Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Andrzej Dobosz: Dnie i noce w mrówkowcu

Andrzej Dobosz: Dnie i noce w mrówkowcu

Dokuczliwe przejawy życia rur i lokalnej społeczności znosi Białoszewski z melancholijną rezygnacją. Raz tylko zmienia ton. Ogląda w Alejach Jerozolimskich burzenie secesyjnej kamienicy, by zwolniło się miejsce pod przyszły Dworzec Centralny – pisał Andrzej Dobosz.

Siedemnastego czerwca 1975 roku 53-letni Miron Białoszewski przeprowadza się z domu na placu Dąbrowskiego na obrzeża Saskiej Kępy, do budowli długiej na ćwierć kilometra, szarej, 10-piętrowej, o ośmiu klatkach schodowych.

Na wypadek popsucia którejś z wind jest jeszcze wąskie XI piętro, żeby jego korytarzem można było dojść do innej klatki. Mieszkanie B (nr 62) było na dziewiątym piętrze. Wydane ostatnio Chamowo to dziennik – powieść autobiograficzna, a zarazem niemal studium socjologiczne życia w mrówkowcu. Jedna z przyjaciółek poety, szukając jego nowej siedziby na Lizbońskiej 2, usłyszała w centrum Saskiej Kępy, że to za trasą, na Chamowie, i jeszcze, że jeśli komuś w dzielnicy zginął rower, to na pewno znajdzie się tam właśnie – na Chamowie.

Białoszewski był urzeczony widokami z tej wysokości oglądanymi ze wszystkich stron. Ów korytarz na XI piętrze miał osiem otworów widokowych. Można by tam równocześnie kręcić filmowe sceny więzienia – zauważają odwiedzające poetę i prowadzane tam zaprzyjaźnione osoby.

Cieszy go też otoczenie. „Wracam do siebie łączką. Wśród topól jest ścieżka. Topól cały rząd, idzie się w zapachach, w cieniu. Jak na wsi. Chodzą tędy z psami, z dziećmi. Widziałem panią w kostiumie kąpielowym. Nas w tym domu dużo. Z sześćset, może z osiemset. I tylko my jesteśmy z Lizbońskiej 2. Lizbońskiej 1 nie ma i nie będzie. Po nieparzystej stronie tyły szkoły”.

W trakcie lektury uległem pokusie zwiedzenia okolicy z książką w ręku. Trafić tam równie trudno jak wtedy. Łączki wyasfaltowano, wyrosły garaże, parking, pawilony – fryzjer damski, oddział banku, Policealna Szkoła Detektywów.

„Mieszkanie nie takie małe. Pokój z wnęką, kucheneczka, przedpokój i łazienka. Można spacerować od przedpokoju przez pokój do kuchni, bo kuchnia ma wejście z pokoju. Ma i okno”.

Wkrótce dało się odczuć życie rur. Na klatce wieje. Okna nie sposób zamknąć. Po 12 dniach pobytu zepsuł się do reszty rezerwuar w łazience. Trzynastego dnia o trzeciej nad ranem sąsiedzi na górze zaczynają rozmawiać: „On głośniej, podpity, podniecał się, przechodził w wymyślanie”. Tak do rana. B. już zasypiał, gdy zaczynały działać radia innych sąsiadów.

Piętnastego dnia w sobotnią noc przyjęcia, imieniny na różnych wysokościach. Na kolejny koniec tygodnia imieniny trwały dwa dni; „imieniny, bo śpiewali sto lat, nawet nie fałszując”.

Uwagi udręczonego bohatera tej opowieści kontrapunktowane są wspaniałą inwencją językową: „Kontakt wmurował znajomy ze sfer techniko-katolickich”. Wybiera się na zakupy, bo nazajutrz „nieczynna sobota”.

Dokuczliwe przejawy życia rur i lokalnej społeczności znosi Białoszewski z melancholijną rezygnacją. Raz tylko zmienia ton. Ogląda w Alejach Jerozolimskich burzenie secesyjnej kamienicy, by zwolniło się miejsce pod przyszły Dworzec Centralny. „Już się zabrali. Jak po nalocie. Bok rozharatany. Pod murem gruzy w stos. Wyżej sterczą żelazne szyny. Jeszcze dużo zostało na ileś bombardowań, na ileś dni powstania”.

Jesienią dookoła domu ustawiane są rusztowania. Stróż pisuje zawiadomienia: „Komu wytłuczono szybę przez wykonawców, którzy wykonują rusztowania, proszę zgłaszać do dozorcy domu”.

Dozorców było dwóch. Każdy zawiadywał czterema klatkami. Będąc z pewnością pierwszym pomocnikiem milicji. Dziś jest tylko jeden gospodarz domu.

Nadeszły jesienne mrozy, pracowników na rusztowaniach nie ma. Nieposiadający lodówki poeta prywatyzuje konstrukcję – kupuje masło, pasztety i trzyma je za oknem. Po paru tygodniach 10 dekagramów pasztetu ginie. Rusztowanie prywatyzują teraz ludzie pracy. Zza okien dochodzą zapachy zup.

W styczniu, gdy na dole leży „podstarzały śnieg”, nowy utwór dozorcy: „Proszę uprzejmie wyrzucać choinki przez okno albo z balkonów na otynkowaną stronę domu”. Wkrótce zostaje zdezawuowany przez administrację osiedla.

Gdy na dworze ziąb, kaloryfery nie grzeją, kiedy zaczną grzać, będą też przeciekać.

Po roku i dwóch tygodniach autor pisze ostatnie dwa zdania: „Chce mi się stąd wyprowadzić. Z tych mrówek”. Traci upodobanie do pisanego utworu. Na szczęście jego wieloletni wydawca nie podzielił tej opinii. Pani Marianna Sokołowska cierpliwie dokonała z maszynopisów i nagrań rekonstrukcji tekstu.

Otrzymaliśmy ciekawą realistyczną opowieść o życiu codziennym schyłku pierwszego okresu rządów „drogiego pana Edwarda”, z portretem niezwykłego twórcy w tle.


Jeżeli podobał się Państwu ten artykuł?

Proszę pamiętać, że Teologia Polityczna jest inicjatywą finansowaną przez jej czytelników i sympatyków. Jeśli chcą Państwo wspierać codzienne funkcjonowanie redakcji „Teologii Politycznej Co Tydzień”, nasze spotkania, wydarzenia i projekty, prosimy o włączenie się w ZBIÓRKĘ.

Każda darowizna to nie tylko ważna pomoc w naszych wyzwaniach, ale również bezcenny wyraz wsparcia dla tego co robimy. Czy możemy liczyć na Państwa pomoc?

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.