Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Władysław Łoziński: Życie sielskie, życie rycerskie – dwory i dworki w życiu polskim dawnych wieków

Władysław Łoziński: Życie sielskie, życie rycerskie – dwory i dworki w życiu polskim dawnych wieków

Nad posąg wyobrażający Polskę w postaci niewiasty z pługiem u stóp, a z mieczem w dłoni, nie mogło być trafniejszej alegorii - publikujemy fragment książki Władysława Łozińskiego w „Teologii Politycznej Co Tydzień": „Polskie bóle fantomowe”

Sielskość i rycerskość to główne, niemal wyłączne cechy życia szlacheckiego w przeszłości. Na ten spiżowy posąg w warszawskim pałacu kanclerza Ossolińskiego, wyobrażający Polskę w postaci niewiasty z pługiem u stóp, a z mieczem w dłoni, nie mogło być trafniejszej alegorii. Ów zwyczaj drobnej szlachty niektórych okolic kraju, która przy rozmierzaniu zagonu używała szabli jako jednostki mierniczej, owa legenda o wielkim hetmanie, któremu, kiedy jeszcze był młodzieńcem, wręcza spotkany na polu chłopek właśnie co wyoraną pługiem buławę, wróżbę i godło przyszłej dostojności i chwały — to symbolika ziemiańsko-rycerskiej cechy polskiego świata. Sielskość daje wszystką barwę życiu, obyczajom, wczasom i trudom, historii nawet i literaturze. Jeden z uczonych naszych wykazał trafnie na krakowskim zjeździe Kochanowskiego, jak nasi pisarze i poeci wszystkie swoje obrazy, przenośnie, porównania czerpali z sielskiej wyłącznie obserwacji. »Wsi spokojna, wsi wesoła, któryż głos twej chwale zdoła« — słowa te czarnoleskiego poety służyć mogą za dewizę życiu całej szlacheckiej Polski, a mnóstwo jej wariantów spotykamy nie tylko w drukowanej literaturze, ale i w tych rękopiśmiennych wierszach i wierszykach, które się przechowały po bezimiennych autorach. Warto dla charakterystyki tej dominującej strony polskiego życia w przeszłości przytoczyć tu kilka zwrotek jednej z tych wierszowanych gloryfikacji sielskiego, ziemiańskiego bytu, którym Karol Szajnocha w swoich Dwóch latach nie wahał się przypisać wagi historycznych dokumentów, stwierdzających powszechną idyllizację szlachty ze szkodą jej politycznej i rycerskiej energii w przededniu wielkiej burzy, co miała wstrząsnąć podwalinami Rzeczypospolitej w połowie XVII wieku:

O pompy żadne nie stoję,

Mając spełna wioskę swoję,

Z kmiotkiem sprawa, moja zabawa

Zaprzągłszy w pług sforne woły,

Rad zasiadam z przyjacioły,

Wszystkie tytuły: pełne ampuły.

(...) 

Wsi cnotliwa, bodaj tobie

Kwitła sława ku ozdobie!

Jam twój, tyś moja, mój skarb chęć twoja!

» J a m t w ó j , t y ś m o j a « — słowa te ostatniej zwrotki to jakby dewiza ścisłej, prawie nierozerwalnej łączności z gniazdową posiadłością. Należał szlachcic bardziej do swojej rodowej wsi, niżeli ona do niego, bo kiedy jej już nie miał, ona go jeszcze miała; straciwszy ją, nadal do niej należał, z niej się pisał, choć już po innej wziął nazwisko. Posiadłość ziemska nazywała się przecież także »imieniem« — nie miało się imienia bez »imienia«. Ta gniazdowość, rodowość, pierwotność pochodzenia zachowywała się w nazwisku członków jednego i tego samego rodu, rozbitych i rozproszonych po całym obszarze Rzpltej — mamy Herburtów dobromilskich, odnowskich, dziedziłowskich itd., ale wszyscy piszą się z Fułsztyna, tak jak wszyscy Ossolińscy z Tęczyna, Rejowie z Nagłowic, Twardowscy ze Skrzypny, Wapowscy z Radochomiec itd. Znamienna to rzecz, że kobiety nie pisały się swoim zlokalizowanym nazwiskiem panieńskim, ale zawsze po pierwotnym rodowym gnieździe, po »imieniu«. Fredrówna poślubiona Ossolińskiemu nie pisała się z Fredrów  Ossolińska, ale z Pleszowic Ossolińska, Jazłowiecka zamężna za Bełzeckim nie z Jazłowieckich Bełzecka, ale z Buczacza Bełzecka itd. Zwyczaj ten utrudnia niekiedy zorientowanie się w rodowodach, bo kiedy chodzi o mniej znane, niehistoryczne osoby, niełatwo dociec, jakie nazwisko panieńskie nosiła czyjaś małżonka i nie bez trudu dochodzi się, że z Kruźlowa Balowa, to z domu Pieniążkówna, z Irządza Orzechowska, to z domu Bolestraszycka.

Nie bez znaczenia dla tej nieprzerwalnej łączności z rodowym gniazdem był zwyczaj staropolski, że nie najstarszy, ale najmłodszy syn dziedziczył rodowy majątek — chodziło tu jakby o absolutną bezpośredniość kontynuacji rodu, chciano niejako, aby właśnie najpóźniejsza, ostatnia latorośl osiadała konarem na pniu dziedzicznym, aby ostatnie właśnie ogniwko zaczepiało o dalszy łańcuch potomstwa. Dawało też prawo możność powrotu do straconego rodowego gniazda; tzw. tytuł bliższości, ius retractus, im propinquitatis, ułatwiał odkupienie rodzinnego majątku od nabywcy po tej samej cenie, w jakiej był sprzedany. Była też pielesz ojczysta podwójnie droga; obok realnej wartości miała urok idealny, historyczny, pamiątkowy: hic sacra, hic gens, hic maiorum multa vestigia, mógł o niej powiedzieć z Cyceronem szlachcic starego gniazda.

Cała zaś tradycja i gniazda, i rodu, cała niejako synteza, cała suma najżywotniejszych i najpoufniejszych warunków czci i bytu rodzinnego mieściła się w ścianach tego szlacheckiego dworu, o którym mówić właśnie mamy.

Bywał zazwyczaj drewniany, bo w zgodzie ze swoją ogólną sielską fizjonomią, poza nielicznymi zamkami i pałacami, poza liczniejszymi od nich kościołami i klasztorami, cała Polska, jak już raz zaznaczyć mieliśmy sposobność, była drewniana. Wiemy, że nie mówiąc już o zwykłej szlachcie, senatorowie mieszkali w drewnianych dworach: »w podłym drewnianym budowaniu majętności nasze chowamy« - powiada Górnicki. Że stosunkowo wiele wiemy o świetności zamków i ich wewnętrznego urządzenia, zawdzięczamy właśnie temu, że było ich mało, że stanowiły wyjątkowy przedmiot admiracji dla swoich i wyjątkowy punkt obserwacji dla obcych, a że dlatego właśnie przez swoich i obcych tak często i stosunkowo tak obszernie były wspominane i opisywane, więc sprawia to na nas złudne wrażenie, jakoby ten splendor wielkopańskich zamków i pałaców dostatecznie gęsto i szeroko roztaczał się po ziemiach polskich, aby im nadawać jakąś ogólniejszą cechę wysokiej materialnej kultury.

Jak wszędzie i zawsze, wygoda i bezpieczeństwo były najważniejszymi warunkami domostwa; 8 tylko że wymagania wygody były w Polsce znacznie mniejsze, a wymagania bezpieczeństwa znacznie większe niż gdzie indziej. Hartowniejsza odporność zdrowia i większa śmiałość fizycznego życia redukowały wygodę do bardzo skromnej niekiedy miary, podczas gdy rozmaite rodzaje niebezpieczeństwa, nieznane czasom dzisiejszym i nieznane nawet w przeszłości innym krajom, wymagały w Polsce odrębnych środków ostrożności. Były całe dzielnice Polski, które, czy to z powodu swego pogranicznego położenia, czy to wskutek innych szczególnych stosunków lokalnych, wymagały po mieszkańcach swoich ciągłej ostrożności i ciągłego pogotowia do zbrojnego odporu napaści. Kresowe położenie, bliskość »paszczęki tatarskiej« i mało co bezpieczniejsze sąsiedztwo takich bezustannie zawichrzonych krajów, jak Wołoszczyzna lub Siedmiogród, a w końcu miejscowa przewaga niesfornych, w każdej sposobniejszej ku temu chwili dziczejących aż do otwartej anarchii żywiołów społecznych — wszystko to sprawiało, że nawet w czasach spokoju żyło się jakby na wojennych czatach. Da się to przede wszystkim powiedzieć o Ukrainie, Podolu, Wołyniu, o całym województwie ruskim.

Stąd poszło, że w tych stronach Polski każdy ziemianin mieszkał jakby w małej forteczce. Każdy prawie nieco zamożniejszy dwór szlachecki był obronnym do pewnego stopnia zameczkiem, i taką mu też dawano nazwę. W aktach publicznych XVII wieku spotykamy się ciągle z nazwą fortalitium w miejscach, gdzie, jak dowodnie wiemy, nigdy twierdzy w najszerszym choćby znaczeniu tego słowa nie było, bo tak nazywano dwór szlachecki, skoro był tylko okopany lub obwiedziony ostrokołem, choćby był zresztą cały drewniany. Że istotnie chodziło tu o dwory drewniane i że w ogóle nazwa fortalitium oznaczała zwykły dom, nieco lepiej od nagłej nocnej napaści ubezpieczony, wypływa nie tylko z opisów bliższych, ale i ze stałego określenia fortalitium muratum, tam gdzie chodziło o siedzibę murowaną, jak niemniej z faktu, że prawdziwie obronny zameczek dla odróżnienia nazywano arx.

Z inwentarzy dóbr szlacheckich XVI i XVII wieku, jakie się nam dochowały w aktach sądowych, da się powziąć wyobrażenie jak wyglądał taki drewniany szlachecki zameczek. Przede wszystkim cechą jego główną była baszta, czyli, jak ją niekiedy nazywano, bojnica. Nawet w domach, które materiałem i bardzo dorywczym wiązaniem ścian przypominały lepsze nieco chaty włościańskie, nawet tam, gdzie ściany te w znacznej swej części sklecone były z chrustu i lepione gliną, bywała baszta, oczywiście także drewniana, jak to wiemy np. z inwentarzy ziemi sanockiej z r. 1645 (Pisarowice).

Baszta taka służyła bardziej do straży niż do obrony, czuwali na niej zwykle poddani chłopi, którzy na znak czujności musieli śpiewać lub dąć w piszczałki — zwyczaj, który się dochował 9 do naszych czasów u nocnych wart wiejskich. Baszta miewała co najmniej cztery sążnie wysokości, a szczyt jej opatrzony bywał w strzelniczkę o sześciu lub ośmiu okienkach. Bywały drewniane zameczki, które miały po kilka baszt; np. w Tustanowicach, majątku Stadnickich, dwór otoczony dokoła wysokim wałem, opatrzony był trzema drewnianymi basztami na podmurowaniu; w jednej z nich była także kaplica, w drugiej świetliczka z komnatką, a na spodzie »schowanie«, w trzeciej większe pomieszkanie i skład broni. Wchodu do tak obwarowanego obejścia strzegła piętrowa brama z izbą i strzelnicą o »trzech wierzchach«.

Dwór drewniany w Korzeniący pod Jarosławiem według krótkiego opisu z r. 1670 otoczony był wałem i fosą, a opasywał go nadto dokoła parapet z silnych balów, przerywany drewnianymi basztami; dwór w Wielkich Oczach oprócz wału miał cztery baszty ubijane z ziemi, dwór w Drozdowicach w przemyskiej ziemi (r. 1661) miał pięć baszt bardzo znacznej wysokości i objętości z drzewa jodłowego. Najobronniejsza z nich zbudowana była z kręglaków, trzy dalsze z materiału »pod hybel ciosanego«, jedna »z pruska« na glinę robiona. W basztach tych były sienie wiodące do izb; w każdej baszcie była izba i komórka sekretna, a izby te były wcale przestronne, miały bowiem po 2, 3 i 5 okien. Jedna z baszt uwieńczona była drugą małą baszteczką.

Bardzo ważnym, ważniejszym może jeszcze od baszty środkiem obronnym były ostrokół i okop. Taki okop składał się z fosy i wału; fosa miewała zazwyczaj cztery łokcie szerokości i trzy łokcie głębokości, wał zaś bywał na sześć łokci wysoki. Jako typ takiej obwarowanej siedziby szlacheckiej posłużyć nam może rezydencja wojewodziny mścisławskiej Kiszczyny w Ożomli. Sam dwór drewniany i jego podwórze obwiedzione były wysokim ostrogiem, czyli częstokołem z silnych dębowych palów, które u góry zaciosane były jakby w groty dzidy; u dołu ostrokół ten wzmocniony był podsypem ziemi i podgrodzony silnym płotem, sięgającym po pas człowieka. To był pierwszy okrąg warowny. Za nim szło gospodarskie podwórze, otoczone dokoła tzw. tynem, to jest bardzo mocnym i wysokim ogrodzeniem, ociernionym u góry, a poza tym ogrodzeniem opasywały i za mykały cały obszar siedziby wał wysoko usypany i głęboka fosa. Ale nawet po przesadzeniu okopu, po wyrąbaniu ostrogu, po przedarciu tynu, napastnik i najeźdźca spotykał się z oporem samegoż domostwa mieszkalnego. Okna bywały silnie żelazem okratowane, drzwi wchodowe grube, dębowe, gęsto okowane i mocno zamczyste strzegły wnętrza, a sień wstępna bywała także niekiedy bardzo obronna. W Kielnarowej, w ziemi przemyskiej, fortyfikacja dworu obejmowała sień i wiodący do niej zwód wchodowy. Oto, co czytamy w inwentarzu spisanym w r. 1668: »Zwód z dębowych ław na dłoń grubych, długimi żelaznymi gwoździami wskroś przenitowany, który się na łańcuchach przez ścianę wciąga i klamrami żelaznymi zakłada dla bezpieczeństwa nocnych zajazdów. Sień wielka, stronna, w której obrana potężna dla napaści nocnych, można się s a m o c z w a r t s t o m c z ł o w i e k a o b r o n i ć . W tejże sieni drzwi bardzo potężne dwoiste, z sieni lipowe a z dworu dębowe, na zawiasach trzech żelaznych, ćwiekami szerokimi na wskroś przenitowane i gęsto sadzone, tak że je przestrzelić i wyrąbać trudno. Kuny żelazne dwie potężne do zasuwy poprzecznej, na drugą stronę przewiedzione i zawijane z dworu w słupach w ocapie nad drzwiami; sztaby węgierskie, pod progiem wyburtowany kloc, gdzie się drzewo na dole usuwa, a u góry w kunę wchodzi trzymając potężnie poprzeczną zasuwę«. Każdy taki zameczek posiadał oczywiście swój arsenał, czasem nawet bardzo zasobny w działka, moździerze, hakownice, muszkiety, w proch strzelniczy, gotowe już naboje i w ołów na kule. Nie zapominano też o prowiancie, którego zapasy w każdym zresztą zamożniejszym domu szlacheckim bywały bardzo obfite, a składały się także z żywności, która przez długi czas konserwować się dała, jak np. z solonego mięsa, suszonych ryb, głównie szczuk i pstrągów, kasz rozmaitych itp. Bardzo często spotykamy w spisach prowiantowych »suchy chleb na wojnę«, tj. suchary.

Ale nawet i takie siedziby szlacheckie, które nie były zameczkami w rodzaju opisanych powyżej, ubezpieczone były dostatecznie od nieproszonego napastliwego gościa, o którego nie było trudno. Przestrzegano tego, aby jak mawiano: pierwej było Otwórz, a dopiero potem Pomagaj Bóg. Obejście dworskie opasywał wysoki płot, silnie grodzony, zamożniejsi zdobywali się na odylowanie pokryte gontowym daszkiem lub na tzw. zamiot, po dzisiejszemu parkan, złożony z desek, wpuszczonych horyzontalnie w dębowe słupy. Silna brama, pilnowana przez wrotnych, strzegła podwórza, drzwi wchodowe z grubej dębiny, okowane, i żelazne ostrowia, tj. kraty u okien strzegły samego domu. Brama główna, wiodąca na obejście, miewała najczęściej tzw. samborze, tj. po obu bokach bramy i nad nią były piąterka, przeznaczone na mieszkanie wrotnych stróżów, do którego 10 schody prowadziły od wewnętrznej strony podwórza. Niekiedy samborza takie były uzbrojone, np. we dworze w Tropi umieszczone były w bramie dwa działa i trzy moździerze, często też bywały ważną integralną częścią obwarowania i łączyły się z basztą.

Opis takiego bardzo okazałego i tak pod architektonicznym, jak i pod obronnym względem bardzo rozwiniętego samborza daje nam wizja drewnianego dworu we wspomnianych już Drozdowicach, tenucie starosty przemyskiego Madalińskiego. Samborze to zamykało wjazd do okopu i stanowiło niejako piątą basztę; dwoje wrót wielkich żelaznymi ćwiekami nabijanych, na sporych żelaznych czopach, miało potężne wrzeciądze, które odsuwano tylko w razach wyjątkowej potrzeby, zwykle bowiem wchodzono i wychodzono małą furtką. Po obojej stronie tej bramy znajdowały się komory dla chowania sprzętów lub broni, na samych zaś wrotach i na przylegających komorach położone były dźwigary, na których wznosiło się piętro, tj. izba z drzewa jodłowego »pod hybel ciosanego««, o pięciu oknach, każde okno na dwa łokcie wysokie, a na półtora łokcia szerokie. Okna miały szyby ze szkła weneckiego, rżniętego w cegiełki i w ołów oprawiane; w izbie był piec gdański i komin murowany, obok izby alkierzyk. Dach dwoisty łamany z blaszanym powietrznikiem pokrywał całość

Mądrym zwyczajem staropolskim przestrzegano, aby dwór był budowany »na jedenastą godzinę«, to jest, aby jego czoło, czyli fasada frontowa, miała pełne słońce w tej porze dnia, kiedy ono nie dobiega jeszcze samego południa. Tym sposobem wszystkie strony domu miały słońce o pewnej porze dnia, podczas gdy dwory z czołem na pełne południe nie mogły go mieć w tylnych, ku czystej północy zwróconych pokojach.

Sam rozkład pokojów mieszkalnych bywał różny, a z lustracji i inwentarzy nie da się wywnioskować jakaś stała norma lub złożyć jakiś typ przeciętny; nie było go też zapewne; tyle wszakże da się powiedzieć, że niemal powszechną regułą był podział domostwa na dwie równe połowy, przedzielone sienią bardzo obszerną. Do sieni wchodziło się z ganku, o którym wiemy, że bywał »balasisty«, sama zaś sień i rozmiarami swymi i przeznaczeniem uchodziła prawie tak samo za pryncypalną część domu, jak sala stołowa. Czym w zamkach zawartych był dziedziniec służący za punkt zborny, za majdan, tym w dworze szlacheckim była sień. Tu odbywały się sąsiedzkie sejmiki, tu gromadziła się czeladź w razie alarmu, tu gotowała się wyprawa łowiecka lub zajazdowa, tu wreszcie na sianie spali pokotem goście w czasie wesel, festynów, pogrzebów. Ściany sieni służyły do wieszania broni i sieci myśliwskich, a ogrzewał ją zazwyczaj olbrzymi komin murowany.

Z sieni prowadziły drzwi w trzech kierunkach, naprzeciw wejścia głównego do ogrodu, sadu czy też wirydarza, na prawo i na lewo do pokojów. Jedna ze stron, czyli połowic domu, była pańska, druga w przeważnej części czeladnia. Po stronie pańskiej najobszerniejsza i najgłówniejsza była izba stołowa, po niej szła świetlica, nazwana później bawialnią, a jeszcze później salonem; podrzędniejsze już i czysto poufne znaczenie miały salki, izby, komnaty, pokoje, alkierze, przyboki, komory. O ile te rozmaite nazwy były dowolne, a o ile uzasadnione odmiennością rozmiarów, formy lub przeznaczenia, niełatwo dziś oznaczyć stanowczo.

O komorach wiemy, że były to małe izdebki, przeznaczone na chowanie rozmaitych ruchomości i zapasów pod stałym zamknięciem, i nazwa ta w tym samym znaczeniu rzeczy dotąd przechowała się u ludu; alkierze nie zawsze znaczyły to samo, czemu dziś tę nazwę dawać zwykliśmy. Nie bywały to ani tzw. dziś nisze, ani alkowy — bardzo często nazywano tak nawet duże i jasne pokoje, bo liczące 6 do 8 okien, jak tego dowodzą lustracje. Alkierz odpowiednio do swej nazwy, pochodzącej od niemieckiego Erker, bardzo długo, bo aż w głąb XVII w. oznaczał izbę narożną, która zamykała przestrzał pokojów, a ujęta była ścianami wykuszu albo w ogóle tej części domu, który wysuwał się czy to na rogach, czy też z boków budowania na przód i tworzył rodzaj wyskoku. Oprócz nazw wymienionych miały pokoje każdego większego dworu jeszcze inne specjalne nazwania, bądź to od urządzenia i koloru obicia lub malatury, bądź od użytku, do jakiego służyły: były więc pokoje przyjacielskie, czyli tzw. złożenia, tj. pokoje gościnne, pokoje białogłowskie, a dalej pokoje czerwone, zielone, farfurowe itp.

Władysław Łoziński

Fragment pochodzi z książki Władysława Łozińskiego, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1969, s. 65-79.


Jeżeli podobał się Państwu ten artykuł?

Proszę pamiętać, że Teologia Polityczna jest inicjatywą finansowaną przez jej czytelników i sympatyków. Jeśli chcą Państwo wspierać codzienne funkcjonowanie redakcji „Teologii Politycznej Co Tydzień”, nasze spotkania, wydarzenia i projekty, prosimy o włączenie się w ZBIÓRKĘ.

Każda darowizna to nie tylko ważna pomoc w naszych wyzwaniach, ale również bezcenny wyraz wsparcia dla tego co robimy. Czy możemy liczyć na Państwa pomoc?

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.