Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Stanisławski: Wycięty szlak

Wojciech Stanisławski: Wycięty szlak

Spora część „innej Polski” bierze teraz odwet, radośnie i z rozmachem. I stoją za tym bardzo różne tradycje i rodowody, czasami finezyjny marranizm, a czasami prosty konformizm, z którego wreszcie można się wyzwolić – pisze Wojciech Stanisławski w nowym felietonie z cyklu „Barwy kampanii”.

Sposób opowiedzenia przez Akiro Kurosawę historii o napadzie na samuraja i jego żonę był tak nowatorski, że usiłują go powtórzyć setki reżyserów, a „efekt Rashōmona” wykładany jest na akademiach filmowych. Ten sam chwyt odkryła na własną rękę, nieco wcześniej, literatura, w której co i raz drugoplanowy bohater powszechnie znanej historii opowiada ją własnymi słowy, z własnej, najczęściej przekornej i antyheroicznej perspektywy: bez tego rodzaju efektu nie byłoby ani „Małego wielkiego człowieka” Thomasa Bergera, ani „Kwartetu Aleksandryjskiego” Durrella, ani pół tuzina opowiadań Borgesa. 

Usiłuję w podobny sposób patrzeć na Polskę po pierwszych dniach marca, po premierze książki Ekke Overbeeka i emisji reportażu Marcina Gutowskiego. Nie odnoszę się przy tym ani do kwestii luk czy uchybień obu opowieści – debata w tej kwestii dopiero się rozpoczyna, choć duże wrażenie zrobiły na mnie wypowiedzi Tomasza Krzyżaka z „Rzeczypospolitej” i prof. Pawła Skibińskiego, podejmujących rzeczowo kwestię krytyki źródeł, z których korzystali holenderski i polski dziennikarz. Mniej też obchodzą zwyczajowe wycieczki dotyczące bieżącej polityki i prof. Magdalena Smoczyńska, którą nieco zawodzi klasyczny umiar, gdy na łamach Gazety.pl pieni się w kwestii „idiotycznego kultu świętej kremówki” i wyzywa nauczycieli od „głupich do bólu”. 

 Jak Polska podwórek i parafii będzie opowiadała sobie samą siebie po tym, jak usiłowano przeciąć rdzeń jej opowieści?

Mniejsza o te piany, choć wzbierają one wysoko, i dziwię się, że ryku „obalić pomniki, przemianować ulice” nie słyszą komentatorzy, pełni niesmaku wobec „upolitycznienia sporu” i „nerwowych ruchów decydentów”. W istocie, osoby, które toną lub usiłują uciec przed pożarem, którym dano pięć minut na spakowanie się lub muszą nagle odprowadzić kogoś bliskiego do karetki, często wykonują mnóstwo nerwowych, chybionych, niepotrzebnych, a nieraz niemal komicznych ruchów. Świadkowie takiej miotaniny zazwyczaj nie wybuchają śmiechem wiedząc, że w ten sposób manifestuje się przerażenie, zagubienie, trwoga; jak się okazuje, ta elementarna intuicja nie jest powszechna. 

Rozmach tych uniesień pokazuje, że nie chodzi o wyjaśnienie przypadków z przeszłości, zadośćuczynienie ofiarom i stworzenie mechanizmów naprawczych. I nie chodzi rzecz jasna o ulice, wszystkie tabliczki z nazwami ulic po jakimś czasie śniedzieją, pasy na Piłsudskiego i w Alei Solidarności przekracza się nieuważnie i obojętnie, i nawet „Aleja Armii Ludowej”, pamiątka niskiej przekory, coraz mniej złości. Tabliczki, trochę przypadkowe, trochę świadectwo mód, są jak paski farby malowane na bukach i świerkach, wyznaczające szlak w górach. 

Takim szlakiem jest (była) ludowa, popularna opowieść o losach Polski i Polaków w XX wieku. Opowieść w oczywisty sposób uproszczona, a na obrzeżach – bajkowa, pomijająca sprawy zbyt skomplikowane czy kłopotliwe, bo takie są prawa rządzące opowieścią czy narracją ludową, anonimową i skrajnie uproszczoną. „Najpierw nas ochrzcili, potem były zabory i druga wojna światowa, ale prawdziwy cyrk zaczął się dopiero później” opowiadał przed laty bohater rysunku Mleczki. 

O tym prawdziwym cyrku, gdzie nieraz było śmiesznie, ale często też strasznie, istniały podobne opowieści: w Polsce i na świecie, na podwórkach i w wiejskich domach. Żadnej finezji, żadnych niuansowań, których ludowa narracja po prostu nie zna: nic, tylko krwawa miazga sekwoi. „Weszli ruscy, strzelali się z tymi z lasu, manikiurzyści rwali paznokcie, a Hela z czworaków skończyła szkołę”. Obrazek grubo ciosany jak świątek: kto powie, że nieprawdziwy? I jego niezbywalną częścią był on. Student-kleryk-biskup-papież: to z tej opowieści przecież, nie z uczonych numerów „Znaku”, trafił wprost na bramę Stoczni. 

Tabliczki, trochę przypadkowe, trochę świadectwo mód, są jak paski farby malowane na bukach i świerkach, wyznaczające szlak w górach

Zdjęcie go z tej bramy i zdjęcie ulicznych tabliczek z jego imieniem, wygumkowanie go ze zdjęcia z młodym robotnikiem w kasku i z całej tej opowieści, ścięcie drzew z biało-żółto-białym maziajem, jakby ktoś postanowił zatrzeć szlak z Rabki Zaryte na Luboń, jest oczywiście możliwe. Możliwa jest też inna opowieść: snuje ją dr hab. Wojciech Śmieja, pisząc o „zbiorowych histeriach podczas pielgrzymek, które zamieniały Polskę w jakąś katolicką wersje Korei Północnej”, snuje ją Agata Passent, ze znawstwem rekonstruując w swoim felietonie doświadczenia polskiego katolika w wieku średnim („po tych wszystkich latach święcenia kiełbas, zmawiania zdrowasiek nawet w czasie jazdy rowerem do biura, no, po tym wszystkim okazuje się, że… ta cała firma to jedna wielka Sodoma i Gomora”), zaś prof. Inga Iwasiów dodaje, z chłodem, od którego hel by skamieniał , że „warto opowiadać społeczną historię tej Polski, która potencjalnie by nie płakała [po papieżu]”. 

Tej ostatniej opowieści i ja byłbym ciekaw, bo spora część tej Polski bierze teraz odwet, radośnie i z rozmachem. Bo przecież nie jest to, jak gotowi są twierdzić bardzo prostoduszni felietoniści prawicy, po prostu „trzecie pokolenie UB” (choć nie wątpię, że różne humerzątka i ciastoniówny, jeśli zachowały czułą pamięć najlepszego z dziadków i funkcjonariuszy, czują dziś potężną satysfakcję). Nie, za wpisami takimi jak powyższe stoją bardzo różne tradycje i rodowody, czasami finezyjny marranizm, a czasami prosty konformizm, z którego wreszcie można się wyzwolić, a czasem po prostu wierność sobie. Jest tam miejsce dla uczniów Schaffa i uczennic Kotarbińskiego, synów Stanisława Hartmana (współpracownika KOR, współzałożyciela TKN) i córek Jerzego Turowicza. I naprawdę chciałbym przeczytać społeczną historię tej Polski, nawet, jeśli pełna byłaby jakobińskiego nietaktu. 

Ale chwilowo bardziej ciekaw jestem, jak wyglądać będzie wspinaczka na Luboń po wycięciu świerków z biało-żółto-białym paskiem. Jak Polska podwórek i parafii będzie opowiadała sobie samą siebie po tym, jak usiłowano przeciąć rdzeń jej opowieści. I czy ta inna Polska będzie w stanie zaproponować inną narrację, czy zadowoli ją zniszczenie tej, którą można było usłyszeć dotąd. I komu, prócz ciastoniówien, podobać się może to splątanie szlaków, to pomieszanie języków.

Wojciech Stanisławski

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

05 znak uproszczony kolor biale tlo RGB 01


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.