Czytając co dzień wieści ze świata lubię doszukiwać się takich, które dawałyby mi coś w rodzaju „myślowego pocieszenia”. Nietrudno zgadnąć, że nie ma ich wiele. Ale zdarzają się takie, co na pozór odległe i błahe, przykuwają moje myślenie na dłużej i mocniej, niżbym się sam tego spodziewał. Tak właśnie było niedawno z newsem opublikowanym na portalu telewizji Fox, a dotyczącym korekty standardów respektowanych przez jeden z amerykańskich koncernów lotniczych.
Chodzi o American Airlines, które korzystając w USA od wielu lat z federalnych kontraktów rządowych, są tym samym zobowiązane, aby pilnować i rozliczać się przed rządem z zapobiegania dyskryminacji swoich pracowników i klientów. Jakiś czas temu koncern przyjął zatem wytyczne w tym zakresie, szeroko znane w całym postępowym świecie jako DEI (Diversity, Equity, Inclusion). Kiedy jednak w roku 2021, po przegranych wyborach przez Trumpa, czołowi trumpiści zaczęli tworzyć rozmaite instytucje, mające (jak się okazało skutecznie) promować idee tego ruchu, jedna z owych instytucji – fundacja America First Legal, utworzona przez byłego prezydenckiego speechwritera Stephena Millera, oskarżyła American Airlines o… dyskryminowanie białych mężczyzn przy naborze pracowników. Sprawa ciągnęła się długo, a ów news z Foxa, który przykuł moją uwagę – to właśnie wieść o polubownym zakończeniu sprawy.
Otóż American Airlines ponoć uznały, że (cytuję za Foxem): „rekrutacja i zatrudnianie w oparciu o kryteria różnorodności, równości i inkluzyjności narusza prawo federalne i zasadę równości”. I wobec tego zrezygnowały z dalszego stosowania wytycznych DEI. Dla kogoś, kto chciałby bliżej wniknąć w nowy klimat amerykańskiej polityki, ciekawy może być fakt, iż koncern podjął taką decyzję po przeprowadzeniu w połowie grudnia 2024 roku „wnikliwych konsultacji” z rządem Bidena, a ściślej z ministerstwem pracy, któremu podlega specjalna federalna agencja antydyskryminacyjna OFCCP. Otóż wynika z tego jasno, że to właśnie urzędnicy owej agencji, dbający pieczołowicie do tej pory o wdrażanie postępowych wytycznych DEI, tym razem rozsądnie i życzliwie doradzili koncernowi, aby czem prędzej je odrzucił, bo w ten sposób uniknie dalszych kłopotów. To jest nowe i ciekawe zjawisko polityczne w USA, mocno różniące klimat pierwszego i drugiego prezydenckiego zwycięstwa Trumpa. Za pierwszym razem widać było wyraźnie histerię i ducha sprzeciwu odchodzącej administracji Obamy; teraz w ekipie Bidena przeważa pokora i duch kapitulacji wobec zwycięzcy.
Ale nie o klimat amerykańskiej polityki mi tu idzie, tylko o rzecz nieporównanie większej doniosłości. Kiedy byłem chłopcem, często słyszałem opowiadany przez dorosłych dowcip, którego pointą było zdanie, iż: „Związek Radziecki nie ustanie w walce o pokój, aż na świecie nie pozostanie kamień na kamieniu”. Był to dawny czas, kiedy globalna „walka o pokój”, toczona przez komunistów, oblepiała swą nachalnością świat, a zachodni intelektualiści i studenci za swoją misję uważali zmuszenie całej ludzkości do uwierzenia, iż istotą prawdziwego pokoju jest naga sowiecka przemoc. Sam zresztą ciągle musiałem malować w szkole „radzieckiego gołąbka pokoju”. Rzecz jasna, upłynęło jeszcze trochę lat, nim dane mi było przeczytać dwie, kluczowe dla zrozumienia historii XX wieku książki: „1984” oraz „Lingua Tertii Imperii”. Ale one tylko ugruntowały moją chłopięcą intuicję, iż dorośli, powtarzając sobie nawzajem, z ironicznym wyrazem twarzy, ów mało śmieszny dowcip o pokoju, w istocie rzeczy odprawiali jakiś ważny rytuał. Intuicję tę wzmacniał jeszcze fakt, iż chyba tylko w tym dowcipie używano w moim domu z sarkazmem przymiotnika „radziecki”; normalnie mówiło się zawsze „sowiecki”, i to z nieskrywanym wstrętem na ustach.
Ów ważny rytuał – to było nieustanne wzajemne upewnianie się co do trwania w biernym oporze wobec narzucanego par force w sferze publicznej puczu semantycznego. Rytuał ów miał w swym założeniu doniosłą prawdę, iż semantyka jest dziedziną polityczną tout court. Orwell i Klemperer opisali semantykę, jako szpicę, albo nawet linię frontu, na którym odbywa się starcie pomiędzy wolnością i przemocą. I wspominam teraz tamte odległe lata środkowego PRL-u, gdyż dziś z rosnącą zgryzotą obserwuję, jak nowy, równie arogancki pucz semantyczny, eliminujący przemocą zwykłe słowa, albo nadający im zaprzeczne znaczenia, z łatwością wchodzi w polskie głowy, nawet tam, gdzie bym się tego najmniej spodziewał. Tylko ostatnio spotkały mnie takie oto dwa przypadki, oba w jakichś publicznych debatach. Najpierw lubiani przeze mnie, ponoć integrystyczni katolicy, prowadzący portal PCh24, wygumkowali mi w nagraniu wspomnienie nazwiska niemieckiego kanclerza Adolfa Hitlera; jak się domyślam, musieli z wytycznych DEI zaczerpnąć przekonanie, że publicznie wymawia się tylko nazwiska brzmiące przyjemnie dla uszu innych ludzi, a pozostałe się gumkuje (jak na słynnych zdjęciach Stalina z Trockim i Zinowiewem). Z kolei moi młodsi, ponoć konserwatywni przyjaciele z Klubu Jagiellońskiego, moje uwagi na temat Murzynów zastąpili w nagraniu jakimś niezrozumiałym mamrotaniem; ci z kolei nauczyli się z wytycznych DEI, iż językowe dyrektywy semantyczne postępowych ideologów są ważniejsze dla polszczyzny, niźli klasyczny trzynastozgłoskowiec Mickiewicza („Kamerdyner lał kawę. Murzyn, z lewej strony / Trzymał nabitą lulkę i lont zapalony”). Ja przyznam – wbrew moim młodszym przyjaciołom – trwam w niewzruszonej wierze dla tezy Jarosława Marka Rymkiewicza, iż to Mickiewicz właśnie jest polską normą językową, a innej normy w gruncie rzeczy nie mamy.
No więc wracam do „myślowego pocieszenia”, jakie dał mi ów skromny news opublikowany przez Foxa. W przywołanym tam komunikacie o polubownym zakończeniu sporu trumpistów z American Airlines przyznaje się bowiem - i to z taką spokojną prostotą – iż dalsze praktykowanie równości (equity) nie tylko łamałoby prawo, ale kłóciłoby się z zasadą równości (equity). Na pozór wygląda to na próbę obalenia arystotelesowskiej zasady sprzeczności, ale sprzeczności bynajmniej tu nie ma. Każdy przecież rozumie, że idzie tu o odrzucenie zdeformowanego i celowo bałamutnego konceptu równości z wytycznych DEI, który miał uzasadnić praktykowanie nierówności wobec realnych, żywych ludzi, po to, by wcielić jakąś fanatyczną, postępową ideologię. Uzgodnienie czegoś takiego pomiędzy upadającym rządem Bidena i wielkim koncernem lotniczym ma charakter precedensu polityczno- semantycznego. To trochę tak, jakby upadająca (niestety, jeszcze nie teraz) von der Leyen godziła się z tezą, iż jej walka o praworządność musi zostać zarzucona, gdyż godzi w praworządność. Albo upadający (niestety, jeszcze nie teraz) Macron przyznawał, iż trzeba odwołać prawo człowieka do aborcji, bo niestety godzi ono w prawa człowieka. Możliwe, że szukając własnego „myślowego pocieszenia” wyciągam nazbyt daleko idące wnioski z incydentalnego przypadku, jaki dzięki zwycięstwu Trumpa mógł zdarzyć się tylko w Ameryce. Ale przyznaję, trudno mi nie uczepić się nadziei, że oto rodzi się – być może – jakaś nowa, przemożna siła, napędzająca historię, która sprawi za czas jakiś, że ci, którzy z premedytacją przeprowadzili niszczący umysły pucz semantyczny, poczują bezsilność wobec wyzwalającej mocy prostych i prawdziwych znaczeń naszych pojęć i słów.
Jan Rokita
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2025 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1959) – prawnik i publicysta, komentator polityczny. Od początku istnienia związany z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu. W latach 1989-2007 poseł na Sejm RP. Po wyborach 1989 roku był wiceprzewodniczącym Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, skupiającego posłów rekomendowanych przez „Solidarność”. Przewodniczył wówczas sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do zbadania działalności MSW, która zajmowała się m.in. archiwami SB. W efekcie tych prac powstał raport końcowy zwany „raportem Rokity”. W latach 1992-1993 pełnił funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów. W 2007 roku wycofał się z czynnego życia politycznego. Od tego czasu jest wziętym publicystą i wykładowcą akademickim. Uprawia też róże. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. Laureat „Nagrody Kisiela” za 2003 rok.