Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Po czułych strunach. O „Elegii dla bidoków” J. D. Vance’a

Po czułych strunach. O „Elegii dla bidoków” J. D. Vance’a

Książka Vance’a doskonale komponuje się z „Tyranią merytokracji” Michaela Sandela. Obie opisują problem społecznych nierówności, rozwarstwienia i majątkowych różnic w społeczeństwie amerykańskim, dla których podglebiem stała się globalizacja i neoliberalizm ekonomiczny. Ukazują przełożenie niezadowalających warunków życia na decyzje wyborcze obywateli, populistyczną retoryką zaciąganą do gry przez obie strony politycznego sporu i przyglądają się awansowi społecznemu – pisze Agnieszka Tarnowska o książce „Elegia dla bidoków”.

„Elegia dla bidoków” Vance’a to przykład opowieści tożsamościowej, w której autor z życzliwością poddaje opisowi zmagania trzech pokoleń swojej rodziny i wyboistą drogę do własnego awansu społecznego. Książka znakomicie rymuje się z niedawno wydaną publikacją traktującą o łączącym je problemie nierówności i rozwarstwienia w amerykańskim społeczeństwie – mowa o „Tyranii merytokracji” prof. Michaela J. Sandela. Różni je jednak perspektywa, która jak się wydaje, przemawia na korzyść „Elegii”, traktując jako kryterium bliskość i szczerość autora książki względem czytelnika. Bowiem J. D. Vance to przykład człowieka z dołu społecznej drabiny, dzięki czemu otrzymujemy osobistą historię kreśloną piórem nasączonym emocjami, momentami powodzenia otwierającego drogę do lepszego życia, ale i poczucia przegranej, które mogłoby uruchamiać postawę niemożności. Mogłoby, ale nie uruchamia. Bo nie znajdziemy w niej zniewalającego poczucia determinizmu, które staje się dla niej punktem wyjścia.

Nie ma w tej książce imposybilizmu, łamiącego ducha walki podszeptu „nie da się, nie próbuj nawet – i tak Ci się przecież, mój drogi, nie uda”

Nie ma też w tej książce imposybilizmu, łamiącego ducha walki podszeptu „nie da się, nie próbuj nawet – i tak Ci się przecież, mój drogi, nie uda” (tak charakterystycznego niekiedy dla osób współdzielących podobne z J. D. kwestie pochodzenia, nagromadzonej pokoleniowo spuścizny „niedasizmu” i okoliczności życia z łatwością torujących dla takiej postawy drogę). Jest za to dosłowność i szczerość języka, który powoduje niekiedy spontaniczne ataki śmiechu (to przez tzw. odzywki – żartobliwe teksty i ich świetny przekład autorstwa Tomasza S. Gałązki we wznowionej w 2020 roku wersji książki w wydawnictwie Marginesy). Jest też sympatia, czułość i wyrozumiałość – tę obserwację podziela wiele osób, z którymi na temat tej książki rozmawiałam i które podobnie jak ja te dyspozycje mentalne u Vance’a wprost podziwiają. Bo chyba na podziw zasługuje umiejętność dawania kolejnych szans bliskim ludziom upadającym pod naporem swoich skłonności i namiętności, którzy naraz stają się dlań błogosławieństwem i przekleństwem?

Inny punkt widzenia

Jak wspomniałam powyżej, książka Vance’a doskonale komponuje się z „Tyranią merytokracji” Michaela Sandela. Obie bowiem opisują problem społecznych nierówności, rozwarstwienia i majątkowych różnic w społeczeństwie amerykańskim, dla których podglebiem stała się globalizacja i neoliberalizm ekonomiczny. Ukazują przełożenie niezadowalających warunków życia na decyzje wyborcze obywateli, populistyczną retoryką zaciąganą do gry przez obie strony politycznego sporu i przyglądają się awansowi społecznemu – samej drodze prowadzącej na szczyt jak i jego skutkom. Dzieje się to jednak z dwóch różnych perspektyw. Sandel, amerykański filozof polityki, profesor Uniwersytetu Harvarda spogląda na ten problem z pozycji obserwatora – niezaangażowanego akademika, choć po arystotelesowsku nastawionego by oddać sprawiedliwość całości i zadać pytanie o słuszność aplikowanych decyzji politycznych i obranych kierunków. Vance, absolwent prawa na Yale, to przykład człowieka „z wewnątrz”, który pokonał drogę wiodącą od stanowego Uniwersytetu w Columbus w stanie Ohio, przez służbę w marines – Korpusie Piechoty Morskiej i wyprawę na wojnę w Iraku, by nabrać tam życiowej ogłady (w książce podkreśla formacyjną wagę tego doświadczenia), następnie odebrać prawnicze wykształcenie na uchodzącym za jeden z najbardziej prestiżowych niepublicznych Uniwersytetów w USA należącym do Ligi Bluszczowej – Yale – w mieście New Haven, w stanie Connecticut i otrzymać satysfakcjonującą pracę w równie prestiżowej kancelarii adwokackiej. Wreszcie założyć rodzinę i ustabilizować swoją sytuację życiową pod kątem finansowym i mentalnym. Ta ostatnia tylko z pozoru mogłaby się wydawać mniej istotna, ale gdy uwzględnimy problemy rodzinne i traumatyczne doznania Vance’a z dzieciństwa (ACE, Adverse Childhood Experiences) zaczyna nabierać znaczenia w perspektywie zdolności do osłabiania jakości dorosłego życia stanami lękowymi, niepokojem czy chronicznym zmęczeniem.

Autor „Elegii” wydrapał dla siebie kawałek amerykańskiego snu, głównie dzięki przychylności i nieustępliwości dziadków (w końcu to właśnie owi Mamaw i Papaw – bidoko-Terminatorzy, którym J. D. dedykuje tę książkę) kładących akcent na edukację, uporczywie wpajających przekonanie o godności, równości i poczuciu sprawstwa, które pośród szeregu patologii jakie dotykają warstwy społeczne i najbliższe otoczenie, w którym przyszło żyć Vance’owi (wśród nich przede wszystkim: lekomania, przemoc, alkoholizm, rozdarte rodziny czy uzależnienie od narkotyków) z łatwością mógłby zgubić. Tak się jednak nie stało, a patrząc wstecz przyznaje z odwagą, „Zrozumienie mojej przeszłości i świadomość, że nie jestem skazany na jej powtarzanie, dały mi nadzieję i hart ducha, by oprzeć się demonom młodości”.

Autor „Elegii” wydrapał dla siebie kawałek amerykańskiego snu, głównie dzięki przychylności i nieustępliwości dziadków, kładących akcent na edukację

Na kartach książki pojawia się także próba zrozumienia natury pomocy socjalnej i jej dobroczynnej strony, refleksja nad możliwością znalezienia czarodziejskiego rozwiązania na drodze polityki społecznej, które mogłoby pomóc klasie robotniczej przy jednoczesnej świadomości z jaką łatwością można paść ofiarą demotywacji sprzęgniętej z państwem nadmiernie opiekuńczym i stać się „królem socjalu”. Vance decyduje się w tym kontekście na dość realistyczną ocenę stanu rzeczy (to zresztą znamienny rys tej książki) i przytacza słowa swego przyjaciela, doradcy pracującego przez kilka lat w Białym Domu, który stwierdził, iż „być może najlepszym sposobem patrzenia na te sprawy jest uświadomienie sobie, że najprawdopodobniej nie uda się ich naprawić. Te problemy będą z nami zawsze. Możesz jednak próbować trochę przechylać szalę na korzyść tych, co są na krawędzi”.

Kulturalne wyalienowanie

Dotkliwe konsekwencje podziałów majątkowych pośród obywateli Stanów Zjednoczonych owocują problemem wyalienowania – kulturalnego i społecznego. Wyciągnięciem poza nawias i marginalizacją ludzi pozbawionych poczucia sprawstwa i reprezentacji. Oddaje to cytat z autora, „Jedną z konsekwencji wyalienowania jest postrzeganie standardowych kryteriów sukcesu nie tylko jako najzwyczajniej w świecie nieosiągalnych, ale też jako przynależnym ludziom odmiennym od nas”. Splot uporu, determinacji i sprzyjających Vance’owi okoliczności ukazują pozór tego spojrzenia, choć nie wszyscy mają możliwość zakosztowania takiego finału. Mam przy tym nieodparte wrażenie, że ta książka wciąż szarpie jakieś czułe struny nie tylko w autorze, ale i w czytelniku – bo to są zagadnienia, które możemy odnaleźć i w polskim społeczeństwie, z należną nam specyfiką, dlatego naturalnie nieprzekładalne w formule 1:1.

Autor książki ciekawie konfrontuje się na swoim przykładzie także ze zmianą świadomości, nawyków i stylu życia, które dokonują się pod wpływem awansu społecznego. Odtąd restauracje w Middletown uchodzące w mniemaniu Vance’a i jego najbliższych przyjaciół za niegdysiejszy luksus (mowa o Chipotle czy In-N-Out Burger) dziś jawią się już jako pole do popisu dla sanepidu, który powinien natychmiast wkroczyć i zapytać o regulamin, higienę i dbałość o porządek. Stopniowo zmieniają się też miejsca wakacyjnego odpoczynku i sklepy, w których robi się zakupy (organiczne targi z korzyścią dla zdrowia zastępują Walmart). Ale nie, nie ma w tym wszystkim wyniosłości sprawiającej dyskomfort i patrzenia z góry. Nie ma też lęku przed stratą, fałszywego uniżenia i bojaźni. Jest za to zdrowa pokora, poczucie realizmu i świadomość – skąd się przyszło, dzięki komu z tego wyszło i dokąd się zmierza.

Agnieszka Tarnowska

*

J.D. Vance
„Elegia dla bidoków”
Przeł. Tomasz S. Gałązka
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2020
(Wydanie drugie)
318 stron

elegia dla bidokow okladka


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.