Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Wojciech Stanisławski: Frantowskie sztyblety, fryzjerski szyk. Co nam mówi dress-code powstań śląskich

Wojciech Stanisławski: Frantowskie sztyblety, fryzjerski szyk. Co nam mówi dress-code powstań śląskich

Najbliższą analogią powstań śląskich są, wcześniejsze o rok czy trzy, walki o Lwów. Tyle że, by tak rzec, z odwróconymi znakami… – pisze Wojciech Stanisławski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Śląsk – co tu Powstanie?”.

Bodaj jedyny artykuł monograficzny, którego nie napisano jeszcze o powstaniach śląskich (chociaż, oczywiście mogłem po prostu użyć niewłaściwych słów-kluczy, przeszukując Bibliografię Historii Polski online, to tekst, który opisałby „dress-code powstań śląskich”. Ja go nie napiszę – nie jestem specjalistą w żadnej z tych dziedzin. Ale ilekroć sięgnę po zdjęcia z tamtych zrywów (już nie na szklanych płytkach czy celuloidzie – grzecznie ułożone w albumach), jest to pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy: jeszcze przed tasowaniem w myślach szans (wątłych), jeszcze przez kreśleniem w myślach na wyobrażonej mapie biegu rzeki Brynicy, „Linii Percivala” i „Linii Korfantego”.

Ta pierwsza, zaproponowana początkowo przez Ententę obejmowała, jak wiadomo, jakąś 1/5 obszaru plebiscytowego, jego południowo-wschodni skrawek: Wodzisław tak, Żory (choć w większości opowiadające się za Niemcami) i Tychy – tak, ale już nie cały pas Gliwice-Zabrze-Chorzów: nie północ z Olesnem i na pewno nie Góra św. Anny. Ta druga, realistyczna, nakreślona przez komisarza Korfantego na wiadomość o spodziewanym podziale, sięga po Markowice, Górę św. Anny, Gogolin, ale już nie dalej: zostawia po niemieckiej stronie Olesno i Opole. Granica między nią a linią zawieszenia broni z 10 maja 1921 – to ślad kilku dni pancernej niemieckiej kontrofensywy.

Między tymi liniami osadzić można większość dagerotypów niepodobnych do żadnych innych. Do powstania, zwłaszcza na terenach miejskich, zwykle idzie się w cywilnym stroju, nawet, jeśli marzy się o zamianie go na battledress: mamy więc brodaczy w tużurkach i odkurzonych naprędce czamarkach z czasu Powstania Styczniowego i całą galerię koszul, marynarek z podkasanym rękawem, spódnic sportowych i mniej, butów narciarskich i górskich z Powstania Warszawskiego. Ba, mamy nawet na upartego ucukrowane przez Kossaków brudnobiałe sukmany kosynierów.

Przybrudzone, rozchełstane na klacie białe koszule. Znoszone marynarki, a pod nimi – kamizelki, nieraz krawaty. Chlebaki, onuce, na nad nimi czasem wyfasowane gdzieś maciejówki, ale znacznie częściej – kaszkiety, meloniki, fedory

Ale to, co widać na zdjęciach spod Góry św. Anny, z odcinka w anonimowym polu i z upozowanego zdjęcia zbiorowego grupy dywersyjnej „Konrad Wawelberg” nie ma sobie równego. Przybrudzone, rozchełstane na klacie białe koszule. Znoszone marynarki, a pod nimi – kamizelki, nieraz krawaty. Chlebaki, onuce, na nad nimi czasem wyfasowane gdzieś maciejówki, ale znacznie częściej – kaszkiety, meloniki, fedory. Te krawaty zawiązane grubo, dość niezgrabnie, bufiasto, jak na potańcówkę. Na nogach – sztyblety lub półbuty. Już nie dziadkowe chodaki ani ojcowskie buty z cholewami, jeszcze nie buty narciarskie, jakie może, przy szczęśliwym obrocie spraw, przymierzać będzie syn w Katowicach, u Baty albo w przedstawicielstwie Braci Jabłkowskich. Frantowskie sztyblety, fryzjerski szyk, lepsze do tańca niż do marszu.

Teza pierwsza, chyba bezsporna: że powstania śląskie były najbardziej ludowym/plebejskim i najbardziej miejskim zrywem oprócz Powstania Warszawskiego. Mało, że bezsporne, jest to w pewien sposób oczywiste: są mu najbliższe w czasie, przypadły na epokę urbanizacji, industrializacji, ruchów i oświaty masowej.

Ale skoro tak, pora na tezę drugą, nierównie bardziej obrazoburczą: powstania śląskie bliskie są wcześniejszym o rok czy trzy walkom o Lwów – tyle, że z polską stroną obsadzoną tym razem w roli Ukraińców…

Oczywiście, szczegóły różnią się i analogia jest mocno kulawa: Lwów roku 1918 był bardziej „polski” demograficznie niż miasta Górnego Śląska – niemieckie. Ale już jeśli idzie o infrastrukturę instytucji akademickich, szkół i organizacji społecznych – jest naprawdę blisko, ze wszystkimi Towarzystwami Szkół Ludowych nad Olzą i Proswitami nad Pełtwią, Masłosojuzem i kasami samopomocowymi…

Podobna jest skokowa urbanizacja tego obszaru (naturalnie, mocniejsza na Śląsku – Lwów pozostał dostojną stolicą uczelni, arcybiskupstw i prowincji, Imperium Austro-Węgierskie niechętnie brudziło sobie ręce smarem). Podobna – droga „ludu”, w ciągu pół wieku trafiającego z opłotków do zakładów pracy, rzemieślników, urzędów. Krowa żywicielka (na Śląsku – koza) ciągle jeszcze jest w cenie, ba, rzucana będzie jako argument przetargowy przez plebiscytowych agitatorów, żywa jest pamięć redlin, gomółek sera, matki pochylonej nad zagonem: ale nowe pokolenie fotografuje się już (znów wraca motyw zdjęcia) nie z zakrzepłym ze zgrozy przed dagerotypem obliczem, lecz z uśmiechem, loczkiem, starannym ułożeniem łańcuszka od dewizki. Szlifibruki, nie pejzany – ale na tyle jeszcze blisko pól, by okrzyk „chłop” nie był postrzegany jako obraza, by umieli kopać płytki okop w kartoflisku i z użyciem płyt chodnikowych.

Wyznaniowo bliscy, Polocy i Niemcy nawet bliżej niż Ukraińcy i Lachy – ale z silną składową antyklerykalną skierowaną przeciw „tamtym”, przeciw „panom”. I szerzej – z bardzo silną składową rewolty społecznej. „Tamci” to nie tylko ludzie obcego języka i przedstawiciele obcego państwa, reprezentanci obcych imperialnych racji: to przede wszystkim Panowie, szanowani, nielubiani i wyśmiewani. Brzuchaci ziemianie. Wysztafirowani oficyjerowie (to ważna składowa tarć po polskiej stronie między wysłannikami POW a komendantami polowymi w samozwańczej często randze plutonowego). Sztywni nauczyciele w cwikierach i z teczką, którzy śmiali się z „naszej” mowy i nie żałowali trzcinki. A teraz nowe miasto, to samo, które w pół drogi między Pełtwią a Brynicą, bo nad Wisłą, opiewa Tuwim, popluwa w czerwone, ledwo mieszczące się w przybrudzonych mankietach dłonie, i skrzykuje. Mamy już swoje gazety, swoje szkoły i swoją flagę. Teraz im pokażemy!

Tak było. I jeśli przeciągam tę ryzykowną analogię, to nie z prostej przekory, z chęci odebrania chwały Orlętom ani wybielania najemników z Freikorpsu, a wyłącznie po to, żeby pokazać ostateczną konsekwencję (i płynący zeń, a zbyt rzadko wykorzystywany) potencjał Rzeczpospolitej, która w początku XX wieku złączyła w sobie, w sposób niespotykany chyba gdzie indziej w świecie, dwa krańcowe doświadczenia: „panów” i „chłopów”; panowania i poddaństwa; Kresów – i ziem odzyskiwania.

Wojciech Stanisławski

Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

MKDNiS2Belka Tygodnik844


Ty też możesz wydawać z nami KSIĄŻKI, produkować PODCASTY, organizować wystawy oraz WYDAWAĆ „Teologię Polityczną Co Tydzień”, jedyny tygodnik filozoficzny w Polsce. Twoje darowizny zamienią się w kolejne artykuły takie jak ten, który właśnie czytałeś i pomogą nam kontynuować i rozwijać nasze projekty oraz tworzyć kolejne. Środowisko Teologii Politycznej działa dzięki darowiznom prywatnych mecenasów kultury – tych okazjonalnych oraz regularnych. Dołącz do nich już dziś i WSPIERAJ TEOLOGIĘ POLITYCZNĄ!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „O islamie” Rémiego Brague'a po polsku!
Zostań mecenasem polskiego wydania „O islamie” Rémiego Brague'a
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.