Trauma słabości państwa, które na przestrzeni kilku dziesięcioleci zostało zdegradowane do roli przyczółku interesów mocarstw ościennych, pozbawionego sprawczości i podmiotowości, pozostaje tak trwała, że czasem niepodobna nam się z niej wyrwać. W tym numerze staramy się spojrzeć na epokę saską, aby zmierzyć się zarówno z jej spuścizną w naszym rozumieniu polityczności, ale także by dostrzec w niej przestrogę, z której dla współczesnego statusu naszego państwa, dla obecnego, jak i przyszłych pokoleń płyną wnioski o znaczeniu fundamentalnym.
Epoka wyparta. Oczywiście pamiętamy, że dynastia saska zasiadała na naszym tronie, że istniał jakiś spór, który doczekał się zgrabnego przysłowia, ale wszystko spowija mgliste poczucie, że czasy te to przedsionek anihilacji państwa. Jednak nasza wspólnota polityczna zatarła gdzieś poczucie wagi tego okresu w dziejach Rzeczypospolitej. Nie istnieje ona na poziomie sztuki, kultury ani nawet pop-kultury. Tak jakbyśmy zbiorowo czuli, że nie chcemy pamiętać o naszym państwie z tego momentu dziejowego. Niechciana epoka pomiędzy wielką wiktorią Sobieskiego pod Wiedniem, a czasami króla Stasia i Konstytucją 3 Maja. Świat zapomniany, a skrywający przecież całą sekwencję wydarzeń, które obciążyły szalę losu wspólnoty politycznej na wielkiej połaci ziem, dla których Mojry przeznaczyły oddzielną, dość parcianą przędzę. Panowanie Wettynów to przecież 66 lat rządów, niemal trzy pokolenia, które wzrosły pod panowaniem dynastii saskiej, a był to czas brzemienny w skutki. Czy możemy dziś spojrzeć na tę epokę, aby dostrzec jej ciężar, ale także wyciągnąć z niej wnioski?
Oczywiście należy poważnie się zastanowić, czy kampanie wojenne i wpływ potężnej polityki na sytuację wewnętrzną kraju w latach 1698–1717 należy historycznie postrzegać jako przyczynę czy skutek anarchii czasów saskich, w wyniku której państwo polskie znalazło się w poważnym kryzysie. Jednak łatwo skonstatować, że sam wysiłek, który podjął August II Mocny, aby spróbować w Rzeczypospolitej wprowadzić porządek, który wraz z epoką Oświecenia zaczął dominować pośród sąsiadów państwa polsko-litewskiego, tak odległy od jej całej wolnościowej i republikańskiej tradycji, był skazany na niepowodzenie. Absolutyzm, w którym ten władca upatrywał pewnej szansy zapewne nie tylko dla swojego panowania, ale być może dla interesu całego państwa mijał się z tym, czym tkanka instancjonalna i wspólnota polityczna były od kilkuset lat. Cechy republikańskie z umiłowaniem wolności, anty-absolutyzm, szukanie politycznej roztropności, brak tendencji do wychylania się w strony skrajne, to stanowiło rdzeń wolnościowego DNA. Wspólnotę tworzy się bowiem poprzez budowanie więzi na podstawie zbieżnej aksjologii, a ta nijak nie mogła pogodzić się z narzucaniem wzorca, który tak jawnie stał w sprzeczności ze wszystkim, co państwo, jego instytucje, jak i naród obywatelski reprezentowały.
Świat, który znamy i którego tak się boimy, zdaje się mieć swoje źródła w tej epoce
Co więcej, pod rządami Sasów Rzeczpospolita została uwikłana w długą i niechcianą wojnę ze Szwecją, z której, dzięki sławetnej bitwie pod Połtawą, zwycięsko wyszła Rosja, i po której ugruntowała swoją pozycję hegemona w tej części Europy. Od tego momentu Piotr I mógł demonstrować swoją przewagę nie tylko wobec pokonanych Szwedów, lecz także zacząć ingerować w wewnętrzne życie państwa polskiego. Sejm Niemy 1717, czy też rozgrywanie napięć religijnych, ustanawianie swojego ambasadora, którego rola dalece wykraczała poza kompetencje dyplomatyczne – to przecież tylko emanacja pewnego statusu relacji polsko-rosyjskich, który nastał za czasów saskich. Rzeczpospolita rozkładała się wewnętrznie – poprzez penetrację obcych sił kształtujących debatę publiczną i niemoc oraz utratę podmiotowości, jak i zewnętrznie stając się jedynie zapleczem nieudolnej polityki zagranicznej saskiego dworu. Ostatecznie można skonkludować, że im bardziej August grzązł w uzależnieniu od Rosji i chytrze kooperujących z carem Prus, tym bardziej reklamował przyjaźń z Petersburgiem i Berlinem.
Rosjanie szybko zdali sobie sprawę, że pozorna stabilizacja połączona z głęboką wewnętrzną niemocą narodu jest lepsza od politycznego zaangażowania czy ostrej pacyfikacji sąsiedniego państwa. Do dziś zdaje się pobrzmiewać pewna trwoga, sięgająca korzeniami tych czasów, że w nasz modus wpisana jest niezdolność do budowania instytucji, które potrafią wypracować sobie taką niezależność i autorytet, aby stać poza bieżącymi sporami politycznymi. Podobnie wisi nad nami pewne, zdawałoby się odwieczne, fatum spójnej linii interesów między Berlinem a Moskwą, które wcale nie sięga tak daleko i nie jest tak ugruntowane w historii, jak czasem skłonni jesteśmy myśleć. A w tym wszystkim dominuje przeświadczenie, że cała historia tych ziem znajduje się jedynie w paradygmacie Wschód-Zachód, gdzie niepodobna szukać innych punktów odniesienia. Świat, który znamy i którego tak się boimy, zdaje się mieć swoje źródła w tej epoce. To w niej widzimy zmorę, koszmar naszej polityczności. Być może to właśnie dlatego wypieramy ją z pamięci pomimo istnienia pewnych pozytywnych aspektów, które również przecież zajaśniały na tej ponurej mapie: chociażby rozwoju późnobarokowej architektury sakralnej, który zaowocował powstaniem na Litwie unikalnej i nowatorskiej „szkoły wileńskiej”. W całej Rzeczypospolitej obok kościołów jezuickich powstawały pokaźne, nowoczesne kolegia; te instytucje, które nadal są używane jako nowoczesne szkoły i uniwersytety, między innymi w Braniewie, Poznaniu, Krakowie, Kownie. Bez epoki saskiej próżne byłoby rozważanie dalszego rozwoju szkolnictwa, odrodzenia drukarstwa i nauki oraz ponownego włączenia Polski w rytm przemian modernizujących ówczesną Europę. To w tych czasach odtworzono we własnym stylu materialną substancję kultury polskiej. Nawet dziś znaczna część zabytkowych budowli, które są nadal użytkowane, reprezentuje architekturę sakralną i świecką z epoki saskiej.
Niemniej pomimo wpływu na kulturę materialną i rozwój pewnych instytucji, które paradoksalnie utrzymywały później polskość i kulturę Rzeczypospolitej przez ponury czas zaborów – trauma słabości państwa, które na przestrzeni kilku dziesięcioleci zostało zdegradowane do roli przyczółku interesów mocarstw ościennych, pozbawionego sprawczości i podmiotowości, pozostaje tak trwała, że czasem niepodobna nam się z niej wyrwać.
W tym numerze staramy się spojrzeć na epokę saską, aby zmierzyć się zarówno z jej spuścizną w naszym rozumieniu polityczności, ale także by dostrzec w niej przestrogę, z której dla współczesnego statusu naszego państwa, dla obecnego, jak i przyszłych pokoleń płyną wnioski o znaczeniu fundamentalnym.
Jan Czerniecki
Redaktor naczelny
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Redaktor naczelny Teologii Politycznej Co Tydzień. Wieloletni koordynator i sekretarz redakcji teologiapolityczna.pl. Organizator spotkań i debat. Koordynował projekty wydawnicze. Z Fundacją Świętego Mikołaja i redakcją Teologii Politycznej związany od 2009 roku. Pracował w Ośrodku Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytucie Pileckiego. Absolwent archeologii na Uniwersytecie Warszawskim.