że z katolicyzmem – jak już napisałem – trzeba się zmagać. W dodatku literatura polska w zmagania z katolicyzmem nie obfituje. W ogóle – poza kilkoma znakomitymi pisarzami - katolicyzmu za dużo w niej nie ma. Taki urok. Zmagań uczymy się na literaturze obcej i sięgamy choćby po Dantego lub Fantego,

A zatem poszukujemy przedmiotu zmagań, a nie tylko ich oprawy, tych powierzchownych bluźnierstw i nawróceń. Bo można oczywiście się skupiać na tym, czy więcej tu aktów strzelistych czy przekleństw pod adresem Stwórcy, ale to wszystko będzie tylko powierzchnią, będzie reakcją na rzeczywistość, a nie nią samą. Żeby poszukać przedmiotu zmagań, nie można też zatrzymywać się na ludzkich przeżyciach, odczuciach i wrażeniach – te są także wtórne. Żeby dotrzeć do sedna, należy odkryć metafizykę.

To od metafizyki, na której zbudowany jest świat przedstawiony powieści, zależy, czy mamy do czynienia ze zmaganiem się z katolicyzmem czy też nie. To zmaganie pojawia się wtedy, gdy autor pokaże nam świat i zapyta, czy widzimy tę sama rzeczywistość i czy jest w niej miejsce na Boga.

I pozornie w świecie Fantego miejsca dla Boga nie ma. Jest Los Angeles, miasto puste, mikroobraz wielkiej pustki, która pozostaje zawsze w tle, pustyni właśnie – tam udaje się jeden z bohaterów, aby umierać i tam odchodzi miłość Artura Bandiniego, głównego bohatera książki. Od tej pustki nie można uciec, miłość, choć piękna i intensywna, tam także się ulatnia, nagle, ale w sposób spodziewany. A przynajmniej spodziewany przez tych, którzy uświadomili sobie, że to wszystko, nie tylko sama pustynia, jest pyłem. Wszelka intensywność jest tylko pozorem, jest jak ciężka góra piasku, złożona z małych ziaren, które uniosą się i wzbiją w powietrze, gdy tylko zawieje mocniejszy wiatr.

I tylko wydaje się nam, że to refren starego „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, bo żeby nadać takiej wizji katolicki wymiar, trzeba wprowadzić nadzieję. A tej Fante zdaje się nie dostrzegać. Czyżby więc się zmagał, ale z tego zmagania wychodził przegrany, jak każdy kto zwątpił?

Bandini wprawdzie wznosi gorące modły, gdy widzi i gdy doświadcza trzęsienia ziemi, i zmienia się także, i posyła pieniądze matce, i zaczyna kierować się troską. Ale czy jest w tym coś więcej niż zwykła ludzka reakcja, prawie zwierzęcy odruch na niepewny i tragiczny los?

Ale jednak jest tam i Bóg, i nadzieja. Bogiem okazuje się autor, Arturo Bandini, który to wszystko ułożył i zadedykował. Bez Boga i bez nadziei nie byłoby tej opowieści i dedykacji. Niby mały to bóg i pokraczny, taki na ludzką modłę. Ale – z drugiej strony – jeśli ktoś rozumie, że można opowiedzieć historię i nadać jej dedykację, a potem powie, że to opowieść prawdziwa i dedykacja szczera – a więc czy ktoś taki nie stara się nam powiedzieć, że także za tym realnym i już wcale nieksiążkowym pyłem stoi historia, z początkiem i końcem, i dedykacją?

Mateusz Matyszkowicz


Wydaj z nami

Zostań mecenasem tygodnika idei Teologii Politycznej w 2025!
„Interesują nas właśnie te idee, które zbudowały naszą rzeczywistość, postaci odzwierciedlające głębsze znaczenie własnej wspólnoty politycznej, wydarzenia, które ukazują sens zastanego losu”
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.