Korespondencja Krasińskiego, podobnie jak jego młodzieńcza proza poetycka, przepełniona była fikcją i miała na celu nade wszystko artystyczną ekspresję, a nie wierne przedstawianie faktów. Warto, aby czytelnik przed przystąpieniem do jej lektury wiedział, że autokreacja i romantyczna stylizacja, po które Krasiński sięgał regularnie, były metodami tworzenia, wyodrębnienia i umacniania jego suwerennego „ja” – pisze Jakub Pyda w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Krasiński. Nieodzowność dramatu dziejów”.
Pamięci ślepego poety
Posępne spojrzenie hrabiego
Najpopularniejsze bodaj przedstawienie Zygmunta Krasińskiego to zdjęcie autorstwa Karola Beyera – króla warszawskich fotografów. Sam ten fakt jeszcze nie znaczy zbyt wiele. Owszem, usługi „Zakładu Fotograficznego Karola Beyera w Warszawie” nie były ofertą dla każdego, ale przecież – kto jak kto – hrabia Krasiński mógł sobie pozwolić na tego typu atrakcję. Adnotacja do fotosa głosi „non post 1859” i rzeczywiście trudno, aby wykonano go później. Byłby to wówczas co najwyżej portret pośmiertny Zygmunta, który strapiony i schorowany zmarł dokładnie 23 lutego tegoż właśnie roku. Ale chociaż zdjęcie wykonane przez króla warszawskich fotografów przedstawia Zygmunta żywego, to po latach w tym eleganckim, wystudiowanym portrecie niewiele jest życia; ginie w nim coś istotnego, a sam Krasiński za jego sprawą przypomina raczej koturnową figurę niż osobowość pełną napięć i sprzeczności. Wydaje się chłodny i daleki, wręcz nierzeczywisty.
Krasiński w obiektywie Beyera to więcej niż fotografia. To pewien określony typ wizerunku poety, który w historii recepcji okazał się najtrwalszy. Krótko strzyżone, gęsto pokryte siwizną włosy. Równie siwe szczeciniaste bokobrody przeradzające się – nie wiedzieć gdzie – w regularną brodę, głęboko osadzoną, oplatającą szyję i szczękę Zygmunta. Policzki pozostają nietknięte, en face jest miejsce tylko dla wąziutkich, sterczących wąsów schowanych pod długim, nieco orlim nosem. Mocne brwi, jakby ostro pociągnięte węglem, widnieją na tej owalnej, gładkiej mimo wszystko twarzy jakby stanowiły zapowiedź srogiego humoru i równie ciężkiego charakteru hrabiego Krasińskiego. Na skraju powiek można z kolei dostrzec kurze łapki – oznakę, że ani czas, ani stres nie miał nad Zygmuntem litości.
A spojrzenie poety? Ono, rzucone niedbale przez prawe ramię, umyka aparatowi Beyera. Można by pomyśleć: to zapewne stylizacja portretowa. Jednak taka właśnie poza umożliwia Zygmuntowi niepostrzeżenie wymknąć się z pułapki obiektywu, uciec gdzieś daleko, pozostać nieobecnym. W tym posępnym spojrzeniu jest i zniecierpliwienie, i nuda, a gdyby wpatrywać się w czarne oczy Krasińskiego dostatecznie długo, pewnie dostrzegłoby się również ślady wieloletnich zmagań z chorobą, która w pewnym momencie nieomal całkowicie pozbawiła go wzroku. Oto portret godny melancholika i katastrofisty.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość faktom: Krasiński Beyera doskonale współgra z rozmaitymi tytułami przypisywanymi poecie przez dziesiątki, nawet setki lat: Trzeci wieszcz narodowy. Genialny autor arcydzielnej Nie-Boskiej komedii. Największy konserwatysta wśród romantycznych poetów. Demaskator rewolucji. Historiozoficzny wizjoner. Poeta-polityk. Każda z tych formuł mówi coś ważnego o Krasińskim, a zarazem żadna nie wyczerpuje prawdy o nim.
Rozwichrzony siedemnastoletni
Z trudem przychodzi wyobrażenie sobie innego Krasińskiego. Rozwichrzonego, ale posmutniałego już siedemnastoletniego hrabicza, który zamknięty w powozie przemierza trasę między Warszawą a Genewą, aby tam właśnie, pośród alpejskich krajobrazów i zgiełku szwajcarskich ulic, rozwinąć się duchowo, artystycznie i intelektualnie. A jednak ten nieznany powszechnie etap życia Krasińskiego, określany niekiedy – bez zaskoczenia – okresem szwajcarskim, ma w planie biografii romantycznego poety niebagatelne znaczenie.
Wyprawa do Genewy była bowiem – nie licząc krótkiej podróży dyplomatycznej do Wiednia, w którą zabrał go ojciec w maju 1829 roku – pierwszą poważną wyprawą zagraniczną romantycznego poety[1]. Poważną nie tylko z racji odległości, jaką miał pokonać, lecz także, a może przede wszystkim, z uwagi na fakt, że w ten sposób na dobre opuszczał rodzinny dom. Po blisko osiemnastu latach spędzonych pod czujnym okiem matki Marii Urszuli z Radziwiłłów (tragicznie zmarłej w 1822 roku), ojca generała Wincentego, domowych nauczycieli, wychowawców i służby, a w ostatnich miesiącach tzw. okresu warszawskiego również apodyktycznej „Babuli” Krasińskiej, młody poeta rozpoczynał zupełnie nowy rozdział życia.
Nagłe doświadczenie swobody sprzyjało jak mało co dojrzewaniu oraz samodzielnemu odkrywaniu własnej tożsamości
Nie czekała go wprawdzie podróż w pojedynkę – na polecenie ojca Zygmuntowi towarzyszyli kamerdyner Lintner oraz „stosujący się nadzwyczaj ściśle się do wskazań generała” guwerner Jakubowski, których zadaniem było raportować Wincentemu o poczynaniach syna[2]. W porównaniu z dotychczasowym życiem w otoczeniu dworu wciąż trzeba mówić o prawdziwym przełomie. Nagłe doświadczenie swobody sprzyjało jak mało co dojrzewaniu oraz samodzielnemu odkrywaniu własnej tożsamości.
Krótkie miesiące między listopadem 1829 roku a majem roku 1832 stały się więc dla Krasińskiego czasem intensywnej pracy twórczej. Nie jest to jednak twórczość spod znaku Przedświtu, ani nawet jeszcze nie spod znaku Nie-Boskiej komedii. Trzeba wyobrazić sobie Krasińskiego, który nie napisał swoich najbardziej znanych dzieł, nie spotkał jeszcze Słowackiego, a Mickiewicza zna przede wszystkim jako autora Sonetów krymskich – robiącego spore zamieszanie w środowisku artystycznym innowatora poezji polskiej, w którego utworach nastoletni Zygmunt zaczytuje się z wypiekami twarzy. To Krasiński bez ani jednego siwego włosa, ale za to z bujną czupryną i głową pełną romantycznych ideałów, młodzieńczych marzeń i niestworzonych pomysłów. Z nich zrodzi się cenna, ale do dziś nierozpoznana część jego twórczości – proza poetycka, przeważnie francuskojęzyczna, za sprawą której Zygmunt jawi się jako „literacki spadkobierca Chateaubrianda, Thomasa Moore’a, Byrona czy Lamartine’a, duchowy brat Nervala i starszy kuzyn Baudelaire’a, górski wędrowiec wyjęty jakby z płócien Friedricha (ale w istocie niewiele do niego podobny)”[3].
Celem generała Wincentego nie było oczywiście przerobienie syna na poetę. Przeciwnie, przyświecały mu cele dyktowane przez jego chłodno analizujący sytuację praktyczny rozum. Posłanie Zygmunta poza granice Królestwa Polskiego miało pozwolić mu uniknąć przykrych konsekwencji zaangażowania generała w politykę kongresową. Chodziło także o odciągnięcie romantycznie usposobionego nastolatka od coraz gorętszej, przedlistopadowej Warszawy. W dłuższej perspektywie stawką było zaś przygotowanie Zygmunta do przyszłej kariery dyplomatycznej albo wojskowej. Wykłady na uniwersytecie i pokrywane z kieszeni generała prywatne lekcje wypełniały młodemu Krasińskiemu niemal każdy tydzień spędzany w Genewie. W rozpisce, którą Zygmunt sam chwalił się ojcu, znalazły się zajęcia z filozofii, języka angielskiego, stylu francuskiego, fizyki, ekonomii politycznej oraz lekcje fortepianu. Żadne nauki nie były jednak tak zajmujące jak te, które dawało mu życie. A dokładnie: które dawały mu miłość, przyjaźń i literatura.
„Aby miłość stała się dla mnie całym życiem”
To właśnie w Szwajcarii Krasiński poznaje smak pierwszej, głęboko przeżytej miłości do Henrietty Willan, córki zamożnego angielskiego kupca. I choć od samego początku nie łudził się, że młodzieńcze zakochanie może przerodzić się w małżeństwo, to wierzył solennie, że ma ono moc większą od śmierci. Pod wpływem tego niewinnego jeszcze romansu stworzył cały cykl fragmentów poetyckich dedykowanych właśnie Henrietcie – Fragment dziennika, Fragment snu, Wspomnienie czy teksty [Drogą okoloną kwiatami…], [Przygnieciony cierpieniem…] i [Cmentarze i groby…]. To jednak dopiero początek romantycznej prozy poetyckiej Krasińskiego oraz nie jedyne jej oblicze. Była ona tyleż podporządkowana tematom miłosnym, co przepełniona metafizycznym nienasyceniem, egzystencjalnym smutkiem oraz obrazami Apokalipsy. Na nowy typ wrażliwości i refleksji otwierała go nie tylko miłość do Henrietty, lecz także – bodaj jeszcze dla niego ważniejsza – przyjaźń z Henrykiem Reeve’em. Anglik był mu towarzyszem alpejskich wycieczek, długich rozmów oraz jeszcze dłuższych, pisanych niemal co dnia listownych dyskusji. Do dziś korespondencja z Reeve’em pozostaje „wyjątkowym w dziejach europejskiego romantyzmu świadectwem epistolarnego współpoetyzowania”[4]. W tym przypadku na nic zda się gatunkowe rozróżnienie na teksty literackie i rzekomo nieliterackie listy. Korespondencja Krasińskiego, podobnie jak jego młodzieńcza proza poetycka, przepełniona była fikcją i miała na celu nade wszystko artystyczną ekspresję, a nie wierne przedstawianie faktów. Warto, aby czytelnik przed przystąpieniem do jej lektury wiedział, że autokreacja i romantyczna stylizacja, po które Zygmunt sięgał regularnie, były metodami tworzenia, wyodrębnienia i umacniania jego suwerennego „ja”.
Korespondencja Krasińskiego, podobnie jak jego młodzieńcza proza poetycka, przepełniona była fikcją i miała na celu nade wszystko artystyczną ekspresję, a nie wierne przedstawianie faktów
Za magiczny wehikuł w tej odysei po własną podmiotowość siedemnastolatek obrał literaturę, o której Paweł Hertz pisał, że była „uosobieniem ducha wieku”, „sceną dramatu historii”, a zarazem „kostiumem, w który mogła się drapować każda wybitniejsza osobowość”[5]. A Krasiński – i owszem – drapował się i rozmawiał z duchami, wkraczał na tę scenę krokiem wrażliwego, ale zarazem pewnego siebie młodego mężczyzny. O czym wtedy marzył? Dzielił się tym z Henrykiem latem 1830 roku: „Obyśmy mogli wszystkie nasze siły zużyć na wielkie, szczytne myśli i na powolną agonię w uwielbianych ramionach. Oto pragnienie poety; ale czy jako człowiek, jako Polak, mogę żywić takie pragnienia? Nie: trzeba mi myśleć o czym innym; i podczas gdy dla Ciebie serce może być całym światem, dla mnie miłość jest tylko pieśnią nuconą w przerwach między aktami życia; a jednak oddałbym wszystko, aby miłość stała się dla mnie całym życiem”[6].
Co ostatecznie zwyciężyło? Żywioł poezji czy żywioł życia? Miłość czy obowiązek? Kilka miesięcy później na barki Krasińskiego spadła informacja o wybuchu powstania. To niewątpliwie kolejna cezura w jego życiu; wydarzenie, które uruchomi całą kaskadę nieszczęść i utrapień, ów – jak sam pisał – „krwawiący okres młodości”. Twórczość literacka, filozoficzna refleksja i kondycja psychiczno-duchowa zostaną trwale naznaczone piętnem listopadowym. Wspominać będzie wówczas: „O, gdzie te dni błogosławione, dni spędzane w ogrodach nad brzegiem Lemanu, dni w górach, noc w Sallanches, gdy niebo było tak czyste, że nawet myśl o ludzkiej przewrotności wydawała się nieprawdopodobieństwem?”[7]. Nie wspominam o tym wszystkim, by zatrzymać historię literatury w najszczęśliwszej dla Zygmunta godzinie. Upominam się jedynie o jego uśmiech – uśmiech, o który być może z każdym rokiem będzie mu coraz trudniej.
Czego oko nie widziało
Po niewinnych genewskich wieczorach przyjdzie bowiem „wiek męski, wiek klęski”. Przyjdzie, i to prędko. Kiedy Krasiński napisze pierwszą wersję Nie-Boskiej komedii – będzie miał dwadzieścia jeden lat. Lecz zanim Karol Beyer wykona najsłynniejsze zdjęcie portretowe poety, minie kolejnych lat dwadzieścia.
Twarz, którą uwieczni obiektyw króla warszawskich fotografów będzie i nie będzie zarazem twarzą tego samego Zygmunta, marzącego w roku 1831, by mówić z Henrykiem Reeve’em „o nieśmiertelności, o Bogu, o wieczności”[8]. Będzie i nie będzie twarzą rozwichrzonego młodzieńca, piszącego – nie wiem, może z lekko zagryzionymi wargami – w jednym z tysięcy listów do przyjaciela: „Chyba przekleństwo Niebios wypędziło mnie poza granice Szwajcarii, kiedym wyjechał z Genewy. Gdybym był w Genewie, drwiłbym z połowy przeszkód, które mnie tu trzymają”[9]. I kto wie, może między chwilami drwiny znalazłoby się miejsce na uśmiech, którego mechaniczne oko Karola Beyera nigdy nie zobaczyło.
Jakub Pyda
___________
[1] Zob. Z. Sudolski, Krasiński. Opowieść biograficzna, Warszawa 1997, s. 51–55 oraz 89–90; M. Janion, Zygmunt Krasiński – debiut i dojrzałość, Warszawa 1962, s. 75.
[2] Zob. np. A.E. Odyniec, Listy z podróży, oprac. M. Toporowski i M. Dernałowicz, Warszawa 161, t. 2, s. 512; M. Janion, Zygmunt Krasiński – debiut i dojrzałość, s. 75; S. Pigoń, Przypis 10. do listu Zygmunta Krasińskiego z 9 października 1829 roku, w: Z. Krasiński, Listy do ojca, oprac. i wstępem poprzedził S. Pigoń, Warszawa 1963, s. 54.
[3] A. Markuszewska, Wstęp, w: Zygmunt Krasiński. Życie czy literatura?, pod red. A. Markuszewskiej, Toruń 2019, s. 10.
[4] A. Markuszewska, Poetyckie światy romantyków: o młodzieńczej korespondencji Zygmunta Krasińskiego i Henryka Reeve’a, Toruń 2017, s. 274.
[5] P. Hertz, Krasiński i Reeve, w: Z. Krasiński, Listy do Henryka Reeve, tłum. A. Olędzkiej-Frybesowej, opracował, wstępem, kroniką i notami opatrzył P. Hertz, Warszawa 1980, s. 15–16.
[6] Z. Krasiński, list do Henryka Reeve’a z 14 lipca 1830 roku, w: idem, Listy do Henryka Reeve, s. 81.
[7] Ibidem, s. 128–129.
[8] Ibidem, s. 171.
[9] Ibidem, s. 139.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Doktorant w Zakładzie Literatury Romantyzmu na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Wielbiciel nieba i światła południa.