Herbert to nie antykwariusz, który z uwielbieniem rozpoznaje poszczególne odmiany wersji mitów, czy też z namaszczeniem polerujący zwalone kolumny. On nie archiwizuje, on aktualizuje, doszukuje się pogłębionego sensu w pewnej matrycy kultury, która nas ukształtowała. Kto możne nam lepiej opowiedzieć o nas samych, jak nie ci, którzy nas uformowali i zaprosili do współudziału w uczcie?
Niełatwo jest pisać o poecie. Każde słowo nie przystaje do jego twórczości, nawet dokładnie jej nie odciska, a na dodatek, gdy jest pisane prozą, grawitacja obchodzi się z nim wyjątkowo brutalnie. Bo jak tu skreślić komentarz o znaczeniu strofy, czy też powab frazy? Gdzie kłaść akcenty, gdy absolutna lapidarność oddała już wszystkie znaczenia? A przecież niepodobna pomijać całego kosmosu znaczeń, który rysuje się w tomikach i tomach – zwłaszcza takich postaci jak Herbert – gigant polskiego słowa i sensu. Zamykający całe światy w kilku wersach, wyprowadzający na pola znaczeń wcześniej niedoświadczanych, a nadto ujmujący sedno polskiego losu w pogłębionej perspektywie – taki był zmarły przed dwudziestoma laty autor Pana Cogito.
Łączenie polskiego losu, kultury antyku i filozoficznego namysłu nad historią, często w jej ułamkowych odpryskach, na stałe wpisały się w poetykę Herberta.
Ten dość ubogi student rzucany wiatrem historii z lwowskiego centrum kultury do komunistycznego interioru dość szybko odnajduje swój twórczy charakter. Co więcej, czyni to na marginesie wielkich haseł i wbrew koryfeuszom nowej epoki. Po cichu. Po stronie kultury, raz sięgając do recenzji, raz komentując wystawę czy wydarzenia muzyczne – zawsze na poza nurtem walca socrealizmu. Gdy nadarza się okazja po „odwilży”, ukazuje się Struna światła, w której pobrzmiewają już herbertowskie polskie nuty Pożegnania września i Wawelu, my zaś z lekkością zabierani jesteśmy do greckich wzorów i śródziemnego świata mitu. To łączenie polskiego losu, kultury antyku i filozoficznego namysłu nad historią, często w jej ułamkowych odpryskach, na stałe wpisały się w jego poetykę.
Bo Herbert – ten znawca smaku – jakby przeczuwał, skąd przychodzi noc. On – komentator historii – był też jej świadkiem i ofiarą, niechybnym obserwatorem od samego wnętrza. Tym samym zdaje się, że XX wiek osadzał go w obliczu pewnej sytuacji, która stanowiła jakby partycypację w losie odwiecznego konfliktu cywilizacji z barbarią. Gdzie za nietrwałym limesem, rozciąga się przepastna przestrzeń świata poza. Czytamy o murach i rogatkach, o miastach i prokrustowym „ruchomym imperium między Atenami a Megarą” – to one wyznaczają obszar lub opisują terytorium wyjęty z działania świata kultury. Jednak to nie jedyne zagrożenie, w jakiego brzmienie wsłuchuje się Herbert. Jest jeszcze inne – w obrębie murów miasta. Gdy wsłuchamy się strofy Z mitologii szybko przekonamy się, że chodzi o tych, co „nosili w kieszeni mały posążek z soli, przedstawiający boga ironii”, lecz „wtedy przyszli barbarzyńcy. Oni też bardzo cenili bożka ironii. Tłukli go obcasami i wsypywali do potraw”.
Jeżeli przyjmiemy, że tożsamość oznacza rdzeń, który decyduje o miejscu jednostki w świecie i wśród ludzi, to zdefiniowanie siebie i określenie własnej formy staje się kluczem do pewnej wizji świata i przynależnych mu prerogatyw.
Sprawa toczy się o pewną wizję kultury i tożsamości – samorozpoznania i zapisania do pewnego kręgu, do cywilizacji. Jeżeli przyjmiemy, że tożsamość oznacza rdzeń, który decyduje o miejscu jednostki w świecie i wśród ludzi, to zdefiniowanie siebie i określenie własnej formy staje się kluczem do pewnej wizji świata i przynależnych mu prerogatyw. To nie przypadek, że ten piewca cywilizacji, sam się określił barbarzyńcą w ogrodzie! Jak uczy nas Remi Brague – podobny jest w tym do Rzymian sięgających po zdobycze Greków, którzy, jednak pomimo pewnego nieokrzesania, wprowadzili je do głównego nurtu historii. I to warto zaznaczyć, Herbert to nie antykwariusz, który z uwielbieniem rozpoznaje poszczególne odmiany wersji mitów, czy też z namaszczeniem polerujący zwalone kolumny. On nie archiwizuje, on aktualizuje, doszukuje się pogłębionego sensu w pewnej matrycy kultury, która nas ukształtowała. Kto możne nam lepiej opowiedzieć o nas samych, jak nie ci, którzy nas uformowali i zaprosili do współudziału w uczcie?
I na koniec warto zauważyć, że postawa Herberta w sposób niezwykły kształtuje pewien kanon, do którego niepodobna się nie odwoływać. Na przekór tym, którzy dali się zwieść pewnej dialektyce i w ponurym pochodzie zostali pochwyceni przez obcych bogów, a także wbrew tym, którzy po przemianach chcieliby łatwo o tym zapomnieć. Dla jednych i drugich autor Raportu z oblężonego miasta stał się ościeniem, który uwiera ponad miarę. Ten spór zogniskował się wokół niego w sposób niezwykle dobitny i do dziś formuje rys epoki. Nie można zrozumieć dziś polskiej wspólnoty politycznej bez czytania i zaglądania do tych polemik. I to w nich wyłania się obraz Herberta – obrońcy polis, który strzeże pewnej aksjologii, stąpa po murach miasta wsłuchując się w często zdradliwy szmer historii.
Jan Czerniecki
Redaktor Naczelny
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Redaktor naczelny Teologii Politycznej Co Tydzień. Wieloletni koordynator i sekretarz redakcji teologiapolityczna.pl. Organizator spotkań i debat. Koordynował projekty wydawnicze. Z Fundacją Świętego Mikołaja i redakcją Teologii Politycznej związany od 2009 roku. Pracował w Ośrodku Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytucie Pileckiego. Absolwent archeologii na Uniwersytecie Warszawskim.