Tęsknota do metafizyki poetyckiej nie jest zjawiskiem nowym, podobnie jak gorycz poezji poniżonej do asenizacji życia politycznego. Natomiast prestiż słowa metafizyka w komunikacji poetyckiej to fakt świeżej daty. Nobilitacja tego słowa ma swe omdlenia i zenity – pisał Edward Balcerzan.
o wszystko:
O Cel, o Sens, o Świat,
[Pierwszy spacer we troje]
„Słowa-ekrany"
Każda formacja historycznoliteracka zna słowa uświęcone, określające ruch ku wartości osobliwie cennej. Nazywamy je hasłami (epoki lub kierunku), słowami ideologicznymi, jak proponował Michaił Bachtin. Najchętniej mówiłbym tu o słowach-ekranach: niby na ekranie oglądamy w nich projekcje świadomości zbiorowej; w słowach tych „wyświetlają się” dążenia sztuki, jej strategie i utopie, racjonalne programy i zupełnie infantylne urojenia. Decorum, harmonia, dojrzałość, oryginalność, tajemnica, przygoda, wyobraźnia, prawda, absurd, nowatorstwo, eksperyment, tradycja, etyka, prywatność — to wybrane przykłady słów-ekranów z różnych doktryn minionych lat dwustu.
Ostatnio wśród najszerszych (rzekłbyś: panoramicznych) słów-ekranów polskiej komunikacji literackiej wyróżnia się niezależność, która stanowi demonstracyjny antonim zniewolenia. Jest niezależność również utajonym synonimem autentyczności egzystencialistów: hasła wycofanego z obiegu, a niegdyś tak wielbionego przez krytykę poodwilżową. Sens podstawowy obu tych słów-ekranów jest pod wieloma względami ten sam. Chodzi o odmowę uczestnictwa w narzuconych z zewnątrz konwencjach (politycznych, obyczajowych); niezależność dopomina się o trwałą wierność prawdzie osobistej, nakłania do szacunku wobec racji „sprawdzonych sobą”. Ma niebanalny wymiar literaturoznawczy. Oznacza unieważnienie antynomii „życia” i „twórczości”, odnosi się w tym samym stopniu do działalności pisarskiej, co i do zachowań twórcy w rolach nieprofesjonalnych. Nadto: uchyla inną kłopotliwą przeciw- stawność, a mianowicie rozdarcie dzieła na „formę” i „treść”. Nakazuje jednakową odpowiedzialność za światopogląd i poetykę.
Jednym ze sposobów na niezależność poety okazuje się dziś metafizyczność. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych metafizyczność poezji oznaczała coś więcej niż popaździernikowa autentyczność (przejęta z pism Kierkegaarda i Heideggera): to nie tyle odtrutka na „ukąszenie PRL-owskie”, ile głównie — dla nonkonformistów — azyl przed doraźnością moralistyki opozycyjnej, antytotalitarnej, szlachetnej, owszem, ale przecież uzależniającej artystę od zbiorowych struktur i tumultów. Na początku lat osiemdziesiątych pisał Zbigniew Herbert:
nikt z nas nie potrafił obudzić topolowej driady
czytać pismo chmur
dlatego po śladach naszych nie przejdzie jednorożec
[................................................................]
na chude barki wzięliśmy sprawy publiczne
walkę z tyranią kłamstwem zapisy cierpienia
lecz przeciwników — przyznasz — mieliśmy nikczemnie małych
czy warto zatem zniżać świętą mowę
do bełkotu z trybuny do czarnej piany gazet
Tak więc tęsknota do metafizyki poetyckiej nie jest zjawiskiem nowym, podobnie jak gorycz poezji poniżonej do asenizacji życia politycznego. Natomiast prestiż słowa metafizyka w komunikacji poetyckiej to fakt świeżej daty. Nobilitacja tego słowa ma swe omdlenia i zenity. Oto w 1982 roku Stanisław Barańczak traktuje — tłumaczoną przez siebie — angielską poezję metafizyczną jako obiekt, którego nazwa wymaga cudzysłowu tudzież ironicznego dystansu. Informując o genezie terminu powiada, iż wieki temu Samuel Johnson posłużył się tym określeniem „nie bez uszczypliwości”. W późniejszej Tablicy z Macondo cudzysłów nadal chroni przed bezdyskusyjną akceptacją nazwy, podobnie jak heroikomiczne pomieszanie stylów w manifeście noszącym podtytuł: „dygresje motoryzacyjno-metafizyczne”. Barańczak (jakby polemizując z Herbertem) prześmiewczo komentuje „w ogóle samo (...) rysowanie nieprzekraczalnej linii podziału między poezją «polityczną» (czyli złem koniecznym) a poezją «metafizyczną» (czyli tym, co porządny poeta pisać powinien i co pisałby, gdyby mu czasy pozwalały)”. Zarazem czujny obserwator literackiej psychosfery wie, iż rysowanie owej linii staje się modne, aż „pospolite ostatnio”. W późniejszych tekstach twórcy Widokówki z tego świata cudzysłów znika, metafizykę traktuje się już jako wartość nobilitującą. Tak w poezji nonsensu, która wymaga w ojczyźnie tłumacza rekomendacji szczególnej, odnajduje on pierwiastki metafizyczne: już bez cudzysłowu. „Właściwie można by zaryzykować tezę — stwierdza — że nonsensista to śmieszniejszy poeta metafizyczny.” Jak każda żywa idea — metafizyka poezji ma rodowód synkretyczny, pole znaczeń kalejdoskopowe, urągające definicyjnej sterylności. Inspiracje filozoficzne sąsiadują tu z tradycjami krytyki literackiej. Najogólniej powiedzieć można, iż perspektywę metafizyczną w poezji wyznaczają: skłonność do oceny zjawisk w ramach pewnej teorii istnienia (w opozycji do postawy bezrefleksyjnie pragmatycznej, prowadzącej, zdaniem Witkacego, do zaniku cech indywidualnych Istnień Poszczególnych czyli do „ostatecznego zbydlęcenia”); wykraczanie poza zbiór prawd oczywistych — w stronę wizji, która wymaga aktu wiary i/lub aktu woli; więź z tradycją „pytań ostatecznych” i „wielkich problemów”. W ujęciu filozofii XX wieku działalność metafizyczna polega na wytwarzaniu modeli, które „rozciągają się na cały wszechświat”. Z tą koncepcją koresponduje współczesna — zrodzona w przestrzeniach semiotyki — teoria literatury, przede wszystkim Szkoła Tartuska i jej widzenie dzieła literackiego jako „modelu świata”.
W zakresie ograniczonym do niektórych tylko szkół, metafizyczność poezji konstytuują — podejmowane już w latach sześćdziesiątych — nawiązania do rodzimego baroku, a także próby polonizacji motywów czy konstrukcji charakterystycznych dla doświadczeń angielskich (tomik Jarosława Marka Rymkiewicza Metafizyka z 1963 roku).
O specjalną analizę dopomina się relacja między poetycką religijnością a metafizycznością. Najczęściej lirykę religijną traktuje się jako odmianę liryki metafizycznej. Jakoż bywa (ostatnimi czasy), że poezja wpisująca się w nurt religijny okazuje się karykaturą uniesienia metafizycznego: posłuszeństwo wobec doktryny stawia pod znakiem zapytania intelektualną suwerenność twórcy. W masowej produkcji bogoojczyźnianej, nuty natrętnie moralizatorskie przywodzą na myśl strategię agitatora (i oto kaznodziejska staromowa spotyka się z PRL-owską nowomową). Proces ów, zgubny dla prestiżu liryki religijnej, ma tę zaletę przynajmniej, że w świadomości ogółu sankcjonuje poszerzenie granic metafizyki poetyckiej — poza dogmaty wiary, a nawet poza wiarę — dopuszczając (znane dziejom filozofii) możliwości metafizyki zwątpienia czy metafizyki niewiary.
Prekursor?
W poszukiwaniu tradycji współczesnego nurtu metafizycznego nie wolno omijać Juliana Przybosia. Autor Pióra z ognia to jeden z prekursorów, a i współbudowniczych pisarstwa metafizycznego: liryka naszych dni powtarza niejeden dylemat — doświadczony przez Przybosia. Można by wręcz ilustrować jego wierszami, oświetlać jego teoriami wiele z naszkicowanych tu, dzisiejszych dążeń do metafizyczności.
Odkrywaną dziś na nowo — odwieczną — prawdę sztuki poetyckiej, iż metafizyczny wymiar tekstu stanowi godne schronienie przed retoryką publicystyczną (tendencyjnością, agitacyjnością), Przyboś rozumiał od początku swej pisarskiej drogi. Równie jasno - choć nie bez pomyłek - widział niebezpieczeństwo banalizacji wszelkich „metafizyk”, zarówno gotowych, pielęgnowanych gromadnie, jak i „prywatnych”, jeżeli są natrętnie eksploatowane. Z perspektywy poezji Przybosia metafizyka poetycka to proces: ciąg wyborów i wynalazków autorskich. W dziele wielkiego poety zmieniają się kierunki i nacechowania metafizyki (podobnie jak w historii filozofii, gdzie mamy do czynienia wcale nie z jednorodnym systemem, lecz z systemami wzajem polemizującymi). Przy takim założeniu „metafizyczność” poezji nie jest kategorią czysto deskryptywną lecz aksjologiczną (zadaniem artystycznym; faktem poetyki; sukcesem lub klęską twórcy).
(A ono nie jest całością, bo się nie kończy;
bo jeśli co jest, jest wieczny początek.)
— powiada autor Znaku przedsłownego, jego ewolucje pisarskie można by opisywać jako serię bezustannych prób powoływania do istnienia nowych odmian metafizyki lirycznej.
I on ulegał nakazom zależności od aktualnych dramatów życia społecznego. nie był obojętny wobec politycznej aury czasu, w którym przyszło mu żyć. Rodzaje owej nieobojętności zmieniały się: inną miały barwę w pierwszych latach Drugiej Niepodległości, inną we Lwowie, inną pod okupacją hitlerowską, inną po Zjeździe Szczecińskim. Za każdym razem Przybosiowe „wizje i równania” wchłaniały rzeczywistość podwojoną, rzec by można: „fizyczną” i „metafizyczną”, a to znaczy – z jednej strony – zrozumiałą dla ogółu, wytłumaczalną w kategoriach dostępnych potocznemu doświadczeniu i intersubiektywnej świadomości, a z drugiej zawartą nie w języku odpowiedzi, lecz w języku pytań, otwartą ku nieskończoności i porządkowaną przez poetę arbitralnie.
W latach sześćdziesiątych twórczość Przybosia stanowiła centralny układ odniesienia dla najdonioślejszych zdarzeń w polskiej sztuce słowa. „Dziś Przyboś jest w czyśćcu”, powiedziała mi rok temu Wisława Szymborska; poeta nie cieszy się popularnością godną swego talentu. Sytuacja jest paradoksalna. Szansą zmiany (na lepsze) w recepcji poety wydaje się spotkanie żywiołów metafizycznych: Przybosia i autorów współczesnych, którzy nierzadko stają się odkrywcami lądów — przez niego wiele lat temu odkrytych...
Analizując w tym aspekcie poezję Przybosia należy odróżnić intencję od realizacji, metafizyczność jako hasło programowe i metafizyczność jako fakt poetyki immanentnej. W heroicznym okresie awangardy intencja metafizyczna (deklarowana wprost) była w pismach poety tłumiona, a nawet — jako dziedzictwo młodopolskie — negowana. Po wojnie Przyboś przyjął nakazy i ostrzeżenia marksizmu, który traktował słowo metafizyka jako obelgę. W zatrważająco „wstecznej” metafizyce miały się — wedle kapłanów Nowej Wiary — kumulować siły sprzysiężone przeciw nauce. A Przyboś szanował naukę. Broniąc się w 1958 roku przed pamfletem Jerzego Kwiatkowskiego Wizja przeciw równaniu przemawiał zgodnie z literą i duchem marksizmu:
Nie odpowiadam na [...] wytknięcie mi „obcości wobec metafizycznego tragizmu”, na zarzut braku w mojej poezji „pytania o sens istnienia, o sens śmierci” itp. Nie odpowiadam, bo dla człowieka, który pojął sens moralny myśli Marksa — takie pytania obiektywnie nic nie znaczą, a subiektywnie są świadectwem tak zwanej „świadomości nieszczęśliwej”. „Tragizm metafizyczny”, „sens śmierci”... Zdawałoby się, że pogrzebaliśmy w poezji te puste słowa wraz ze Stanisławem Przybyszewskim.
„Metafizyka” była dla Przybosia także hasłem nieporęcznym etymologicznie (czego nie należy bagatelizować — analizując teksty poety-słowiarza). Etymologia wymuszała archaiczne przeciwstawienie metafizyki — fizyce, gdy tymczasem właśnie nowoczesna, filozofująca fizyka zdążała ku Tajemnicy Istnienia: wspierając raz po raz autora Linii i gwaru w rozmyślaniach teoretycznoliterackich (gdy np. znane fizykom pojęcie „punkto-chwili” przymierzał do „chwili lirycznej”).
A jednak proces melioracji pola znaczeń tego słowa (wówczas co prawda jeszcze nie słowa-ekranu) intrygował poetę. Pamiętam rozmowę z nim — jedną z ostatnich: był pod silnym wrażeniem tezy Alberta Camusa o technice artystycznej jako energii określającej metafizykę pisarską. W tej, jakże bliskiej Awangardzie perspektywie, słowo „metafizyka” traciło nagle negatywne sensy i odcienie. Nie ma ich w późniejszych Zapiskach bez daty, np. w opowieści o „uczuciu dziwu metafizycznego” w muzeum w Brugii.
W poezji — jako norma wyobraźni — nie miało ich nigdy.
Praca pojęć
Leksykalna materia wierszy Przybosia jest nieporównanie bliższa metafizyce (w klasycznym sensie) niż manifesty i eseje. W jego liryce zastanawia wielość oraz częstotliwość pojęć z repertuaru metafizyki. Wieczność, trwanie, całość (bytu), Wszystko, Ogół (istnień), wszystko jedno (w znaczeniu: wszystko cokolwiek istnieje, stanowi jedność — pojęcie bliskie jedności w wielości jako istoty wzruszenia metafizycznego wedle Witkacego), początek (wszelkiego istnienia), Sens (świata), Równanie Świata, otchłań, zgłębiona bezdenność. Słowa te (wynotowane z Próby całości i paru tomików późniejszych) pojawiają się w kontekstach tyle charakterystycznych dla monologu lirycznego, co i filozoficznego wykładu. Prawda: niekiedy wzniecają „metafizykę jednorazową” — pochodną od metaforyki. Choćby takie powiadomienia o przestrzeni i czasie: „zagęszczony czas”, „czas jest jak materiał wybuchowy”, „aż do utraty czasu i przestrzeni” — zużywają się w obrębie jednej sytuacji lirycznej. Filozofa mogłoby to zniechęcić; dla badacza literatury oznacza, iż oto wymiar metafizyczny w interesujących nas utworach nie jest ciałem obcym, nie odkleja się od języka poetyckiego. Lecz i filozof znalazłby tu niejedną podnietę, bowiem język poetycki Przybosia bywa także (nie grą) a uporczywą pracą pojęć. W jego wierszach pojawiają się rozlegle konfiguracje wyrażeń abstrakcyjnych — nieporównanie częściej niż by to wynikało z kanonicznej dla „Przybosioznawstwa” reguły prymatu sensualizmu nad intelektualizmem.
Powracam do wypowiedzianej już przeze mnie kiedyś obserwacji: nie jest prawdą, jakoby poezja Przybosia miała „dykcję” radykalnie niedyskursywną (i dopiero Nowy Klasycyzm upomniał się o urodę dyskursu w poezji). Oto kilka zdań na temat „świata”, w których „świat”, owszem, bywa materiałem metafory — epifanii wyobraźni, jej eksplozji — (w wyrażeniu „świat — samopożar”), ale nie tylko: staje się podmiotem zdań zmierzających ku definicji. „Świat nie jest, świat się wiecznie zaczyna” (Noc powrotna); „Świat nie-i-jest”. Analogiczny charakter mają pytania należące do sporu szkół filozoficznych o istnienie świata:
Świat się zaczyna, nie spełnia?
Ani nie istnieje, ani nie nie istnieje?
[Atosfar]
Wolno zatem, choćby tylko na podstawie poczynionych wyżej obserwacji, pytać o Przybosia metafizycznego. Dwie kwestie wymagają odpowiedzi niezwłocznej: czy obcujemy tutaj wciąż z tą samą metafizyką, czy też z różnymi — ewoluującymi w czasie — metafizykami? W twórczości zajmującego nas poety wyodrębniają się kolejno trzy (co najmniej) odmiany metafizycznego porządkowania świata. Nazywam je: metafizyką materii martwej, metafizyką historii i metafizyką materii żywej. Każda z nich ma to samo przeznaczenie. Konstytuuje nie tylko obraz całości — zewnętrznej wobec człowieka i ogarniającej jego bytowanie, ale jest to zawsze Całość obdarzona Sensem. Metafizyczny model świata Przybosia to hipoteza Sensu Całości. Póki żyjemy, pytamy o Sens. Dopiero śmierć pozbawia nas tej pasji. Jak w dwuwierszu z Pierwszego spaceru we troje, ginie, trafiona w serce, dziewczyna („z Kent w Ohio”) — „i nie pyta już o wszystko: / o Cel, o Sens, o Świat”.
Metafizyka materii martwej
Na początku lat dwudziestych młody Awangardzista —jeszcze nie wyzwolony spod wpływu Tadeusza Peipera, a już różniący się od swego mistrza — ostrzej niż przeor Zwrotnicy dostrzegał typowo polski syndrom gry między powinnościami poezji uczestniczącej w historii narodu a tęsknotą do uniwersalizmu. Począwszy od Śrub i Oburącz rozwiązanie Przybosia nie było wyborem jednej racji i odrzuceniem drugiej. Dążył do poezji napięć spotęgowanych, wiersz (poemat, jak mówiło się w kręgu Awangardy Krakowskiej) nie miał być miejscem adoracji jakiejkolwiek gotowej idei lecz obszarem pojedynku sprzecznych opcji. Pogodzenie awangardowej utopii społecznej z poetyką dzieła otwartego to zadanie niebywale trudne. Bez wątpienia w swych najlepszych wierszach z lat debiutowania Przyboś nie stał się propagandzistą Zwrotnicy, lecz organizatorem sporu wokół jej haseł. Mam na myśli takie utwory jak Śruby, Martwa natura, Porwany przez przenośnię, We dwóch. Idea budowy Polski Odrodzonej, jej włączenia w przestrzeń cudów cywilizacyjnych, zostaje wprojektowana w obrazy „budowlane” i „cywilizacyjne”, a jednocześnie — oddalona od retoryki agitacyjnej, wydźwignięta ponad doraźność. Świat tych wierszy formuje się między hiperbolą a litotą. Rzeczy drobne, uchwytne, części maszyn, tworniki, pasy transmisyjne, śruby — olbrzymieją, wypełniają sobą krajobrazy nieskończenie wielkie.
„Fizyka” przechodzi w „metafizykę”. I odwrotnie (na przykład w Martwej naturze): niedosiężne figury geometrii nieba — „otchłanie”, „głębiny”, „bezmiary”, „pędy”, „piony”, „widnokręgi”, „sklepienia planetarne” zostają pomniejszone do przedmiotów oswojonych: bryk, wozów, lokomotyw, pomostów, drabin, ramp, trumien. „Metafizyka” przegląda się w „fizyce”.
Uporczywe pytanie krytyki ówczesnej, co w świecie poetyckim jest przestrzenią donioślejszą: świat czy wszechświat, poezja Przybosia odrzucała jako wadliwie sformułowane. Debiutujący twórca nie miał wątpliwości, iż o kraju trzeba pisać tak, jak gdyby to był kosmos, i o kosmosie tak, jak gdyby spełniał się cały tu i teraz: w kraju." Począwszy od tomu Sponad kosmosy zewnętrzne wobec podmiotu, złożone z rzeczy obcych i cudzego bólu, ulegają zasadniczym przemianom. Nowe wiersze sytuują się w nurcie lirycznym, pojawia się w nich „ja” poety, a wraz z nim jego czas, który ma rozmaite treści. Bywa czasem prywatnym Juliana Przybosia, chłopskiego dziecka, żołnierza, nauczyciela, turysty, mężczyzny przeżywającego uniesienia erotyczne i tragedię śmierci narzeczonej. Bywa czasem historycznoliterackim, diachronią gry o nowy typ artyzmu. Wreszcie — czasem historiozoficznym. Tu innowacje są najwyraźniejsze — surowa metafizyka materii ustępuje miejsca metafizyce historii.
Fragment artykułu Edwarda Balcerzana Przyboś metafizyczny, który ukazał się w czasopiśmie „Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja” nr 4 (16), 20-34.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!