W tym numerze chcemy w 50. rocznicę śmierci Witolda Gombrowicza przyjrzeć się jego myśli. W jaki sposób konstruował model opisywanego przez siebie świata? Czym była dla niego polskość? W jaki sposób podchodzić do formy? Czy możemy dziś sięgać do jego idei?
Zmaganie i siłowanie, mocowanie i branie się za bary, wodzenie i obchodzenie, szturchanie i szczypanie, oddalanie i przybliżanie, wreszcie przekształcanie i wyzwalanie – pewnie tak na wiele sposobów moglibyśmy próbować opisać stosunek Witolda Gombrowicza do Polski czy polskości. Jedno jest pewne – nie była mu obojętna. Wręcz przeciwnie sprawy te stały się dla niego obsesją, ciągle powracającym snem, czy koszmarem – sytuacją nie-do-obejścia. Myliłby się ten, kto uważa, że to pisarz, któremu udało się wyabstrahować z polskości, że stał się jednym z nielicznych emigrantów, którzy porzucili balast przeszłości i roztopili się w kulturze uniwersalnej i ostatecznie skosmopolityzowali. Nic bardziej mylnego! Gombrowicz wyzwala się, a zarazem zatraca w polskiej formie. Zmaga jak Syzyf, który jest już prawie u końca swojej misji, by za moment zacząć od nowa.
Był niewątpliwie złożony ze sprzeczności. Rodowód litewskiej szlachty, lecz nigdy nie chciał odwiedzić miejsca swych korzeni; ziemianin, który raz to wstydzi się własnego pochodzenia, by je za moment przybierać jako arcyformę; w młodości zahukany, ale ambitny; szukający własnej drogi, ale ciągle niepewnie oglądający się na opinię innych; w końcu zaś przekuwający wszystkie swoje lęki, obawy, słabości w główny oręż swojego pisarstwa. Gombrowicz to postać, która wzrastała jakby obok kultury II RP, choć przecież w niej debiutował i do niej referuje w znacznej części swoich dzieł. Jednak jego wykuwanie własnej drogi doprowadziło go w nieco inny obszar i z momentem dziewiczego rejsu transatlantykiem „Batory”, w przede dniu wybuchu II wojny światowej, przypieczętowało jego los, także geograficznie.
Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.
W Argentynie dojrzewa, nabiera pewności siebie i zaczyna zmagać się także z pewnym obrazem polskości, który widzi na emigracji, ale i z tym zapamiętanym z ojczyzny. To nie jest wizja uładzona i potulna – można powiedzieć, że pomimo lekkiej i zgrabnej stylistyki – ciosy są precyzyjne i bardzo bolesne. „Poniekąd czuję się Mojżeszem. Zabawna, doprawdy, w naturze mojej ta skłonność do przesady na własnym punkcie. (…) Sto lat temu litewski poeta wykuł kształt polskiego ducha, dziś ja, Mojżesz, wyprowadzam Polaków z niewoli tego kształtu, Polaka z niego samego wyprowadzam…” w charakterystycznym dla siebie stylu, przekory, prowokacji przemieszanej ze szczerością, odnotowuje w swoich Dziennikach. I nie są to tylko rózgi, które – jak chcieliby wybiórczy czytelnicy autora Transantlantyku – wymierzone są na pognębienie i poniżenie tradycji. Gra toczy się o coś znacznie więcej.
„Jak drażni niejasność naszego stosunku do Zachodu! Polak konfrontujący się ze światem wschodnim jest Polakiem określonym i z góry wiadomym. Polak, zwrócony twarzą na Zachód, ma mętne oblicze, pełne niejasnych gniewów, niedowierzania, tajemniczych zadrażnień” – zauważa w 1953 roku, by dodać „nie traćcie drogiego czasu na pościg za Europą – nigdy jej nie dogonicie. Nie próbujcie stać się polskimi Matisse’ami – z braków waszych nie urodzi się Braque”. To nie są słowa obywatela świata, który już z daleka spogląda na przeszłość i przyszłość wyzbyty emocji wobec własnej wspólnoty, chcący ją przekuć na podobieństwo innej kultury. Gombrowicz szuka, zaczepia, prowokuje – chce stać się Mojżeszem, nowym Mickiewiczem – przekonuje, a nawet proklamuje – jak wtedy, gdy „z najgłębszą pokorą wyznaję, ja, robak, że wczoraj we śnie ukazał mi się Duch i wręczył mi Program”, w którym jednym z pięciu punktów znajduje się postulat: „Zmienić jej stosunek do formy”.
Forma – to ona nie daje spokoju autorowi Ferdydurke – a stosunek do niej stanowi siłę jego pisarstwa. Choć sam stoi mocno na pozycjach indywidualistycznych i egzystencjalnych, dostrzega niezwykłą zależność między silną i słabą formą. Sam się wyzwalał ze swojej, aby przybrać nową. Widzi to także na poziomie wspólnot i jego ostrze pióra właśnie skierowane jest wobec przybranych „gąb”. Jak odnotował „historia zmusiła nas do hodowania w sobie pewnych tylko cech naszej natury i jesteśmy nadmienię tym, czym jesteśmy – jesteśmy przestylizowani”. To jest prawdziwe niebezpieczeństwo, które dostrzega w polskości – popadnięcie we frazes (to go stawia blisko Cata-Mackiewicza) i „upupienie” samych siebie („wobec Polski Polak nie umie się zachowywać, ona go peszy i manieruje – onieśmiela go w tym stopniu, iż mu nic nie „wychodzi” właściwie i wprowadza go w stan kurczowy – zanadto chce jej pomóc, zanadto pragnie ją wywyższyć”).
Postulaty Gombrowicza wobec polskiej formy są jasne. To, co już było, nie dało nam odpowiedniej mocy, która by przytrzymała i ukształtowała w nas siłę i pewność siebie. Po tym, jak przejechały się po nas wojny, rewolucje i ideologie, nie ma już powrotu do świata, w którym może odbywać się kult „herbiarzy” czy deklamowanie o wielkości Chopina, bo „jeżeli imponuje nam wielkość nasza lub nasza przeszłość, to dowód, że one nam w krew jeszcze nie weszły”. A zatem trzeba „zorganizować prawdziwe odczuwanie, aby uzyskało byt obiektywny w świecie”, znaleźć „teorię zgodną z naszą praktyką”. To jest postulat przebudowy formy, a nie wyzybycia się jej – umocnienia, a nie roztopienia. Czy to realne?
W tym numerze chcemy w 50. rocznicę śmierci Witolda Gombrowicza przyjrzeć się jego myśli. W jaki sposób konstruował model opisywanego przez siebie świata? Czym była dla niego polskość? W jaki sposób podchodzić do formy? Czy możemy dziś sięgać do jego idei?
Jan Czerniecki
Redaktor naczelny
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!