Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Ks. Jerzy Szymik: Krzyż do rany, na linii strzału... O wierszach ks. Jana Sochonia

Ks. Jerzy Szymik: Krzyż do rany, na linii strzału... O wierszach ks. Jana Sochonia

Jasiu ocalał. Myślę, że jako rówieśnik, przyjaciel i pokrewna dusza mogę sobie pozwolić na tę – pełną dla mnie radości i pociechy – tezę. I myślę też, że ocalenia definiować tu nie trzeba. Czym jest ocalenie wiemy dobrze z Biblii, nauki Kościoła rzymsko-katolickiego i z „Ocalenia” Czesława Miłosza. I z wojen toczonych ze zmiennym skutkiem we własnym życiu (każdej i każdego z nas) – pisze ks. Jerzy Szymik w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Sochoń. Wyrażanie rzeczywistości”.

Pisać o wierszach ks. Jana Sochonia to rzecz dla mnie nieco niebezpieczna, bo to trochę tak, jak pisać o moim własnym życiu. A to groźne z wielu względów… Ale o tym za chwilę.

Pisali o wierszach Jasia (nie będę udawał, że od 33 lat nie jesteśmy przyjaciółmi) wybitni krytycy i znawcy jego poezji. Pisał Stefan Morawski (nazwał pisanie o pisaniu Sochonia „ryzykownym, niemal karkołomnym”; postawił tezę, że ksiądz poeta „tworzy w napięciu utrzymującym się z racji rozwarcia” między kapłanem a artystą; nazwał niektóre jego wiersze „chrześcijańskimi haiku”; upatrywał źródła siły i popularności tych wierszy „w rozstępie między niepewnością i pewnością”, w tym, że „w poezji tej jak w lustrze odbija się nasza kondycja”). Pisał Marek Wittbrot („Sochoń wie, że warto czekać na wiersz, wypełnić tym oczekiwaniem długie godziny” i że w poezji liczą się w zasadzie tylko dwa pytania: „czym jest miłość i czym jest śmierć”). Pisał ks. Janusz Pasierb i to 3 czerwca 1984 roku, czyli w dniu święceń kapłańskich ks. Sochonia (!): „urokiem tej poezji jest wstydliwość i dyskrecja”. Pisali inni.

A teraz o nas, o Jasiu i o mnie, o tym jak równo maszerujemy przez życie, jak nam do siebie blisko. Obaj jesteśmy z 1953 roku (on jest 4,5 miesiąca młodszy). Święceniami jestem 5 lat starszy, ale w 1986 roku obaj, 33-latkowie, rozpoczęliśmy studia doktoranckie w KUL, poznaliśmy się i zaprzyjaźnili. Doktorat: 1990 – 1991. Habilitacja: 1996 – 1999. Profesura: 2005, obaj. Jasiu jest filozofem, ja teologiem. On poruszał się w KUL-owskich rejonach Krąpca i Zdybickiej, ja – Nossola, Bartnika, Napiórkowskiego. Łączył nas Pasierb: jego przyjaciel, recenzent mojego doktoratu, mentor paru naszych poetyckich dokonań. Na głębszym poziomie łączyło nas żarliwie (chyba nie przesadzam) przeżywane kapłaństwo i cienka skóra wrażliwców. Ale i dzieliło niemało: Wasilków to nie Pszów, Warszawa nie Katowice; i odwrotnie… W 1997 i 2001 roku Jasiu napisał wnikliwe wstępy do dwóch tomów moich wierszy. I dopiero tym tekstem spłacam tamten dług.

Towarzyszymy sobie – wiersze Jasia i ja – od 35 lat. Od tomiku „Wita mnie lęk”, od przeszywającego – pamiętam chwilę pierwszej tych słów lektury – pięciowiersza wybitego na jasnozielonej okładce tamtej książeczki:

Wita mnie lęk
i miłość pozostawiona
o drugiej nocnej straży
czułość ukryta pośpiesznie
w torbie podróżnej…

Poprzez wiersze generacyjne; och, jak przeżywaliśmy czterdziestkę w 1993 roku… Jasiu pisał:

Więc nadszedł ten czas, czterdziesty rok
Życia. Spodziewałem się, że przyjdzie,
zarzuci na ramiona swój ciężar, przybliży
do ziemi. Powie: nie oglądaj się za siebie,
nie wymawiaj zaklęć ani nie parz miłosnych
ziół. Biedny i długi czas. Nigdy nie zapomniany
przez oczy, pamięć, dzieciństwo. Więc rozważ,
raz jeszcze, dni minione, które widzisz
w zgrubieniu dłoni, w wolniejszym niż
dawniej spojrzeniu, w mroku zmęczonego
ciała. Niewiele musisz uczynić. Pamiętaj
tylko: jeśli nie kochasz, niszczysz świat.

Poprzez porozdzierane cierpieniem i zszywane wiarą wiersze „sercowe”:

Do zdrowia już nie powrócę:
serce owinięte żyłami ma,
co prawda, nowe drogi,
ale dosyć kruche, bez siły.

(…)

Do zdrowia już nie powrócę:
Do Ciebie, Jezu, powracam.

Aż po „Strzałkę czasu”, aż po jej najbardziej apokaliptyczne (tak, tak) teksty. I dalej.

Co jest w tych wierszach dla mnie?

To znakomita poezja, nadawana w częstotliwości, którą mój wewnętrzny odbiornik wyłapuje i słyszy. To wiersze o tym co ważne i dla mnie. Ta znakomitość jest niejako artystycznie i poznawczo „obiektywna” (talent, smak, słuch językowy), niezależna od Sochoniowej erudycji, filozoficznej profesury i warszawskiej sutanny. Jest jednym z najwybitniejszych żyjących polskich poetów w koloratkach, jeśli nie najwybitniejszym, kontynuatorem wielkiej warszawskiej linii Pasierb (+1993) – Twardowski (+2006). I to kontynuatorem na własnych, oryginalnych warunkach, kimś osobnym, kimś pomiędzy Pasierbem i Twardowskim, erudytą i poetą kultury na miarę Pasierba, ale typem liryki paradoksu przypominającym jednak również mocno Twardowskiego. Podobnie jak oni obaj, ale w stopniu bodaj intensywniejszym, jest ksiądz Sochoń poetą miłości.

Wie o niej niemało… To ona witała go zaraz po lęku, na progu kapłaństwa, w 1984 roku, w tamtym pierwszym czytanym przeze mnie tomie. To o niej przecież pisze poeta-filozof w tym czterowierszu:

rozum kocha
w każdej potrzebie,
ale rozkwita dopiero
w niewoli serca. 

O podstępach, zwidach – w niej i wokół niej – wie również niemało:

Noc niczego nie mówi,
zwodzi tylko
jak ciało w miłości.

Ufa jej mądrości:

Miłość nie wyobraża,
że można nie przyjąć
prostej wykładni:
nie ufaj sobie, bo zbłądzisz
w ciemności.

I definiuje ją jako antytezę grzechu, jak w tej najpiękniejszej dla mnie o niej frazie:

(…) wciąż trwam
na linii strzału: grzech i miłość walczą o mnie
jak o swą ostatnią szansę. Niewiele mi zostało,
ale pamiętam o wolnych chwilach łaski.

Jestem przekonany, że właśnie tej kwestii dotyczy największa wartość i lekcja tej poezji, a dzieło literackie ks. Jana Sochonia zostanie w polskiej literaturze jako jeden z najcenniejszych kamieni składających się na mozaikę poetyckiego traktatu de caritatis et amoris w polskiej literaturze przełomu tysiącleci. Podpierając się greką: agape i eros tworzą par excellence chrześcijańską syntezę, jak uczy wielka encyklika Benedykta XVI Deus caritas est. I właśnie drogą tej syntezy idzie to co najlepsze i najprzenikliwsze w poezji Jasia, twierdzę.

Ale najważniejsze – dla mnie na pewno, a może i dla czytelników tych słów – będzie teraz. Otóż: Jasiu ocalał. Użyłem czasu przeszłego, choć, oczywiście, wszyscy ufamy, że jeszcze wiele lat będą nam służyły jego myśl i słowo, rozum i serce, jego miłość do Kościoła, sztuki i akademii – i że czas przyszły byłby tu równie poprawny, nie tylko gramatycznie. Lecz przyszłość jest zawsze tajemnicą, której należna jest nasza pokora. Ale ks. Sochoń zbliża się do 66. urodzin i sądzę, że najtrudniejsze w kwestii ocalenia jest po tamtej, ciemniejszej stronie gór jego życia i poezji.

Jasiu ocalał. Myślę, że jako rówieśnik, przyjaciel i pokrewna dusza mogę sobie pozwolić na tę – pełną dla mnie radości i pociechy – tezę. I myślę też, że ocalenia definiować tu nie trzeba. Czym jest ocalenie wiemy dobrze z Biblii, nauki Kościoła rzymsko-katolickiego i z „Ocalenia” Czesława Miłosza. I z wojen toczonych ze zmiennym skutkiem we własnym życiu (każdej i każdego z nas).

Dzieło literackie ks. Sochonia zostanie w polskiej literaturze jako jeden z najcenniejszych kamieni składających się na mozaikę poetyckiego traktatu de caritatis et amoris w polskiej literaturze przełomu tysiącleci

Bo księdza Jana Sochonia (jak każdą i każdego z nas, mnie – na przykład) mogło zmieść wszystko co się działo po drodze do święceń, po drodze od święceń, do dzisiaj: historia (świata, Polski, osobista), polityka (ta wielka – och, tych 40 ostatnich lat, od momentu, kiedy wstąpił do seminarium duchownego, cóż to się działo w Polsce…; ale także polityka kościelna), filozofia, poezja, zawał i w ogóle: serce, własny los, jego linia, linie, czyli też ścieżki życia, ich wielość i to że „Jego ścieżki nie są naszymi”, klęski, sukcesy, pokusy (liberalno-modernizacyjno-innowacyjne i jak je tam jeszcze nie nazwać; żyć w Warszawie pierwszych dekad XXI wieku i ocaleć w sensie, o którym tu mowa, to duża sprawa), nadmiar i ciężar talentu, własna i cudza pycha, cierpienie i samotność, ludzka zawiść, przeciągi w otwartym na oścież społeczeństwie i otwartym na oścież Kościele (przecież wielu z nas kuszono tu rolą flagowych, ks. Sochonia bez wątpienia również). Nie wszyscy z naszego pokolenia i z naszych środowisk ocaleli. Ale też wszyscy byliśmy i jesteśmy na linii strzału… Ocalenie nie jest oczywiste. Ocalenie jest łaską.

Co go przeniosło, ponad tym wszystkim? Co sprawia, że ten Filozof-Erudyta-Poeta z podrutowanym sercem znajduje się w samym sercu Kościoła po tym wszystkim co było i co mogło być? Nie mam wątpliwości: to głęboki, szczery i intymny, rdzeń rdzenia jego życia i słowa – żywa wiara w Chrystusa, relacja z Nim. Inaczej: czysta Boża Łaska. Nie bez wstawiennictwa błogosławionego Jerzego Popiełuszki, jak przypuszczam. Święci są mistrzami w cnocie wdzięczności, z tego co o nich wiem.

Oto najgłębsza, moim zdaniem, prawda wierszy ks. Sochonia, a w zasadzie prawda tego, co pod wierszami, z czego wyrastają te wiersze. Oto fragmenty „Ty” i „Boże!”:

Szukam Cię, choć nie chowasz się
za pagórkiem ani za plecami.

(…)

Zginasz mój kark –
na wietrze sczerniały garnek,
a ptaki ścielą skrzydła,
bym nie poranił stóp
w życiu.

(…)

Trzymaj mnie, proszę, na uwięzi.
Choćbym jak pies nie mógł
zerwać się i wyzwolić,
będę szczęśliwy.

Bądź, Jasiu. Na uwięzi i szczęśliwy. Mówiąc twoim wierszem: niech On cię trzyma w ramionach całego, jak złamaną gałąź.

Nie znam w tych tomach wiersza świetniejszego w tej sprawie niż „Medalik”:

To rana serca sprawiła,
że nie noszę medalika;

nic – usłyszałem w szpitalu –
nie powinno uciskać związanego

drutem mostka, ani blizny,
czerwono-żółtej rzeki,

spływającej niemal do stóp.

Nocą jednak, kiedy tylko ciemność
towarzyszy mojej wolności,

przytulam krzyż do rany,
aby wytrzymać napór dnia,

pełnego zabawy, ruchu i wojen;

aby uspokoić czarny ból w sobie;
aby uśmiechać się

z głębokim oddechem
i wiedzieć, na czym stoi świat.

Dlatego – ufam, że Czytelnicy wybaczą iż co rusz zmieniam formę i zwracam się do Autora tych wierszy wprost i traktuję Go jak człowieka a nie jak „kategorię autora” i „figurę narratora”, jak nas kiedyś nowomodnie (a co już jest staromodne) uczono – Jasiu, „uspokój się” (to tytuł jednego z najsłynniejszych tomów ks. Sochonia): „zdoła cię ujarzmić/ miłość, jedynie ona, tylko ona”.

Dlatego pisz o tym i pisz o tym dla nas. Jak wiemy, dzięki Tobie, „dobrze być poetą, naprawdę./ Wówczas tajemnice rozstępują się/ i zapraszają do rozmowy. (…) Dobrze być poetą, choć raz”. Bądź jak Twój Ojciec Józef, o którym pisałeś, „że jego serce nie potrafi/ milczeć i niczym kawałek szkła/ wbija się w nasze twarze”. Na to liczymy: że twoje serce nie zmilczy. I przede wszystkim bądź jak księża ze „Strzałki czasu”: trzymaj się, „i to kurczowo, starych mszałów, i starych kości”. Miej oczy szare „jak niebo nad Golgotą”.

Bo – jak pisał poeta większy od nas – ocalałeś, aby dać świadectwo. 

 

Ks. Jerzy Szymik

Pszów, 8-14 lutego 2019 r.


Wydaj z nami

Zostań mecenasem tygodnika idei Teologii Politycznej w 2025!
„Interesują nas właśnie te idee, które zbudowały naszą rzeczywistość, postaci odzwierciedlające głębsze znaczenie własnej wspólnoty politycznej, wydarzenia, które ukazują sens zastanego losu”
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.