Ci, którzy najwięcej mówią o ambitnej, wielkiej Unii i uważają się za awangardę oraz euroentuzjastów, nagle zamieniają się w skąpych eurosceptyków, którzy chcieliby jak najwięcej integracji za jak najmniej pieniędzy – pisze Marek A. Cichocki w felietonie opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej”.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, zwykle chodzi o pieniądze. To dobrze znane powiedzenie tylko częściowo jednak pasuje do obecnej sytuacji rozmów na temat przyszłego wspólnego budżetu UE na kolejne siedem lat. Tutaj bardziej chodzi o władzę. Media tworzą wokół zakończonego właśnie fiaskiem szczytu w Brukseli odpowiednią atmosferę dramatu, a wobec trwającego od dekady kryzysu integracji wielu polityków chciałoby wykazać się upragnioną efektywnością i sprawczością; pokazać wyborcom, że Unia jednak działa i idzie do przodu.
Magiczne pytanie, czy budżet UE powinien, czy nie powinien przekraczać 1 proc. dochodu narodowego państw członkowskich, wraca jak bumerang co każde siedem lat
Jednak zawsze – czy przed rozszerzeniem Unii w 2004 r., czy po nim – rozmowy o budżecie przypominały na ogół chaotyczną bijatykę między rządami, w której nawoływania o szerszą, strategiczną wizję dalszej integracji europejskiej nikły wobec partykularnych interesów. Jedyna nowa okoliczność obecnych negocjacji budżetowych to konsekwencje opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię. Poza tym wszystko pozostaje raczej po staremu.
Po staremu, czyli jak zawsze okazuje się, że ci, którzy najwięcej mówią o ambitnej, wielkiej Unii i uważają się za awangardę oraz euroentuzjastów, nagle zamieniają się w skąpych eurosceptyków, którzy chcieliby jak najwięcej integracji za jak najmniej pieniędzy. Magiczne pytanie, czy budżet UE powinien, czy nie powinien przekraczać 1 proc. dochodu narodowego państw członkowskich, wraca więc jak bumerang co każde siedem lat.
Podobnie zresztą, jak pytanie o własne źródła finansowania Unii. Czy zamiast wracać co kilka lat do tego samego sporu, nie lepiej byłoby stworzyć prawdziwy budżet Unii z własnymi dochodami, najlepiej ze środków z biznesu, który najbardziej korzysta z dobrodziejstw wspólnego rynku? To proste rozwiązanie ma jednak zasadniczy mankament – odbierałoby części państw UE potężny instrument nacisku na pozostałe państwa za pośrednictwem negocjacji budżetowych. I wreszcie trzecia kwestia, która wciąż wraca: relacja między tak zwanymi dawcami i biorcami budżetu. Kto daje, a kto dostaje? Sprawa nie jest wcale oczywista, a ci, którzy są płatnikami, a więc kontrybuują więcej, nie chcą zmian, bo w rzeczywistości najwięcej korzystają na obecnym systemie, w którym bogatsi dają raz, aby odzyskać dwa, a nawet trzy razy więcej.
Marek A. Cichocki
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1966) – filozof, germanista, politolog, znawca stosunków polsko-niemieckich. Współtwórca i redaktor „Teologii Politycznej”, dyrektor programowy w Centrum Europejskim w Natolinie i redaktor naczelny pisma „Nowa Europa. Przegląd Natoliński”. Profesor nadzwyczajny w Collegium Civitas (specjalizuje się w historii idei i filozofii politycznej). Były doradca społeczny Prezydenta RP. Publikuje w prasie codziennej i czasopismach. Razem z Dariuszem Karłowiczem i Dariuszem Gawinem prowadzi w TVP Kultura program „Trzeci Punkt Widzenia”. Autor książek, m.in. „Północ i Południe. Teksty o polskiej polityce, historii i kulturze” uhonorowanej nagrodą im. Józefa Mackiewicza (2019) Więcej>