Gdy bolszewicy postanowili iść pod wiatr historii i nauki Marksa, rozpoczynając rewolucję w zacofanym kraju, polskim socjalistom o niepodległościowej orientacji sprzyjała Fortuna. W istocie, klęska trzech imperiów zaborczych stworzyła wymarzone okoliczności do utworzenia na nowo niepodległego państwa polskiego – pisze Piotr Kuligowski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „1920. Bitwa światów”.
Wśród części publicystów i komentatorów o zgoła nieprzychylnym nastawieniu do projektów emancypacyjnych w ostatnich latach pojawiła się tendencja do szukania na polskiej lewicy pozytywnych punktów odniesienia. Edward Abramowski, Stanisław Brzozowski, Ignacy Daszyński, Kazimierz Pużak – te postacie bywały w specyficzny sposób idealizowane i traktowano je jako przykłady pozytywnych bohaterów polskiej lewicy w kontrze do figur z ciemnych, komunistycznych kart jej historii.
Uważam, że idealizacje czynione wedle tego rodzaju klucza ideologicznego są z gruntu fałszywe. Uproszczony i politycznie bądź emocjonalnie nacechowany podział polskiej lewicy na dwie odseparowane grupy socjalistów i komunistów oznaczałby wybicie zębów tym pierwszym. Mechaniczne zrównanie obu nurtów byłoby z kolei wydrążeniem polskiej lewicowości z jej ideowego i organizacyjnego bogactwa. Socjalizm i komunizm na różnych odcinkach historii nawzajem przykładały sobie lustra, każąc przeglądać się w nich godnemu pożałowania adwersarzowi. Były dla siebie nawzajem wyrzutami sumienia, a tarcia między nimi można uchwycić w długiej perspektywie czasowej, w której stosunek do ZSRR stanowi tylko jedną z cezur.
Europejski socjalizm tworzył się na przełomie trzeciej i czwartej dekady XIX stulecia, niemal równocześnie we Francji i w Wielkiej Brytanii, skąd kolejno przekradł się do najodleglejszych części Europy i świata. Za powstaniem tego nurtu stali dobrze wykształceni inżynierowie, zatroskani o robotników przemysłowcy oraz ekscentryczni intelektualiści marzący o utworzeniu harmonijnego świata. Komunizm zaś kształtował się w opozycji do socjalizmu, miał rys plebejski i utopijny oraz – w przeciwieństwie do socjalizmu tamtych czasów – posługiwał się pełnymi emocji obrazami, a nie eksperckim żargonem naukowej (czy też paranaukowej) analizy. Również i komunizm, choć z zawzięciem egzorcyzmowany przez szeroką koalicję adwersarzy o różnych odcieniach ideowych, stopniowo przesiąkał do różnych zakątków globu.
Komunizm kształtował się w opozycji do socjalizmu, miał rys plebejski i utopijny, posługiwał się pełnymi emocji obrazami, a nie eksperckim żargonem naukowej analizy
Co ciekawe jednak, jego pochód na ogół poprzedzała emocja antykomunistyczna, wypełniana różną treścią – od antykomunistycznych odcieni socjalizmu, poprzez liberalizm, aż po konserwatyzm czy katolicyzm. We Francji, gdzie w latach 40. XIX wieku formowały się ugrupowania otwarcie komunistyczne, jednymi z pierwszych krytyków komunizmu stali się reformistyczni socjaliści. Dopiero po 1848 r., gdy fala rewolt ludowych w Europie została krwawo stłumiona, w repertuarze antykomunistycznych argumentów na pierwszy plan wysunęły się kwestie związane z obroną prawa własności, tradycyjnej rodziny, religii i odwiecznego porządku.
Rzeczone ideowe nowości znajdowały oddźwięk również w polskiej wyobraźni politycznej. Słowniki historii pojęć politycznych pierwsze użycia słowa „komunista” odnotowują już w dyskursie dawnej Rzeczypospolitej, jednak odnosiło się ono wówczas do członków zgromadzenia zakonnego bartolomitów, żyjących we wspólnocie majątkowej. W istocie „księża-komuniści” zdawali się wcielać w życie językową istotę komunii, zanim ta domknęła się w obrębie pojęcia zaszpuntowanego sufiksem „-izm”. W tym drugim sensie komunizm w polskiej wyobraźni politycznej pojawił się początkowo jako oręż wymierzany w przeciwników politycznych, którym w czwartej dekadzie XIX wieku chętnie szermowali m.in. Adam Jerzy Czartoryski czy Zygmunt Krasiński.
Warto zauważyć, że w tym samym okresie emigrant chłopskiego pochodzenia, Ludwik Królikowski, skonfliktowany z wieloma ważnymi figurami polskiego wychodźstwa, podjął próbę nadania pojęciu komunizmu pozytywnego znaczenia. Komunizm był dlań naturalnym, instynktownym impulsem wspólnotowym, rodzajem więzi społecznej, którą należy praktykować – początkowo w niewielkiej grupie osób podobnie myślących, która z czasem winna się rozrastać aż do objęcia wielomilionowej populacji, a być może i całego świata. Formułując tego rodzaju koncepcje, Królikowski z pasją polemizował z demokratami i socjalistami, zarzucając im tworzenie sztucznych, wyrozumowanych systemów. Tymczasem system doskonały, komunizm, był, jego zdaniem, na wyciągnięcie ręki.
Również Edward Abramowski, twórca i ideolog polskiej spółdzielczości, dystansował się od miana socjalisty, stąd w jego pismach uważny czytelnik dostrzec może powracającą metaforę komunizmu nacechowaną w sposób wyraźnie pozytywny. W istocie, jak wskazywał historyk Kamil Piskała, Abramowski – trochę podobnie jak Królikowski kilka dekad wcześniej – w swej koncepcji komunizmu zniósł podział między teorią i praktyką, proponując w istocie „komunizm dnia codziennego”, czyli angażowanie się w działalność wolnych zrzeszeń i kooperatyw. Rozszerzając swą aktywność, wspólnoty te miały z czasem wypierać kapitalistyczne państwo z kolejnych sfer życia.
Edward Abramowski dystansował się od miana socjalisty, stąd w jego pismach uważny czytelnik dostrzec może powracającą metaforę komunizmu nacechowaną w sposób wyraźnie pozytywny
Dwa przykłady z odleglejszych czasów, jak sądzę, ukazują rolę, jaką komunizm mógł pełnić wobec socjalizmu, będąc wobec niego wyrzutem sumienia i zarazem wezwaniem do zwrotu ku czemuś bardziej pierwotnemu. Nie dziwi zatem, że – w obliczu poparcia partii socjalistycznych dla kredytów wojennych i widoku proletariuszy strzelających do siebie z wrogich okopów – również bolszewicy postanowili przyjąć miano komunistów, zrywając ostatecznie z socjaldemokratyczną przeszłością. Jednocześnie zakwestionowali oni w swej praktyce Marksowskie przekonanie o tym, że najbliżej wyjścia poza kapitalizm znajdują się kraje najbardziej rozwinięte gospodarczo. Jak wskazywał w swych publikacjach Lars T. Lih, to bolszewicy – mieszając w swych analizach tragiczne błędy oraz nader trafne spostrzeżenia – okazali się zdolni do działania, podczas gdy w przypadku mienszewików tego rodzaju połączenie spowodowało paraliż.
Gdy bolszewicy postanowili iść pod wiatr historii i nauki Marksa, rozpoczynając rewolucję w zacofanym kraju, polskim socjalistom o niepodległościowej orientacji sprzyjała Fortuna. W istocie, klęska trzech imperiów zaborczych stworzyła wymarzone okoliczności do utworzenia na nowo niepodległego państwa polskiego. Mimo to polski ruch socjalistyczny nie był – nie mógł być – monolitem w ocenie roli przyszłego państwa i przydatności samego aparatu państwowego do dzieła budowy nowego społeczeństwa.
Odmienność diagnoz sytuacji, która zmieniała się dynamicznie, czasem z dnia na dzień, sprzyjała polaryzacji postaw w ruchu socjalistycznym, a dawni współpracownicy w krótkim czasie stawali się politycznymi adwersarzami. Świetnego przykładu dostarczają tutaj losy Zygmunta Zaremby i Tadeusza Żarskiego – drogi dawnych przyjaciół rozeszły się w roku 1919, a zarzewiem sporu stał się stosunek do rad robotniczych i ich roli w obrębie niepodległego państwa. Żarski, który w ciągu kilku miesięcy przeszedł na pozycje otwarcie komunistyczne, optował za kierowniczą rolą rad robotniczych w niepodległym państwie, Zaremba natomiast chciał wmontowania tych oddolnych instytucji w system parlamentarny. Jednak z ich ideowych wyborów nie należy wyciągać nazbyt daleko idących wniosków – już po 1945 r., na emigracji we Francji, będzie Zaremba zwolennikiem kontrowersyjnej tezy o możliwości przeprowadzenia demokratycznych reform w PRL, co poróżniło go z bezkompromisowym wobec tego systemu Adamem Ciołkoszem.
W setną rocznicę Bitwy Warszawskiej stwierdzić można przewrotnie, że (opowiadana tu) historia się skończyła. Lewica socjalistyczna pozostaje socjalistyczną najczęściej już tylko z nazwy, artykułując przede wszystkim interesy mniejszości kulturowych, a nie, jak przed laty, wielkich podmiotów społecznych, którymi były niegdyś lud, proletariat, czy nawet motłoch. Z powodu prowadzenia tego rodzaju polityki lewica traci kolejne wyborcze bastiony w Europie i na świecie, stając się bytem coraz bardziej historycznym, a współcześnie niezdolnym choćby do pomyślenia sposobu wyjścia poza logikę kapitalizmu. Na horyzoncie nie majaczy również żadne widmo komunizmu, które – po zmaterializowaniu się w ruchu społecznym czy partii politycznej – byłoby zdolne do tego, by raz jeszcze wywrócić polityczny stolik, przypomnieć o istocie tego, co wspólne, i przystawić lustro rachitycznym grupom socjalistycznym.
***
Piotr Kuligowski – historyk, obronił pracę doktorską na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, obecnie zatrudniony w Instytucie Historii PAN w Warszawie. Staże naukowe odbywał na Uniwersytecie Jagiellońskim, Université Paris-Est-Créteil oraz w École normale supérieure w Lyonie. Interesuje się historią XIX-wiecznej Europy, historią idei i pojęć politycznych oraz teorią historii. Redaktor czasopisma „Praktyka Teoretyczna”.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!