Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Stanisławski: Rejtan drażniący

Wojciech Stanisławski: Rejtan drażniący

Gdybyśmy nie wiedzieli o prostoduszności Rejtana, można by zasadnie postrzegać jego działania jako perfekcyjnie wyreżyserowane, ustawione tak, by odbiły się w pamięci zbiorowej niczym najlepsza akwatinta. Ale może między prostodusznością a urodą gestu nie ma sprzeczności, może po prostu student z Hruszówki pilnie słuchał nauk u pijarów – pisze Wojciech Stanisławski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Rejtan i (nie)porządek republiki”.

Nagromadzenie sytuacji symbolicznych wokół sprzeciwu posła Tadeusza Rejtana przewyższa zwykłą miarę. Jego samotność, jak w Lechoniowej frazie:

I gdy wszystko przemocy gotuje owacje
On woła: „Nie pozwalam!”. I to on ma rację.

Jego bezinteresowność, młodość i wytrwałość. Jego demonstracyjna nieugiętość, jak w chwili gdy, w drugiej dobie bez posiłku, odmawia przyjęcia zapasów z królewskiej kuchni, „nie chcąc – jak mówi – czynić z izby poselskiej traktierni”. Jego bezbronność wobec wysuwanych przez ludzi Ponińskiego gróźb kondemnaty, konfiskaty dóbr i zabójstwa. Jego naiwność, pozwalająca mu przyjąć „ochronę” zaoferowaną przez generała wojsk pruskich Lentulusa, grającego na emocjach warszawskiej opinii publicznej. Jego bezradność, obłęd, śmierć. Ironia, której nie oszczędziły mu dzieje: Sejm Rozbiorowy, do którego zerwania usiłował doprowadzić, to ten sam, który uchwalił powołanie Komisji Edukacji Narodowej: czyżby dziatwa, rokrocznie spiesząca 14 października do szkoły z naręczami astrów, wyśmiewała czyn Rejtana?

Dodajmy – rejtanowe ciemności. Pierwsza – na myśl o ostatniej z rodu, Alinie, siedem pokoleń i tyleż mariaży później, ale jednak noszącej nazwisko na bukwu R., konającej na tyfus w jednym z transportów do Kazachstanu w 1940. Czyli nie tylko Polski: nawet kobiety z rodu nie zdołał ocalić. I druga, stokroć czarniejsza – samobójstwo. Brak możliwości zweryfikowania rodzinnego przekazu, nie wiemy też, czy szkłem wyrwanym z okna świronka, w którym go trzymano, ciął żyły przedramienia lub szyi, czy łykał je, kalecząc przełyk. Autentyczność odnalezionych w 1930 szczątków już wówczas była kwestionowana, a zresztą po półtora wieku autopsja wykryć może otwór w potylicy, nie więcej. Za samobójstwem przemawia jednak fakt, że do legend rodzinnych nie wplata się niewygodnych faktów, a rok 1780 nie był jeszcze czasem stylizacji na Werterów, które pozwalały uwznioślić samobójstwo; jeśli więc wiadomość o szybie w roli brzytwy zachowała się, znaczy to, że najpewniej była prawdziwa.

Ironia, której nie oszczędziły mu dzieje: Sejm Rozbiorowy, do którego zerwania usiłował doprowadzić, to ten sam, który uchwalił powołanie Komisji Edukacji Narodowej

To zaś czyni Rejtana pierwszym w szeregu patriotów odbierających sobie życie za ojczyznę, pierwszym w triadzie, którą tworzą, prócz niego, Konstanty Ordon i Ryszard Siwiec (gdzieś w tle majaczy cień Walentego Badylaka, który zginął w wyniku samospalenia na rynku w Krakowie, domagając się prawdy o zbrodni katyńskiej, a jeszcze dalej – Jan Karski, tnący sobie żyły w gestapowskim areszcie w Preszowie). Opiewany przez Mickiewicza czyn Ordona był jednak fikcją literacką, a Siwiec i Badylak ginęli w czasach, gdy wynaleziono już wątły, z pajęczej nici tkany kompromis między nakazem śmierci za ojczyznę a zakazem podnoszenia na siebie ręki. Rejtan nie miał szansy na takie koło ratunkowe. Niewiele wiemy o stosunku do samobójstwa w zmierzchającej kulturze staropolskiej, ale z pewnością brak jej było empatii XIX-wiecznych psychiatrów, przyjmowano je w najlepszym razie ze zgrozą, i w Lechoniowym wierszu, wielkiej laudacji Rejtana, podnosi on jednak, przypomnijmy,

[…] nie łeb podgolony
Lecz głowę wychynioną z dantejskiego piekła
Z której, zda się, krew cała narodu wyciekła.

Więc piekła, jednak; ale z drugiej strony, jakie może być większe poświęcenie dla ojczyzny? Nawet Maria Janion, rozpoczynając swoją krucjatę przeciw „tanatycznemu patriotyzmowi” (która po 30 latach, jak widać, wydaje hojne, wielobarwne owoce) i rysując posłowi nowogródzkiemu na okładce eseju Wobec zła wampirze kły i szpony, nie do końca mogła sobie dać radę z mocą tego romantycznego ładunku.

Szlachetność Rejtana jest tak bez skazy, tak przerysowana, że wielu może popychać do przekory

Właśnie: romantycznego, może nawet sentymentalnego? Szlachetność Rejtana jest tak bez skazy, tak przerysowana, że wielu może popychać do przekory. Pal diabli złośliwostki ze strony kilku dyżurnych prześmiewców: pół wieku temu zwalczali „polskie cierpiętnictwo”, dziś tanatyczny patriotyzm, ale w gruncie rzeczy idzie im o to samo, o znużenie (samo)zachwytem nad polskimi cierpieniami i doskonałością oleodrukową, niczym z dawnych żywotów świętych dla użytku gawiedzi. Podkpiwał więc z Rejtana poseł Piotr Gadzinowski z SLD i kilka kabaretów. Mniejsza jednak o nich, bardziej wymowne są słowa Stanisława Augusta z mowy wygłoszonej przed sygnowaniem aktów rozbiorowych („fałszywy blask źle rozumianego heroizmu nie olśniewa mnie”) i niemal identyczna w wymowie fraza fikcyjnej postaci królewskiego kronikarza ze szkicu Jerzego Zawieyskiego Pomiędzy plewą i manną.

Historia pominie wytrwałość w beznadziejnej walce i nie nazwie tej wytrwałości cnotą ani tym bardziej bohaterstwem. Tymczasem Rejtan za swoje trzy dni bezradnych protestacji moralnych doznał glorii bohatera 

pisze rozgoryczony dziejopis, w którym nietrudno odgadnąć posła „Znaku”, podsumowującego swoje trudy w PRL-owskim Sejmie. Można by do tego dorzucić jeszcze jedną gorzką frazę:

wybrałeś część łatwiejszą efektowny sztych
lecz czymże jest śmierć bohaterska wobec wiecznego czuwania
z zimnym jabłkiem w dłoni na wysokim krześle
z widokiem na mrowisko i tarczę zegara.

Czy żal i zawiść tych, którzy wybierają gorycz kompromisu, „etykę odpowiedzialności”, ma swoje uzasadnienie? Czy są one reakcją na cnotliwość jako taką, czy na przejaskrawienie cnoty, na łatwość gestu, tak łatwo, w odróżnieniu od bezsennych godzin negocjacji, dającego się przedstawić na sztychu? Bo działania Rejtana, powiedzmy to, były gestem. Był w nich element teatralizacji i chociaż nie „efekciarskie”, były efektowne. To sięganie po laskę konfederacką. Ten gest odsuwania półmiska i cierpka uwaga o traktierni. Ten argument ostateczny, w którym najprostsza, cielesna fizyczność (przez leżącego posła, słusznej budowy, trudno jest przeskoczyć, szczególnie gdy nogi skrępowane są połami kontusza: a zresztą kto widział podskakujących posłów?) łączy się z głęboką symboliką zapory uczynionej z żywego ciała. Gdybyśmy nie wiedzieli o prostoduszności Rejtana, można by zasadnie postrzegać jego działania jako perfekcyjnie wyreżyserowane, ustawione tak, by odbiły się w pamięci zbiorowej niczym najlepsza akwatinta. Ale może między prostodusznością a urodą gestu nie ma sprzeczności, może po prostu student z Hruszówki pilnie słuchał nauk u pijarów? Jakie tragedie wystawiano wtedy, na przełomie piątej i szóstej dekady XVIII wieku w nowogrodzkiej szkole lub Collegium Nobilium (gdzie studia Rejtana nie są potwierdzone źródłowo, lecz prawdopodobne)?

Działania Rejtana były gestem. Był w nich element teatralizacji i chociaż nie „efekciarskie”, były efektowne

Tymczasem obrońcy kompromisów mają swoje trudne, zazwyczaj puszczane mimo uszu racje. W Polsce mają zresztą szczególnie trudno: sama koncepcja kompromisu została skutecznie skompromitowana przez desperatów, nihilistów i zaprzańców, którzy okrywali nią swoją kapitulację lub kolaborację. Ogromna większość „obron kompromisu”, jakie w Polsce napisano w ciągu ostatnich 200 lat, pisana jest z sarkazmem o zjadliwości witriolu; spod płaszcza pochwał umiaru, rozwagi i troski o substancję zawsze wcześniej czy później błyśnie sztylet ironii, czy będzie to felieton Janusza Głowackiego, czy Marsz intelektualistów Jacka Kaczmarskiego, czy rzecz jest o galicyjskich urzędnikach, czy o Danielu Passencie.

A jednak każdy, kto w wąskim bodaj zakresie podejmował decyzje dotyczące zbiorowości, a nie tylko własnego życia, wie, że z kompromisem w życiu publicznym mamy do czynienia właściwie zawsze. Na palcach jednej ręki liczyć można bezwarunkowe kapitulacje, armie rozwiewają się w pył w finale Władcy Pierścieni, nie jakiejkolwiek realnej wojny. W realu zawsze jest rozmowa, karafka z winem, po kilku godzinach zastępowana termosami z kawą i kiedy kończy się rozmowa w Sali BHP czy w sztabie von dem Bacha-Zelewskiego, kryształowa jest już tylko wypełniona popiołem popielniczka. Reszta to kwoty (pieniężne i polityczne), terminy zwolnienia aresztantów, grafik posiedzeń sądu, strefy wpływów, przydziały mąki i tetracykliny. I kiedy ktoś podnosi przekrwione oczy (a jeszcze ocienione krzaczastymi brwiami!) na majdan wypełniony strajkującymi czy powstańcami, myśl o gówniarzu, który za chwilę wyskoczyć może z kijem czy z szablą i zburzyć całą tę koślawą, nieudolną, ale chroniącą rannych i sieroty konstrukcję, może już tylko rozjuszyć. I Piłsudski nie sięgał po sarkazm, pisząc zbyt łatwo zapomnianą apologię Wielopolskiego. „Wielkości, jakie twe imię? Margrabia”.

Obrońcy kompromisów mają swoje trudne, zazwyczaj puszczane mimo uszu racje. W Polsce mają zresztą szczególnie trudno

Oczywiście to zastrzeżenie ma sens tylko wówczas, gdy toczą się jeszcze jakiekolwiek rozmowy, gdy jest cokolwiek do uratowania. Wiosną 1773 r. wojska zaborcze stały w niektórych powiatach od czterech lat, w Warszawie od pół roku; bp Adam Krasiński (najgłośniejszy do czasu Rejtana przeciwnik zgody na rozbiór kraju) pod strażą, pamięć wywózek – świeża, po uprowadzeniu do Kaługi Kajetana Sołtyka; królestwo Danii, choć niby sygnatariusz traktatów welawsko-bydgoskich, gwarantujących północną granicę Rzeczypospolitej, czemuś ociąga się z notą protestacyjną. Nic już nie było do uratowania, do stracenia były co najwyżej kolejne królewszczyzny, konfiskowane dobra, kilka zburzonych w Warszawie pałaców: kto zaborcy zabroni?

A jednak Rejtan, prócz tego, że odcisnął się w naszej pamięci igłą akwatinty, potężnie też nagiął szale, na których ważone są w Polsce gesty i czyny. Wiele zdziałał na rzecz tego, by w cieniu znaleźli się Fortynbras, Wielopolski, sygnatariusze Testamentu Polski Walczącej, posłowie mikołajczykowskiego PSL. Gdyby żył jeszcze Edward Dwurnik, rad obstalowałbym u niego płótno, na którym siedzi Rejtan, żałosny po wolności stracie; na szklane okno w murze bez lęku spoziera, a przed nim leży Polityka jako zawód i powołanie Maxa Webera.

Wojciech Stanisławski

Belka Tygodnik679


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.