Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Apostolska wartość szemrania

Czy szemranie i tupanie w czasie wykładów antyklerykalnego Francuza ma sens? Lektura książki Wiktora Weintrauba o profetycznych wykładach w Collège de France uświadomiła mi, że jednak trochę tak…

Teologia Polityczna

Czy szemranie i tupanie w czasie wykładów antyklerykalnego Francuza ma sens? Lektura książki Wiktora Weintrauba o profetycznych wykładach w Collège de France uświadomiła mi, że jednak trochę tak…

 

To dopiero dyskusja! Jedna z tych, które toczone w braterskiej przyjaźni w uścisku i wzruszeniu. W tym wszystkim, na co przyzwalała i do czego zachęcała kultura romantyczna. Sięgam po książkę niezwykłą. Wiktor Weintraub, emigracyjny mickiewiczolog, w latach 70. napisał „Profecję i profesurę” – rzecz o paryskich wykładach Mickiewicza, jego przyjaźni z Micheletem i wreszcie wpływowi, jaki wywarł na Quineta. Co ciekawego można znaleźć w tych dyskusji sprzed wielu lat? I to z czasów, kiedy publicystyka zasłaniała rzeczywistość. W publicystyce zaś ponad wiedzą stały emocje i retoryka. Język – to on potrafił Francuzów porwać i nakłonić do działania. To w nim skupiała się francuska polityka – ze wszystkimi złymi i dobrymi tego konsekwencjami.

Michelet poznaje Mickiewicza ok. 1840 r. – dokładnie nie wiemy. Zapisuje Michelet w niedatowanej notatce: „Widziałem Mickiewicza u Fauchera. Rysy delikatne, ale zupełnie dzikie, zagubione w falach brody i czupryny, mowa wzniosła, ucinana”. I ma wszystkiego, czego trzeba romantycznemu historykowi i publicyście. Ma wzruszenie, ale wzruszenie nie takie zwykłe, bo to spostrzeżenie rysów dzikich wskazuje na to, że Michelet musiał widzieć w Mickiewiczu człowieka Wschodu, a to na Francuzie robie wrażenie. Wkrótce później przeczyta zapewne Custine’a i dowie się, że fascynację wschodnimi krajami i upajanie się ich zacofaniem można i należy krytykować, można i należy bać się tego, ale nie sposób nie podniecać się tym klimatem odległych i zimnych krajów, z ich pierwotnością i zacofaniem, i nawet tyrańską władzą. I zdaje się czasem, że krytykuje się i potępia, aby przez chwilę pobyć w tym surowym klimacie krytykowanego i potępianego. Więc to wszystko musiało Micheleta ekscytować.

Idzie na pierwszy wykład wieszcza Collège de France w 1840 roku i będzie jeszcze na wielu. Będzie pilnie notował swoje uwagi, będzie go spotykał osobiście i wreszcie pozostawi ślad tych kontaktów w swoich dziełach, co Weintraub po 130 latach pilnie wyśledzi. I nawet gdy w 1867 na cmentarzu w Montmorency odsłonią medalion poświęcony Mickiewiczowi, wspomnienie pierwszego wykładu, a więc zapewne pierwszego tak silnego, kompleksowego zetknięcia z poglądami Polaka, zostanie przywołane. „ Moje wspomnienie trwałe i silne, i nieśmiertelne, to była inauguracja jego kursu (…) Jego zakrwawione oczy strzelały wzniosłymi błyskami, a my, Francuzi, tonęliśmy we łzach. Nigdy nie widziałem podobnych błysków i te pozostaną mi pamiętne na zawsze”.

I tak Michelet daje się porwać profetycznej mowie wieszcza. Bo Mickiewicz wprowadził do Collège de France nowy zwyczaj – zwyczaj wykładów improwizowanych, prorockich i ekstatycznych. To znalazło podatny grunt we Francuzach rozkochanych w mowie. Mickiewicz głosił swoje kazania, a Michelet, uparty antyklerykał, słuchał ich w osłupieniu.

Francuz też więc zaczął prorokować, ale nieco inaczej. Świeże jeszcze było jego doświadczenie osobiste, kiedy jego nieco leciwa kochanka zachorowała i w ostatnich chwilach swojego życia więcej czasu poświęcała jezuicie niż romantycznemu Francuzowi. To doświadczenie, jakże traumatyczne i godne naszego współczucia, skierowało złość tego wybitnego i profetycznego umysłu przeciwko klerowi, a jezuitom zwłaszcza. Gniew wzgardzonego kochanka był na tyle silny, że starczył na wiele wykładów i kilkutomowy ich efekt. „Jezuici” – to historia zarazy, która ma początek w tych chwilach, gdy zbliżająca się śmierć kochanki, odwróciła ją od Micheleta. Gniew i wzburzenie kazały sięgnąć do samego początku historii zakonu i śledzić kolejno wszystkie niecne występki jego przedstawicieli, wszystkie zdarzenia, na które jezuici mieli wpływ. Wszystko, co ta zaraza zdołała w dziejach popsuć. Te kilkaset lat historii jezuitów uzasadniło skandaliczną przyjaźń umierającej kobiety z kapłanem. Micheletowi musiało ulżyć.

Sam Mickiewicz w tym czasie ma, owszem, kłopoty z ortodoksją, ale zdecydowanie nie takie jak Michelet. Trwające w tym czasie intensywne kontakty wieszcza z Towiańskim, upojenie jego nauką i intensywne nawracanie na prawdy mistrza, nie prowadziły do potępienia chrześcijaństwa. Przeciwnie, we wszystkich ekstazach i wieszczych porywach, które Mickiewicz wtedy przeżywał, Chrystus stał w centrum. Daleki był więc od potępiania, które Micheletowi po śmierci kochanki przychodziły dość łatwo.

Michelet więc krzyczy ze swojej katedry, że lud francuski jest barbarzyński, bo wciąż wierzy i zawierza się klerowi. Mickiewicz zaś mu odpowiada w słowach zapewne równie płomiennych, że bardzo to dobre i zacne, że lud jest barbarzyński, bo w ten sposób zachowały się w nim te pierwotne i zbawienne odruchy, które sprawiają, że z nadzieją patrzymy na przyszłość.

Obaj panowie fascynowali się sobą, ale wzywali do rzeczy przeciwnych. Mickiewicz zdawał sobie z tego świetnie sprawę. Na jego wykłady chodzili zwolennicy Micheleta. Sam kazał braciom z koła towiańczyków pilnie uczestniczyć w wykładach Francuza i na nie reagować. W notatkach, które Michelet czynił w związku ze swoimi prelekcjami znajdujemy zatem uwagi w nawiasach: „Poruszenie w różnym duchu”, „Szemranie, tupanie nogami, krzyki, przez kilka minut nie słychać mówcy”, „Zamieszanie, krzyki, gwizdy. – Oklaski”. Najczęściej jednak odnotowuje oklaski.

Mickiewicz tłumaczy braciom, dlaczego mają chodził na wykłady tego materialisty, który atakuje jezuitów i walczy o tak zwaną szkołę laicką, i chce religię usunąć całkowicie. To człowiek semi-religijny tłumaczy poeta. Dalej w sprawę nie wchodzi. Dodaje jednak, że chodzi także o słuchaczy Francuza, o tę młodzież, która tam przychodzi i słucha bzdur materialistycznych. Wzywa więc towiańczyków: „Pokażcie, wydobądźcie z siebie ducha, a młodzież pójdzie do was”. Tak więc wartość tego chodzenia, tupania i szemrania miała charakter apostolski. Mickiewicz wierzył – ktoś może powiedzieć, że naiwnie – w możliwość nawracania paryżan. Sam zajął się nawracaniem Micheleta. I jak dowiadujemy się z ostatnich rozdziałów książki Weintrauba – także Quineta.

To szemranie i tupanie, ta cała upierdliwość publiki Micheleta nie zrażała. Pogłębiała się natomiast fascynacja Mickiewiczem. W pewnym momencie notuje, że pracuje nad dziełem o Napoleonie. Tego dzieła naprawdę nigdy nie napisał. Ale jeśli o nim myślał, to zapewne pod wpływem Mickiewicza. Michelet wierzył bowiem w lud i w tej jego wierze nie było miejsca na Napoleonów. Jeśli więc myślał o apologii cesarza, to stać się tak mogło tylko pod wpływem Mickiewicza. Ten akurat wpływ był krótkotrwały w dzieło się nie przeobraził – odnotujmy go jednak.

Odnotujmy, bo jakiś czas później Michelet pisze książkę o Kościuszce. I tym razem już wpływ Mickiewicza jest nie tylko jasny, ale i trwały. Kończy się książką. Rok wcześniej notuje:

„Polska, nieustająca krucjata, wprowadzająca w życie marzenie romansów, armia rycerzy. W XVII wieku cicha, lud uprzejmy i łagodny, bezpiecznie wędruje przez lasy i pustynie – ani jednej zbrodni.

Potem przychodzi barbarzyństwo na kształt cholery…

Potem zdrada, groźby obcych mocarstw,

Potem perfidia (Rosja, filozof)….”

 

Gdzie indziej notuje: „Dawni bohaterowie Polski to byli święci”.

I to znamienne, ważne i godne zapamiętanie. Pisał to człowiek, który głosił kazania o jezuitach, w których odsądzał ich od czci i wiary, który chrześcijaństwo miał za zarazę, a siłę widział nie w pojedynczych ludziach, ale w ludzie i jego rewolucyjnych porywach. Tu, po kilku latach szemrania i tupania. I wreszcie pod wpływem zakrwawionych oczu Mickiewicza – po tym wszystkim pisze „Legendę Kościuszki”.

Przynajmniej tyle. Kto liczył na wielkie nawrócenie, ten się zawiódł. Kto chciał chociaż małego kroku, ten się doczekał.

 

Wiktor Weintraub, Profecja i profesura. Mickiewicz, Michelet i Quinet, PIW, Warszawa 1975

 

Mateusz Matyszkowicz

 

 


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.