Sformułowana przez Bronisława Taraszkiewicza propozycja kodyfikacji języka białoruskiego, wyklęta we wczesnej fazie stalinizmu, przez lata funkcjonująca na obrzeżach języka, w wąskich kręgach na emigracji, po stu latach odzyskuje wpływy i pole – pisze Wojciech Stanisławski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Biało-RUS”.
Można by pomyśleć, że Bronisław Taraszkiewicz – polihistor i aktywista, jeden z „ojców narodu białoruskiego”, uwiedziony i zniszczony przez komunizm – zwyciężył po śmierci przynajmniej w jednym. Jego propozycja kodyfikacji języka białoruskiego, wyklęta we wczesnej fazie stalinizmu, przez lata funkcjonująca na obrzeżach języka, w wąskich kręgach na emigracji – po stu latach, wbrew rachunkowi sił, odzyskuje wpływy i pole.
Najpierw – kilka słów o samym Bronisławie Taraszkiewiczu, który nie miał szczególnego szczęścia nawet do biografów: najpełniejsze o nim opracowanie, pióra byłej działaczki KPZB, Aleksandry Bergman, wydane przez partyjną Książkę i Wiedzę w roku 1977 było w tamtym czasie sensacją. Dziś jednak „Rzecz o Bronisławie Taraszkiewiczu” wydaje się pisana nieznośnie ezopowym językiem, pełna przemilczeń, pozbawiona szerszej perspektywy.
A przecież jest to postać zasługująca na pióro Bohdana Cywińskiego, który na szczęście w swoich pracach nad narodzinami narodów Europy Środkowo-Wschodniej poświęcił Taraszkiewiczowi kilka akapitów. „Ojciec narodu” – śmiesznie tak pisać o młodzieniaszku, który podejmując poważną aktywność polityczną, jako współzałożyciel Białoruskiej Socjalistycznej Gromady w roku 1917, miał 25 lat. W tym czasie zdążył już przejść etap zauroczenia „polskimi konspiracjami” w Wilnie, ukończyć studia filologiczne w Petersburgu, podczas których ostatecznie zadeklarował się jako Białorusin, i chwycić za pióro.
Dopiero jednak w 1917, kiedy historia ostatecznie przyspieszyła, rozpoczęła się jego błyskawiczna i tragiczna kariera: przez półtora roku wykłada jeszcze w Mińsku język białoruski i grekę, ale jednocześnie wchodzi w skład Białoruskiego Komitetu Narodowego, a jesienią 1920 roku, po „buncie Żeligowskiego”, wchodzi w skład Tymczasowej Komisji Rządzącej Litwy Środkowej i jako przedstawiciel Białorusinów prowadzi rozmowy z Naczelnikiem Państwa w sprawie autonomii i szkół białoruskich.
Oświatą zajmować się będzie jeszcze przez chwilę – w 1921 roku pokieruje gimnazjum białoruskim w Wilnie. Ale już w rok później wybrany zostanie do Sejmu RP, gdzie stanie na czele Białoruskiego Klubu Poselskiego. Marzenie o najdalej idącej autonomii ziem białoruskich oraz radykalnej reformie rolnej doprowadzi go w trzy lata później do członkostwa w Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, a w chwilę potem – do utworzenia największej może w dziejach partii białoruskiej, „Włościańsko-Robotniczej Hromady”.
Racji stanu RP i inspirowanych z Moskwy ambicji Bronisława nie sposób było pogodzić: po delegalizacji przez władze polskie „Hromady” czekały go trzy lata więzienia, w roku 1931 – kolejny wieloletni wyrok, tym razem już za nielegalny wjazd na terytorium RP w roli kuriera Międzynarodówki. W 1933 r. zdecydował się na wyjazd do ZSRS (ironia chciała, że został wymieniony na Franciszka Alachnowicza – innego białoruskiego literata i dramatopisarza, wcześniej rozczarowanego do II RP i szukającego szczęścia w ZSRS, który wracał właśnie do Polski po pięciu latach łagru na Sołowkach). Trafił do Kraju Rad w chwili ostatecznego stalinowskiego zwrotu w stronę „walki na nacjonalizmami” i po czterech upokarzających latach pracy filologa w Międzynarodowym Instytucie Rolnym w Moskwie, podczas których był zmarginalizowany, zastraszany i zmuszony do zeznawania przeciw dawnym współtowarzyszom, ostatecznie aresztowany został w apogeum Wielkiej Czystki, i rozstrzelany w półtora roku później w Mińsku, 29 listopada 1938 r.
W PRL nie był wygodnym patronem – ta śmierć w czystkach... Z drugiej strony: działacz KPZB i „Hromady”, przeciwnik sanacji! Ostatecznie doczekał się dwóch tablic pamiątkowych, ulicy oraz pośmiertnego patronatu nad liceum białoruskim w Bielsku Podlaskim. Tyle, że takie „ustawienie” Taraszkiewicza redukowało go i zawężało do postaci tuzinkowego aparatczyka – podczas, gdy był on humanistą wyjątkowego formatu, który z racji temperamentu trafił w żarna polityki.
Z rzeczy, które napisał, najwybitniejszy jest przekład na białoruski „Pana Tadeusza”, dokonany w niekomfortowych przecież celach Wronek, Rawicza i Grodna podczas odsiadywania wyroku w II RP, cudem ocalały mimo czystek i wojny, wydany w latach 70. Jako drugie dzieło przełożył na białoruski „Iliadę” – i już te dwa tytuły mówią coś o jego rozmachu i możliwościach. Ale, paradoksalnie, na dziejach Białorusi znacznie silniej zaważyła jego młodzieńcza, zgrzebna, napisana w kilka miesięcy praca - Biełaruskaja hramatyka dla škoł”, wydana jesienią 1918 roku w dwóch wariantach, „łacińskim” i cyrylickim.
„Hramatyka” była jedną z czterech prób kodyfikacji białoruskiej ortografii i gramatyki podjętych jesienią 1918 r., w tym roku wielkich białoruskich nadziei (w tym samym czasie ukazała się “Hramatyka biełaruskaj mowy” Balasłaŭa Pačopki, „Biełaruski prawapis” Antona Łuckieviča i “Prosty sposab stаcca u karotkim časie hrаmatnym” Jan Stankieviča). Ale to „Hramatyka” okazała się tak celna, zwięzła, napisana z takim potencjałem dydaktycznym, że zaczęła funkcjonować jako „propozycja kanonu” w kręgach autorów na Bialorusi Sowieckiej, w wydawnictwach białoruskich funkcjonujących w II RP i na Litwie, ba, na emigracji w USA i w Kanadzie. W potocznym języku już wówczas zaczęto mówić o „taraszkiewicy”.
Było to jednak ciągle jeszcze rozwiązanie prowizoryczne. W latach 20., fortunnych dla wielu latach „korenizacji”, czyli polityki Moskwy podkreślającej poparcie dla kultur narodowych, w Mińsku rozkwitały, nieraz z potiomkinowskim rozmachem, liczne instytucje akademickie i wydawnicze, mające za zadanie promować, rozwijać i badać kulturę białoruską. Prace nad pełną, naukową kodyfikacją ortografii, gramatyki i reguł słowotwórstwa języka białoruskiego podjęto tam w połowie lat 20. – i w pełni wykorzystywały one założenia, poczynione przez Bronisława Taraszkiewicza. W 1927 powołano Komitet Językowy: w 1929, z początkiem odwrotu od „polityki białorutenizacji”, wstrzymano jego prace – ale siłą inercji ich podsumowanie ukazało się drukiem w rok później. W tym samym czasie kolejna, lepiej sprawdzona politycznie grupa uczonych z Białoruskiego Instytutu Lingwistyki podjęła kolejną próbę kodyfikacji i reformy ortografii. Odżegnywali się od poprzedników, ale cóż począć, rezultat ich pracy znów okazał się niepokojąco bliski taraszkiewicy…
Dłużej nie można było ryzykować gniewu Moskwy. 5 maja 1933 r. KC partii w Mińsku powołało Komitet Polityczny ds. Reformy Języka, w skład którego nie wszedł żaden filolog. W takim gronie obradować było łatwiej: już 21 lipca zadecydowano o zakończeniu prac nad reformą, a w miesiąc później nowe reguły językowe zostały zatwierdzone kolejną decyzją KC.
Tak narodziła się obowiązująca do dziś, mimo kilku modyfikacji z lat 50. i 60. XX w. , oficjalna wersja ortografii i gramatyki języka białoruskiego, przez dysydentów z lat 80. przezwana (co się przyjęło) „narkomouką”: od „narkoma”, czyli komisarza ludowego. „Komisarska polszczyzna” mawiałoby się może, gdyby w tym samym czasie Moskwa nie zdecydowała się na krwawą likwidację Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny, czyli polskich „obwodów autonomicznych” w granicach związkowych republik Białorusi i Ukrainy, lecz na ich ostateczną sowietyzację.
Opis różnic między „taraszkiewicą” a „narkomouką” rozsadziłby ramy tego artykułu; ciekawi znajdą go w gramatykach historycznych, a bodaj i w Wikipedii, która zresztą, co warto zauważyć, również istnieje w dwóch wyżej wspomnianych odmianach… Najogólniej: narkomouka upodabnia białoruski do rosyjskiego, ignoruje szereg „miękkości” wymowy (w taraszkiewicy dla ich oddania stworzono nawet specjalną zgłoskę, „miękkie ge”), z rosyjskiego została skopiowana metoda tworzenia neologizmów czy przyswajania wyrazów obcojęzycznych. Z pewnością zaciera ona odmienności, ułatwia mentalną i językową rusyfikację.
Co mogli obrońcy taraszkiewicy przeciw dokonanej z babilońskim rozmachem reformie? Specjalny protest ogłosiło Białoruskie Towarzystwo Naukowe na zebraniu w Wilnie 31 października 1933, dotychczasowych reguł trzymały się niekomunistyczne wydawnictwa białoruskie w Polsce, na Litwie, w Niemczch i dalej na Zachodzie. Były to jednak niedobitki, których liczba stopniała dodatkowo po roku 1945. Przez lata taraszkiewicą drukowano kilka parafialnych gazetek w New Jersey i Ontario, tomiki chudych emigranckich wierszy.
Tyle, że w latach 80. Taraszkiewica okazała się być wyborem dla wielu. W pierestrojowym roku 1988 najważniejszy odwilżowy tygodnik „Litaratura i mastactwa” („Literatura i sztuka”) opublikował apel młodych literatów, by przynajmniej w naukowych wydaniach XIX- i XX-wiecznej białoruskiej klasyki zaprzestać jej modernizowania do standardu „narkomouki”. Taraszkiewicą zaczęli pisać kolejni autorzy, w tym Wiaczesław Adamik i tytan białoruskiej powieści, Wasyl Bykau. W początku lat 90., gdy wszystko wydawało się możliwe, po ten sposób zapisu sięgnęły nawet „narodowe i obywatelskie” dzienniki, od „Naszej Niwy” do „Pahoni”. Te musiały się wycofać ze swojego wyboru najszybciej: represjonowane, zamykane, wydawane półlegalnie lub w Wilnie nie chciały ryzykować kolejnego pola konfliktu. Liczba tytułów wydawanych taraszkiewicą jednak z każdym rokiem rośnie, niekoniecznie ze względów politycznych: autorzy i tłumacze, choćby nieraz cytowany w tym kontekście Jan Maksymiuk, autor przekładu na białoruski „Ulisessa” Joyce’a, twierdzą, że zapis w tym wariancie języka jest bardziej elastyczny, pozwala na więcej, lepiej oddaje treść. Jest w tym niezła metafora – ale i konkret językowy, wydawniczy i polityczny: taraszkiewicą wydaje się Andruchowycza i Vonneguta, Pismo Święte i Tolkiena.
Triumf? Tak. Ale i świadectwo jeszcze jednego poziomu bolesnego rozdwojenia Białorusi.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1968) – historyk, publicysta. Specjalista w dziedzinie historii Związku Radzieckiego, Europy Środkowej oraz Bałkanów Zachodnich.