Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Kaliszewski: Dante w Bronowicach. O „Weselu” Wyspiańskiego

Wojciech Kaliszewski: Dante w Bronowicach. O „Weselu” Wyspiańskiego

„Wesele” zostało Wyspiańskiemu w pewien sposób podarowane przez los. Złożyła się na ten fakt krakowsko-młodopolska historia. Pisano o tym wielokrotnie. Ale to była także tradycja niewątpliwie ograniczająca, wpisująca jego twórczość w układ literacko-towarzyski – pisze Wojciech Kaliszewski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Wesele i polska forma polityczności”.

Cała twórczość Stanisława Wyspiańskiego wyrasta z widzenia. Cała jego poezja, całe malarstwo i cały teatr to układ zaskakujących perspektyw, dalszych i bliższych planów, obrazów i przedstawień. To było dzieło w ruchu, nigdy niedokończone, zawsze pomiędzy czasem przeszłym i przyszłym – dzieło szkiców, rytmicznych zmian i zdań urwanych. A przecież prawie zawsze w tych projektach, zarysach i elipsach tkwiła niezwykła siła myśli i potęga artyzmu: perspektywy tworzyły wizje, słowa i zdania proroczo demaskowały rzeczywistość, wskazywały cele. Niewielu było twórców łączących – tak jak Wyspiański – sztukę, wyobraźnię i myśl z doświadczeniem teraźniejszości. I niewielu było tak skupionych, uważnych, wrażliwych na szczegóły, a zarazem tak śmiało ogarniających dalekie i odległe horyzonty istnienia. Wyspiański patrzył i słuchał:

Ja słucham, słucham i patrzę –
poznaję – znane mi twarze,
ich nie ma – myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze!

Z tak zmysłowo i zarazem duchowo przetworzonej materii powstawały formy autora Wyzwolenia. Z tego zmysłowego zapatrzenia narodziło się Wesele, narodziła się forma, której całego znaczenia być może i sam autor do końca nie był w pełni świadomy. Oto bowiem z nikłej anegdoty wyzwolił Wyspiański „wielkie powietrzne przestrzenie”, pełne „ludzi i cieni”, wybrzmiewające „melodią choralną” i zawodzeniem „fletu pastuszego”. Tak narodził się „teatr ogromny”, w którym wciąż „grają – tragedię mąk duszy”. A może lepiej – odrodził, bo Wyspiański najbliżej spośród wszystkich naszych wieszczów, poetów i dramatopisarzy stanął obok greckich źródeł, obok Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa. Może on jeden w naszej literaturze umiał wsłuchać się w ich tonację, poczuć rytm ich wiersza i zrozumieć siłę napięć wiążących ich dramaty w całość.

Wyspiański patrzył – patrzył także wtedy, kiedy po ślubie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną w krakowskim Kościele Mariackim cały orszak weselny wypełnił pokoje bronowickiego domu Włodzimierza Tetmajera i rozpoczął się „…wirujący dookoła, w półświetle kuchennej lampy, taniec kolorów, krasnych wstążek, pawich piór, kierezyj, barwnych kaftanów i kabatów…” . Wirujący krąg narzucał swój rytm, poruszał i prowokował. I tylko on jeden – Wyspiański – oparł się tej prowokacji. „Pamiętam go jak dziś – pisał Tadeusz Żeleński Boy w Plotce o „Weselu” – jak szczelnie zapięty w swój czarny tużurek stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. […] I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”. Świadectwo Boya urosło do rozmiarów faktu historycznoliterackiego. Ale Wyspiański, stojąc nieruchomo w środku wirującego, kolorowego kręgu, wytrwale „grze ich przytomny”, naprawdę musiał usłyszeć huk „gromów”, musiał zobaczyć jak w domu Tetmajera „żar święty w trójnogach płonie” i musiał zrozumieć „jak sztuka jest sztuką moją”. Gdyby się wtedy poruszył, dał się porwać wirowi, dał się sprowokować, gdyby – jak Orfeusz – nie oparł się pokusie i poddał się emocjom, tę wizję utraciłby bezpowrotnie. Być może powstałoby Wesele odtworzone, zrekonstruowane, opowiedziane, rozpisane na kwestie, udramatyzowane, ale nie byłoby Wesela żywego, bo nie byłoby „duszy” w „teatrze”. A to dla poety sprawa najważniejsza. Cytowany Boy pisał, że „…czymś najbardziej podziwu godnym jest to właśnie, jak drobnymi, lekkimi dotknięciami Wyspiański umiał codzienną rzeczywistość przeczarować w poezję, jak mało odbiegając od anegdoty umiał jej nadać olbrzymie rozpięcie symbolu”. Temu – można dodać – służy właśnie sztuka poetycka, temu służą chwyty i środki stylistyczne. Iluzję można budować dzięki poetyce. Ale Wesele Wyspiańskiego żyje poza jej granicami, jest czymś więcej, jest niezależne, jest „ciągłym widzeniem”, żywą „myślą” i poruszającym marzeniem:

I ciągle widzę ich twarze,
ustawnie w oczy ich patrzę –
ich nie ma – myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze.

Wyspiański patrzy „ponad” i „poza”. To patrzenie – powiedziałbym „przyimkowe” – szuka właściwego dopełnienia, szuka imion, nazw. Przez dopełnienie poeta tworzy wyrażenia, a te – dopiero w swojej składniowej całości, w gramatycznej jedności – zdolne są wyrazić to wszystko, co buduje jego wyobraźnia i co przechowuje pamięć i co prowokuje myśl do działania.

Wesele zostało Wyspiańskiemu w pewien sposób podarowane przez los. Złożyła się na ten fakt krakowsko-młodopolska historia. Pisano o tym wielokrotnie. Ale to była także tradycja niewątpliwie ograniczająca, wpisująca jego twórczość w układ literacko-towarzyski. Zarzucano poecie, że „rozsiał [w Weselu] wielką ilość szkicowych charakterystyk, aforyzmów, wyroków, ironicznych przytyków stosujących się do chaty, w której rzecz się dzieje, to do chłopa polskiego […] to znowu do jakiejś krakowskiej wiadomości bieżącej. W tych rozmiarach, tak elastycznych, łatwo się zabłąkać”. Tak krytycznie o Weselu pisał na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” Józef Weyssenhoff. Pisał – dodajmy – w roku 1909, a więc kilka lat po prapremierze sztuki. Jest to wyraźny dowód na jej nieprzemijającą, środowiskową aktualność. Ale nie o tę tradycję tak naprawdę chodzi, nie ten jej wątek jest najważniejszy. Realnym wyzwaniem była tradycja romantyczna. I to z nią, z jej językiem Wyspiański w Weselu po raz kolejny podjął spór. To była rozmowa zakulisowa, teatralna i właśnie – paradoksalnie – poprzez teatralizację demaskująca romantyczną sztuczność. Chodziło o prawdę, bo jak pisał Stanisław Brzozowski: „Teatr ma stać się wyrazem prawdziwych interesów duchowych narodu”. To było rzeczywiste wyzwanie dla literatury. Brzozowski żądał od sztuki prawdy i zgodności wizji świata z jego wymiarem rzeczywistym. Piętnował romantyczną pogardę dla ludzkich zmagań z nieromantyczną zwyczajnością i codziennością. „Kwiatowi – pisał – wydaje się, że żyć to znaczy pachnąć”. I oto Wyspiański w Weselu prowadzi nas konsekwentnie od kwiatu do korzeni, zanurza nie tyle w źródle, ile wprost w podłożu, w glebie, nie oszukuje odurzającym i miłym zapachem, ale nie ucieka od tego, co gnije i ma w sobie odrażający smak trucizny.

Wyspiański wyrywał się z romantycznego ogrodu, znał jego ślepe uliczki i labirynty prowadzące donikąd. Nakreślił ich szczegółową mapę w rozmowie Racheli z Poetą:

A włócz się poezjo, włócz,
od komory do komory,
od ogrodu róż
do sadu tych śpiących drzew:
widać je tu z okienka;
wiec jak pójdzie panienka,
a muśnie jej szal który krzew,
to jej tęsknota i żal
udzieli się przyciętej słomie,
a z krzaka smutek i cień
udzieli się nieświadomie
panience…

Oto jeden z najbardziej zwięzłych, ostrych i wyczerpujących wykładów romantycznej poetyki. Jednocześnie romantyczna ironia demaskuje u Wyspiańskiego samą siebie. Krytyka romantycznej ułudy zakładała powrót sztuki na prostą drogę, powrót z bezdroży, z bezcelowej włóczęgi i prowadziła ze sztucznego ogrodu na pole leżące odłogiem i czekające na uprawę.

Wyspiański proponował poszukiwanie drogi do prawdy, którą każdy powinien przejść sam w sobie. To jest wariant dantejskiej wędrówki poprzez różne światy, poziomy i przestrzenie. Dante wędrował prowadzony przez Wergiliusza i Beatrycze. Wyspiański stoi nieruchomo oparty o futrynę. Ale jak u Dantego jest i Czyściec rozmieszczony w izbach, sieni, ogrodzie, w domu i przed domem, jest straszne Piekło aktu drugiego. To tam Stańczyk woła do Dziennikarza:

            Ja Wstyd!!
Piekło wiem gorsze niż Dante,
Piekło żywe.

W odpowiedzi słyszy: „Żyję w Piekle!”. A więc piekło jako wspólnota, miejsce niekończącego się fermentu i strasznych przemian i jako dramatyczna pułapka wciągająca społeczność w nicość. Jest wreszcie także ślad Nieba, ale wciąż jest ono poza realnym horyzontem, poza celem ostatecznym – jest obrazem, zapowiedzią i wciąż tylko apokaliptycznym znakiem, który odsłania przed nami Gospodarz:

że Kraków ogniami płonie,
a MATKA BOŻA w koronie
na Wawelskim zamkowym tronie
siedząca, manifest pisze;

Dantejska wędrówka w Weselu zamyka się w figurze koła. Ostatnia scena aktu III nie przybliża nas do żadnego celu. Koło zostaje domknięte. Czujemy się stłoczeni, zamknięci i otoczeni innymi – „taniec ich tłumny, ze zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni”. O ten obraz poeta zadbał w didaskaliach. Nie ma stąd wyjścia, brakuje rozwiązania w stylu greckiej tragedii. Jest romantyczne niedokończenie i zawieszenie. Ale Wyspiański pozornie tylko zostawia nas z obrazem błędnego koła, pozornie tylko ostatnia scena zbiega się z początkiem i z błahym – pozornie – pytaniem Czepca o Chiny. To pytanie porusza ważny problem polityki. „Coz tam, panie, w polityce?” – i temat, i gwarowa artykulacja denerwują Dziennikarza. Ale to Czepiec właśnie zadał fundamentalne pytanie i poruszył niezwykle realną kwestię, wymagającą zupełnie nowego języka, przywracającą perspektywę działania konkretnie skierowanego na wyraźny cel. To pytanie o działanie, o cel wspólnego dobra. Pytanie o Chiny ma oczywiście swój nośny anegdotyczny wymiar, ale w rzeczywistości to pytanie jest kierowane do nas. Do nas wtedy i do nas dzisiaj. To pytanie o możliwości działania, o wyznaczenie celu i o gotowość do budowania struktur jednoczących dla wspólnego dobra. Na tym Wyspiańskiemu zależało i to pytanie powinniśmy za nim – i za Czepcem – dzisiaj śmiało stawiać.

Wojciech Kaliszewski

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

05 znak uproszczony kolor biale tlo RGB 01


Ty też możesz wydawać z nami KSIĄŻKI, produkować PODCASTY, organizować wystawy oraz WYDAWAĆ „Teologię Polityczną Co Tydzień”, jedyny tygodnik filozoficzny w Polsce. Twoje darowizny zamienią się w kolejne artykuły takie jak ten, który właśnie czytałeś i pomogą nam kontynuować i rozwijać nasze projekty oraz tworzyć kolejne. Środowisko Teologii Politycznej działa dzięki darowiznom prywatnych mecenasów kultury – tych okazjonalnych oraz regularnych. Dołącz do nich już dziś i WSPIERAJ TEOLOGIĘ POLITYCZNĄ!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „O islamie” Rémiego Brague'a po polsku!
Zostań mecenasem polskiego wydania „O islamie” Rémiego Brague'a
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.