Tak się akurat złożyło, że kawałek tegorocznej jesieni (mglistej i błotnistej w Bieszczadach) mogłem znów spędzić w Sienie – jedynym chyba mieście, w którym od dawna mam szczególne upodobanie, i które znam równie dobrze jak mój rodzinny (tak bardzo popsuty ostatnimi czasy) Gawronów.
Pierwszy raz przyjechałem tam jakieś ćwierć wieku temu, zwabiony z jednej strony legendą wyjątkowości sieneńskiego republikanizmu, którego sławną ikoną są freski o dobrych i złych rządach Ambrogia Lorenzettiego, a z drugiej – historycznym fenomenem miasta, będącego w Italii przez wieki, na przekór wszelkim okolicznościom, ostoją cesarskiej idei paneuropejskiego uniwersalizmu. Ale kiedy już pierwszy raz znalazłem się w Sienie, oczywiście z „Barbarzyńcą w ogrodzie” w plecaku (który zresztą, z czasem okazał się mylącym przewodnikiem), oba główne powody tamtej eskapady zeszły na drugi plan, bo odkryłem niespodziewanie coś, co mnie zafascynowało i fascynuje do dziś dnia, a nawet wywarło spory wpływ na moją duchowość i pojmowanie piękna. To była sztuka sieneńska, przede wszystkim ta z czasu Trecenta, która sprawiła, iż potem przez lata powracałem do Sieny z uporem maniaka, tylko po to, aby choć odrobinę pogłębić moje prywatne i amatorskie studia, czy to nad Madonnami Simone Martiniego, czy to poliptykami Giovanniego di Paolo. Goethe w swych listach z Włoch celnie określał sens takich podróży, jako „kształcenie oka”.
Tym razem wróciłem do Sieny po paru latach nieobecności, zatrzymując się w dzielnicy Camolia, tuż koło domu rodzinnego i sanktuarium św. Katarzyny. Wychodząc z domu, musiałem przechodzić wzdłuż bocznej ściany pałacu plutokratycznej rodziny Spannocchi, chyba dawno wymarłej, przejętego przez równie stary, co słynący z korupcji bank Monte dei Paschi. I zapewne właśnie dlatego po raz pierwszy zwróciłem uwagę na wmurowaną w ową boczną ścianę pałacu, starą z wyglądu i trochę już zatartą tablicę, upamiętniającą dramatyczne okoliczności upadku Rzeczypospolitej Sieneńskiej w połowie XVI wieku. Z tej tablicy się dowiedziałem, że to właśnie w Palazzo Spannocchi, a nie w ratuszu, mieściła się kwatera główna Piera Strozziego, dowodzącego obywatelską milicją i armią podczas desperackiej, ale i patetycznej obrony miasta przed oblężeniem cesarsko-florenckim z lat 1553-1555. Oblężeniem, które zapisało się we włoskich dziejach jakimiś zupełnie przerażającymi okrucieństwami (np. z głodującego miasta próbowano odesłać kobiety i dzieci, ale cesarscy obcięli im ręce i uszy, po czym zagonili z powrotem do bram), a zakończyło się nie tylko historyczną klęską republikanizmu sieneńskiego, ale również upadkiem kwitnącego dotąd i kluczowego w europejskiej polityce miasta, z którego na dobrą sprawę nie podniosło się ono już nigdy. Śmiertelni wrogowie Sieny – florencko-papiescy Medyceusze inkorporowali Sienę do swego Wielkiego Księstwa Toskanii, traktując znienawidzone miasto jako terytorium okupowane. A Siena, sprowadzona do roli prowincjonalnego miasteczka i do dziś dnia odcięta od głównych szlaków komunikacyjnych prowadzących z Florencji do Rzymu, faktowi tej okupacji zawdzięcza też swoje współczesne gotyckie, mocno zapuszczone i trochę smutne piękno.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo zarówno trwająca przez kilka stuleci wielkość republikanizmu sieneńskiego, jak i jego dramatyczny upadek – to polityczny owoc ścisłej więzi Rzeczypospolitej Sieneńskiej z ideologią niemieckiego uniwersalizmu. A nawet więcej…bo niemiecki uniwersalizm stał się tak naprawdę jednym z dwóch filarów sieneńskiej doktryny państwowej, obok politycznego kultu maryjnego. Odkąd w XIII wieku miasto proklamowało Madonnę dagli occhi grossi (z wizerunku zachowanego w katedralnym muzeum) Królową Sieny, oficjalnie Rzeczpospolita uznawała tylko te dwa rodzaje politycznego zwierzchnictwa nad sobą: najwyższe – Madonny i w pewnym sensie równoległe – niemieckiego cesarza. O ratunek dla miasta we wszystkich nieszczęściach (a tych największych było cztery: głód, zaraza, Florencja i papież) władze oficjalnie występowały do tych dwojga uznawanych suwerenów. Gdy idzie o Madonnę, znalazło to wyraz w oficjalnej nazwie Rzeczypospolitej: Sena Vetus Civitas Virginis. A rodzaj tej relacji dobrze obrazuje teologiczno-polityczny obraz Sana di Pietro (skądinąd ulubionego malarza Iwaszkiewicza), zachowany w Pinakotece, przedstawiający swoisty akt ustrojowy, w którym wobec plagi głodu sieneńska Signoria zwraca się o interwencję do swej Królowej, ta zaś przekazuje dopiero prośbę papieżowi, który na Jej wniosek wysyła do Sieny muły objuczone workami z mąką. Madonna, albo raczej królująca Maesta, staje się w związku z tym już w czasach Trecenta najważniejszym typem ikonograficznym sztuki sieneńskiej. A unikalny kunszt i świetność tych przedstawień, autorstwa takich choćby twórców, jak genialny Martini, jego uczeń Memmi, czy bracia Lorenzetti, bierze się stąd, iż są to z jednej strony wizerunki święte, niczym średniowieczne ikony, przed którymi można (albo i trzeba) się modlić, a zarazem przedstawiają niezwykłej piękności i elegancji damy tamtego czasu. Tego niedościgłego iunctim kobiecego sacrum i profanum sztuka europejska nie poznała już nigdy potem, a Rafaelowskie wyidealizowane piękności, owszem, mogą budzić podziw i pożądanie, ale w żadnym razie nie wzywają już do modlitwy.
Relacja z niemieckim cesarzem była oczywiście bardziej zawiła, bo uwikłana w czysto polityczne interesy. Ale na dobrą sprawę Siena w ogóle wstępuje na europejską arenę dziejów dzięki Manfredowi Hohenstaufowi, który daje miastu niemiecką załogę, rozbijającą w pył i proch florenckiego agresora w legendarnej bitwie na polach Montaperti w 1260 roku. Z geopolitycznej perspektywy to naturalne, że Siena, ustawicznie zagrożona od północy imperializmem florenckim, a od południa – papieskim, znajdowała podporę w każdorazowym królu niemieckim, który z kolei potrzebował mocnego i wiernego punktu oparcia na swej drodze do Rzymu po cesarską koronę. Ale w tym tak mocnym gibelinizmie sieneńskim było jeszcze coś więcej: Siena chciała za wszelka cenę zachować swój wolnościowy republikanizm, a to było możliwe wyłącznie w warunkach miękkiego i zdecentralizowanego ustroju Świętego Cesarstwa. Dante, który kochał i zarazem nienawidził swoją gwelfowską ojczyznę – Florencję, bo ta ustawicznie wadziła cesarzom niemieckim, miałby więcej szczęścia, gdyby urodził się Sieneńczykiem, bo to w Sienie właśnie, z której kpił sobie aż dwukrotnie w „Komedii” z racji słynnej skłonności Sieneńczyków do tromtadracji i megalomanii, prawdziwie i głęboko podzielano jego gibelińskie, wolnościowe, uniwersalistyczne ideały polityczne.
Ale paradoks sieneńskiego gibelinizmu tkwi w tym, że ów uznawany i ukochany przez Sieneńczyków niemiecki cesarz co rusz sprawiał miastu paskudne psikusy. W XIV wieku miasto z nieprawdopodobnym przepychem dwukrotnie witało Karola IV Luksemburskiego (tego ukochanego także przez Czechów). Ale kiedy za drugim cesarskim pobytem okazało się, iż niemiecki władca szuka w Italii głównie pieniędzy na prowadzone wojny i kosztowne inwestycje w Pradze, więc postanowił za dużą kwotę… odsprzedać Sienę wrogiemu papieżowi, mieszczaństwo wraz z rzemieślnikami podniosło bunt, wyrżnęło niemiecką załogę, a sam cesarz uciekł do ufortyfikowanego pałacu magnata Salimbeniego, gdzie w końcu jednak lud wziął go głodem. Dopiero wtedy powrócić mogła na nowo polityczna przyjaźń pomiędzy miastem i cesarstwem, a Karol już nie tylko Sieny nie sprzedawał, ale udzielił jej (oczywiście za duże pieniądze) bezcennego przywileju bezpośredniej zależności Signorii sieneńskiej od cesarza, co w praktyce oznaczało realną suwerenność.
Ale druga podobna przygoda z niemieckim uniwersalizmem skończyła się wspomnianą katastrofą zarówno sieneńskiej wolności, jak i samego miasta. W XVI wieku Siena miała już do czynienia z władcą nowego typu, a przy tym politycznym geniuszem – Karolem V Habsburgiem. Cesarz, budujący właśnie najrozleglejsze imperium chrześcijańskie w dziejach, nie mógł zdzierżyć anarchiczności rządów ludu sieneńskiego, ustawicznych przewrotów i zdumiewającego jak na tamte czasy systemu rywalizujących o władzę partii politycznych. Kazał więc swemu hiszpańskiemu komendantowi miasta wznieść w pobliżu katedry… cytadelę, z której można by ostrzeliwać miasto w razie niepokojów. Sieneńczycy i tym razem podnieśli bunt, a na pomoc – na swoją zgubę – wezwali Francuzów. Cesarskich częściowo wybito, a częściowo wypędzono z miasta, zaś Siena posłała do Karola deputację błagalną, przypominając mu o odwiecznej gibelińskiej wierności miasta niemieckiemu władcy, prosząc tylko o nie upokarzanie go wznoszeniem cytadeli. Habsburg deputację wyrzucił, po czym dał swoich niemieckich landsknechtów śmiertelnemu wrogowi Sieny – Medyceuszowi, aby ten miasto podbił i dołączył do swych toskańskich włości. To wtedy właśnie działy się w Sienie te straszne sceny z czasu oblężenia. Tak, to prawda, że niemiecki paneuropejski uniwersalizm w XIII wieku dał życie, wolność i potęgę miastu, które mogło rozkwitnąć, wnosząc w dzieje Europy najbardziej uduchowioną sztukę i najszlachetniejszy rodzaj republikanizmu. Ale trzy wieki później ten sam niemiecki uniwersalizm zdruzgotał tę niezwykłą Rzeczpospolitą, gdy w XVI wieku nastał czas książąt, tyranów i władzy bardziej scentralizowanej. Nie ma w Europie lepszego niźli Siena dowodu na to, że przygoda z niemieckim uniwersalizmem może być niczym zbawienny uśmiech losu, lecz zawsze niesie też ze sobą niepomierne polityczne ryzyko.
Jan Rokita
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1959) – prawnik i publicysta, komentator polityczny. Od początku istnienia związany z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu. W latach 1989-2007 poseł na Sejm RP. Po wyborach 1989 roku był wiceprzewodniczącym Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, skupiającego posłów rekomendowanych przez „Solidarność”. Przewodniczył wówczas sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do zbadania działalności MSW, która zajmowała się m.in. archiwami SB. W efekcie tych prac powstał raport końcowy zwany „raportem Rokity”. W latach 1992-1993 pełnił funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów. W 2007 roku wycofał się z czynnego życia politycznego. Od tego czasu jest wziętym publicystą i wykładowcą akademickim. Uprawia też róże. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. Laureat „Nagrody Kisiela” za 2003 rok.