Dziś, w epoce urzeczywistniającej się tyranii agresywnych mniejszości, postępowe postulaty w społeczeństwach liberalnych zaczynają już w każdym razie zakrawać na groźne absurdy, których realizacja z całą pewnością doprowadzi do ostatecznego rozerwania i zniszczenia tkanki społeczno-kulturowej — pisze prof. Bartosz Jastrzębski w odpowiedzi na list Krzysztofa Dorosza.
Przeczytaj list Krzysztofa Dorosza
Dziś, w epoce urzeczywistniającej się tyranii agresywnych mniejszości, postępowe postulaty w społeczeństwach liberalnych zaczynają już w każdym razie zakrawać na groźne absurdy, których realizacja z całą pewnością doprowadzi do ostatecznego rozerwania i zniszczenia tkanki społeczno-kulturowej.
Drogi Krzysztofie,
Dziękuję Ci za Twój piękny i przenikliwy w swych spostrzeżeniach list. Problem wolności istotnie jest przepastny i właściwie niewyczerpywalny: otwiera otchłanie, których zgłębić ostatecznie chyba nie sposób. W nim bowiem – niczym w ruskiej matrioszce – poukrywane są fundamentalne kwestie nie tylko etyki i antropologii, ale również filozofii politycznej i społecznej, a w końcu też najważniejszych działów teologii: zwłaszcza dogmatyki i soteriologii. W twym ostatnim liście zauważyć można jednak pewne ważne i znamienne przesuniecie akcentów: rozpoczynaliśmy od rozważania wolności jako – przede wszystkim – władzy samostanowienia i wolnego wyboru przysługującej jednostce, lecz nieuchronnie przesuwamy się do rozpatrywania szerszego społeczno-politycznego jej wymiaru. Nie ma w tym nic dziwnego: człowiek nie jest samotną wyspą, lecz zoon politicon – żyje wśród innych, dla innych, a czasem również przeciw innym. To współbycie domaga się jakiegoś ustroju, wspólnej formy, która szanowałaby boski dar wolności, a jednocześnie zapobiegała jego szatańskim nadużyciom. Nad owym ustrojem głowią się od zarania społeczeństw filozofowie, prawodawcy, reformatorzy, wizjonerzy, rewolucjoniści – i zwykli ludzie, co dzień doświadczający bolesnej niedoskonałości wszelkich powołanych przez człowieka systemów polityczno-prawnych.
Jednym z owych systemów jest właśnie liberalizm. Okazał się on szczególnie żywotny oraz zdolny do rozlicznych transformacji, co bodaj witalność ową warunkowało i nadal warunkuje – pozostaje on wszak wciąż na politycznym „topie”, przynajmniej w krajach Zachodu. Stanowi o owym wigorze również to, iż faktycznie liberalizm zdaje się odpowiadać na wielkie, egzystencjalne, ludzkie marzenie o niczym (lub prawie niczym) nieskrępowanej wolności. Taką wizję owego ustroju – jako spełnienia odwiecznego, konstytutywnego dla człowieka pragnienia - rozsnuwali jego ojcowie tacy jak John Locke, a potem John Stuart Mill, eliminując równocześnie, niejako a priori, wszelkie jego alternatywy. Bo w istocie, liberalizm, stanowiąc realizację dziejowego pochodu ku wolności, jest w ich ujęciu bezalternatywny: kto staje przeciw niemu, opowiada się tym samym za wstecznictwem, tyranią, zniewoleniem, despotią – nie tylko zatem nie ma racji, ale jest również moralnym wykolejeńcem i jako taki stanowi realne, społeczne zagrożenie. Moralnie niedopuszczalna jest bowiem afirmacja innych modeli ładu – stanowiłaby ona ukrytą formę dążenia do dominacji, a więc najbardziej podstępną postać duchowej i politycznej przemocy. A zatem – przekonują liberałowie - trzeba głośno krzyczeć: wolność i równość w owej wolności dla wszystkich i ponad wszystko! Każdy ma być wolny i wolność każdego ma być równorzędna z wolnością każdego innego. Dowolny sposób życia, dowolny zespół poglądów i norm moralnych, dowolna forma ekspresji własnego „ja” jest równie dobra jak jakakolwiek inna. Kto temu zaprzecza jest jawnym albo ukrytym zwolennikiem despotyzmu i fundamentalizmu. Dzięki temu rozumowaniu narodzi się później, tak dokuczliwa, a zarazem niebezpieczna, nowomowa tzw. politycznej poprawności. Nie miejsce tu na szczegółowe analizy wszystkich możliwych odmian liberalizmu, a tym bardziej nie sposób streścić w tym miejscu rozlicznych – dorzecznych i niedorzecznych - dyskusji, które wokół nich wyrosły. Podstawową kwestię można by jednak ująć chyba tak: czy liberalizm jest zatem rzeczywiście ową złotą drogą wolności, portem docelowym społeczno-politycznej ewolucji, jak chciał Mill, a w naszych czasach choćby Fukuyama czy też możemy i powinniśmy szukać dalej owej idealnej formy współistnienia i pożytkowania naszej wolności?
Czy więc dotychczasowe słabości i potknięcia systemów liberalnych są jedynie „chorobami wieku dziecięcego”, które z konieczności ustąpią przed jego dojrzałą i zahartowaną na kryzysy formą czy może świadczą one o jego istotowej niewydolności czy wręcz o swoistym „błędzie antropologicznym”, na jakim został posadowiony? Na pewno systemy liberalne funkcjonowały lepiej, gdy większość członków społeczeństw przyjmowała te same lub bardzo zbliżone wartości. Wówczas rzeczywiście związana z ideą liberalną demokracja wydawała się funkcjonować w miarę efektywnie – stąd też może siła złudzenia, w którym pogrążył się choćby y Gasset . Jednak gdy tylko wspólna zgoda co do moralnych i światopoglądowych principiów zaczęła kruszeć poczęły zaraz ujawniać się rozrywające wszelki ład „egofaniczne” napięcia i partykularyzmy, które spowodowały, że liberalna demokracja wręcz „trzeszczy w szwach”. Dziś, w epoce urzeczywistniającej się tyranii agresywnych mniejszości, postępowe postulaty w społeczeństwach liberalnych zaczynają już w każdym razie zakrawać na groźne absurdy, których realizacja z całą pewnością doprowadzi do ostatecznego rozerwania i zniszczenia tkanki społeczno-kulturowej. Ponadto, coraz wyraźniejszym staje się w społeczeństwach liberalnych ów błąd antropologiczny, polegający na wspomnianej przez Ciebie chirurgii ontologicznej – na usunięciu tego, arcyważnego organu, który dawni mistrzowie zwali sensus supranaturalis. Tym to zmysłem ludzie dawnych wieków docierali do Transcendencji i w niej znajdowali natchnienie, wytchnienie i spełnienie. Tymczasem liberalizm próbuje nas całkowicie zamknąć w posępnych, upadłych wewnątrzświatowych dziedzinach - głęboko w jego naturę jest bowiem wpisana Voegelinowska „immanentyzacja eschatonu”. Ta zaś jest odrzuceniem wszystkich przeznaczeń, sięgających poza świat homo faber, czyli człowieka działającego i zmieniającego świat wedle swych potrzeb, zachcianek, a w końcu także – niestety - dewiacji.
Człowiek nie jest samotną wyspą, lecz zoon politicon
Słusznie jednak zauważasz, iż dla tych, którzy cokolwiek pamiętają z czasów komunistycznej władzy, słowo „wolność” długo zachowywało szczególny, wręcz rozkoszny smak; stanowiło niemal nietykalną świętość. Żyjąc w dyktaturze komunistycznych aparatczyków i towarzyszy partyjnych marzyliśmy bowiem o wolności i sankcjonującym ją liberalnym modelu państwa. To historyczny fakt. Czyż mogło być inaczej? Liberalne społeczeństwa Zachodu oglądaliśmy przez różowe okulary własnych marzeń i fantazji, nie dostrzegając związanych z nim niebezpieczeństw – tym groźniejszych, że starannie ukrytych pod materialnym dostatkiem, blichtrem konsumpcji, blaskiem lśniącej i wielobarwnej powierzchowności. Byliśmy – nie da się ukryć – w pewien sposób zaczadzeni, „zalukrowani” Zachodem i jego wolnością, niczym zmaltretowany duchowo i materialnie socjalistyczny biedak wchodzący do Pewexu. Nie my jedni jednak - pocieszmy się (choć gorzka to konsolacja): wspominasz wszak o takich postaciach jak Ortega y Gasset czy Walter Lippmann. A były przecież (i są nadal) wśród „zaczadzonych” całe rzesze także prominentnych myślicieli i intelektualistów. Znamy ich aż za dobrze ze swych własnych zawodowych i towarzyskich środowisk. Nie wszyscy jednak - Bogu dzięki! - ulegli owym liberalnym czarom i zaklęciom. Zaledwie dwadzieścia lat po tym jak wspomniany John Start Mill pisał swe najważniejsze dzieła (O wolności, Uwagi o rządzie reprezentatywnym) wielki papież – a przy tym wcale nie tradycjonalista w typie np. bł. Piusa IX - Leon XIII poświęcił problemowi wolności i liberalizmu całą encyklikę Libertas. O wolności człowieka (1888). Pismo to w całości godne jest lektury, bo też i ukazuje nadzwyczajną przenikliwość Ojca Świętego, zdolność patrzenia dalej i głębiej, poza słodko brzmiące, a zarazem otumaniające liberalne komunały. Papież ów doskonale pojmował, iż istotowym założeniem liberalizmu jest oderwanie pojęcia wolności od pojęć prawdy i dobra – oderwanie owo miałoby bowiem dopiero umożliwić pełen rozkwit wolności. Jak długo bowiem prawda i dobro będą nas skłaniać do takich, a nie innych, wyborów prawdziwie wolni się nie staniemy: pozostaniemy „pod presją”, która wykluczać będzie znaczne połacie naszych doświadczeń jako złych lub/i nieprawdziwych – co gorsza, mogą to być właśnie te sfery przeżyć, które uznać jesteśmy skłonni za najprzyjemniejsze i najbardziej w życiu pożądane. Stąd też powiada Leon XIII:
„Jeżeli jedynie i wyłącznie na rozum ludzki zda się sąd o prawdzie i dobru, to zniesie się właściwą różnicę między dobrem a złem; szpetne od przyzwoitego nie będzie się różnić istotą, ale według mniemania i sądu pojedynczych: to, co się będzie podobało będzie dozwolonym; […]. W sprawach zaś publicznych władza rozkazywania, rozłączona od prawdziwego i naturalnego swego początku, skąd wszelką czerpie moc sprawowania dobra ogółu prawo, stanowiące co czynić, a czego zaniechać wypada, zdane na kaprys większości tłumu, toż to pochyła droga do tyrańskiego panowania. Z odrzucenia władzy Boga nad człowiekiem i nad społeczeństwem ludzi wyniknie, że państwo nie ma religii, a względem wszystkiego, co odnosi się do religii nastąpi zupełna obojętność. Ogół podobnież w mniemaniu, że wyposażony jest najwyższą władzą, popadnie łatwo w bunt i zaburzenia, a po usunięciu hamulca obowiązku i sumienia nie pozostanie nic prócz siły”[1]
Taka jest więc nieuchronna i groźna sekwencja rozwoju liberalizmu: odrzucenie obiektywnej prawdy i takiegoż dobra w imię wolności, następnie toksyczne przekonanie, że to wolność stwarza dopiero wartości i prawdy – każdemu daje wedle jego mniemań i pragnień. Później idzie odrzucenie Boga jako źródła ładu moralnego i politycznego oraz przekonanie, że jest ów porządek wynikiem tylko dowolnych i zawsze negocjowalnych umów międzyludzkich. Potem oczywiście okazuje się, że umowy te zawiązują najsilniejsi i najbardziej bezwzględni gracze – ale o tym liberałowie wolą nie wspominać. Mechanizmy te znano już w starożytności – opisywał je drobiazgowo Platon, wskazując nieuchronny kolaps nadmiernej wolności, czy raczej samowoli, w tyranię najpierw tłumu, a później tych, którzy tłum potrafią sobie podporządkować – anarchia nieuchronnie wiedzie do panowania prawa silniejszego, o czym otwarcie i bez wstydu wywodził dwadzieścia pięć wieków temu sofista Trazymach z Chalcedonu. W każdym razie, gdy w drugiej połowie XIX wieku liberalizm święcił tryumfy – wprawdzie często jeszcze tylko moralne i teoretyczne – umysły przenikliwe dostrzegały już zagrożenia. Podobnie było, zauważ, po upadku Żelaznej Kurtyny: w całym bloku wschodnim Europy rozbrzmiewały pieśni wolności i wiary we wspaniałą przyszłość – my także je śpiewaliśmy. A tymczasem św. Jan Paweł II przestrzegał wyraźnie:
„Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i agnostyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda zmienia się w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadające jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”[2]
W żadnym razie nie twierdzę, że wszyscy liberałowie mają złe intencje, przeciwnie – myślę, że wielu z nich miało i ma intencje jak najlepsze. Może nawet większość. Tyle, że się mylą, i to fundamentalnie. Myślą życzeniowo, nie przyjmując do wiadomości groźnego i gołym okiem widocznego zepsucia ludzkiej natury, które powoduje, że wolność wykorzystujemy na ogół egoistycznie: w zły sposób i w złych celach. Mylą się, ponieważ nie chcą przyjąć do wiadomości, że wolność, o którą walczą, jest nie do zrealizowania w tym świecie, jej zaś pragnienie może zostać zaspokojone tylko nadprzyrodzoną wolnością świętych – i to nie w tym, ale w przyszłym i wiecznym świecie. Immanentyzując zaś wolność służą diabłu, są „pożytecznymi idiotami” szatana, co gorsza, sami nawet o tym nie wiedząc. Im więcej tedy wprowadzą samowoli w tym świecie, im więcej destrukcji poczynią w imię wyzwalania się od „opresyjnych struktur” Tradycji i kultury, tym głośniejszy będzie rechot Bestii. Ten świat nie służy bowiem do zażywania rozkoszy samowoli, ale do dojrzewania i wojowania z pierwiastkami duchowymi zła na wyżynach niebieskich – pielgrzymowaniu do prawdziwej Ojczyzny pośród wielu straszliwych niebezpieczeństw. Dlatego też liberałowie, choć wydaje im się, że czynią dobro w istocie pogłębiają tylko i przyspieszają upadek człowieka – społeczeństwa i kultury. Pytasz więc czy mamy zaprzeczyć duchowi liberalizmu (zwłaszcza w wersji neo)? Oczywiście – nie możemy zrobić nic innego! Tu jednak rodzi się niewygodne pytanie: jeśli nie (neo)liberalizm – to co? Nie chodzi przecież o to, by zwalczając błąd liberalizmu, wprowadzić jakąś inną formę ogłupiania i zniewalania ludzi. Musimy wolność osoby szanować – tego uczy nas nasza wiara i elementarna przyzwoitość. Nie w tym rzecz, aby zaaplikować lekarstwo, które okaże się gorsze od choroby. Leon XIII powiada w tym kontekście:
„W wiecznym prawie Boga istnieje norma i reguła wolności, i to nie tylko pojedynczych ludzi ale także społeczności i zjednoczenia ludzkiego. Prawdziwa zatem wolność w społeczeństwie ludzi nie polega na tym, iżbyś działał, co się podoba: powstałoby z tego chyba największe zaburzenie i wyniknęło zamieszanie ze szkodą państwa, lecz na tym, abyś, zachowując cywilne prawa, mógł łatwiej żyć wedle przepisów wiecznego prawa”[3]
Trafnie! Ale łatwo powiedzieć. Cóż dziś, konkretnie miałoby to znaczyć? Jakie rozwiązania ustrojowe, adekwatne zarówno do naszej wolności, jak i do wszelkich niebezpieczeństw, które ona niesie, moglibyśmy zastosować? Każda próba ograniczenia szaleństwa samowoli natychmiast zostanie okrzyknięta mianem recydywy fundamentalizmu, , totalitaryzmu, faszyzmu. Cóż więc robić? Pisać, uczyć, tłumaczyć – zwłaszcza młodym – to na pewno. Ale czy to coś zmieni? Wyznam Ci, że – zagłębiając się ostatnio w świat dzieł Jeana Raspaila – coraz częściej patrzę na te kwestie z głębokim pesymizmem. Nie wiem czy można coś zdziałać. Czasem myślę, że szkoda już się dokonała, owoc z drzewa poznania zatruł śmiertelnie organizm, puszka Pandory została otwarta. Nie uda nam się chyba zagnać do niej z powrotem wszystkich ponurych i bluźnierczych demonów, które z niej wychynęły. Pozostaje - być może - już tylko czekać na powrót Króla, który przyjdzie w chwale i osądzi – w końcu - żywych i umarłych, w tym także nas i nasze tutaj nieporadne dociekania prawdy.
Serdeczności Krzysztofie
Przeczytaj list Krzysztofa Dorosza
I część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: Europejczyk stał się istotą duchowo zamkniętą
Bartosz Jastrzębski: Żądania tolerancji i świeckości mogą stać się tyranią tolerancji i ateizmu
II część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: Sobór Trydencki powinien przyjąć dobre owoce Reformacji
Bartosz Jastrzębski: Protestantyzm wyniósł porządek świecki nad boski
III część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: Poszukując Boga w ciemności i niewiedzy
Bartosz Jastrzębski: Religia, która nie tworzy sztuki nie jet prawdziwa
IV część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: Gdzie iść po śmierci?
Bartosz Jastrzębski: Chrześcijaństwo całkowicie przenika duszę
V część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: O duchowej intuicji
Bartosz Jastrzębski: Bądźmy roztropni niczym węże
VI część korespondencji
Krzysztof Dorosz: Serce — najgłębsza istota człowieczeństwa
Bartosz Jastrzębski: Wewnętrzna przestrzeń spotkania z Transcendencją
VII część korespondencji:
Krzysztof Dorosz: Epifania Boga w świecie
Bartosz Jastrzębski: Potrzeba nam serca rozumnego
VIII część korespondencji
Krzysztof Dorosz: Wolność posłuszeństwa
Bartosz Jastrzębski: Wolność jest drogą ku Bogu
[1] Leon XIII, Libertas. O wolności człowieka, Warszawa 2002, s.18.
[2] Jan Paweł II, Centesimus annus, 45.
[3] Leon XIII, dz.cyt., s. 13.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1976) doktor habilitowany kulturoznawstwa, pisarz, filozof, etyk. Wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Nakładem Teologii Politycznej ukazał się zbiór Listy o wolności i posłuszeństwie, zawierający jego korespondencję z Krzysztofem Doroszem. Wydał m.in. trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). W 2016 roku ukazała się jego książka Ostatnie królestwo. Szkice teologiczno-polityczne, za które uhonorowano go nagrodą Feniksa. W 2017 r. opublikował książkę Vestigia Dei poświęconą zagadnieniom filozofii religii.