Główny reżyser spektaklu, Thomas Jolly, twierdzi, że skojarzenie z zapomnianym mediolańskim freskiem w ogóle nie przyszło mu do głowy i jest to oczywiście w pełni prawdopodobne: Jolly wygląda na sympatycznego i prawdomównego człowieka, chętnie napiłbym się z nim piwa, nawet pięciu piw, i pozwoliłbym mu, by zamówił je, energicznym gestem przyzywając kelnerkę.
Dawne sekrety malarskie i, szerzej, różne techniki plastyczne, tak prędko odchodzą w przeszłość! Dzieje się tak trochę za sprawą nowych technologii, a trochę – innego niż dawniej rozumienia procesu twórczego. Jasne, ale i tak szkoda, że niemal nie mamy szans zobaczyć dziś obrazów malowanych z użyciem laserunków, a i dobrej sangwiny ze świecą szukać na targach, gdzie wystawiają swoje prace studenci ASP.
Dlatego tak ujął mnie w tych dniach wielki comeback techniki, wydawałoby się, ściśle związanej z XIX wiekiem, z ówczesną fascynacją narodzinami fotografii i z pozowaniem do niej, ale i wiktoriańskimi uprzedzeniami w kwestii dezabilu na scenie. Myślę naturalnie o tableaux vivant, czyli „żywych obrazach”, uświetniających życie mieszczańskich salonów, akademie wieńczące rok szkolny czy zawsze cenione jubileusze. Trochę gazy, trochę talku, delikatnie przyćmione światło – i grupa przyjaciółek szkolnych lub matron mogła wcielić się, bez stresu i wysiłku towarzyszącego opanowaniu warsztatu aktorskiego, w klasyczny motyw malarski lub rzeźbiarski: Przysięgę Horacjuszy, pożegnanie Hektora z Andromachą lub oberek bachantek. Oklaskom, od których puder ulatywał w powietrze, mieszając się z magnezją i nadając całości opalizującej poświaty, nie było końca.
Wydawało się, że ta technika odeszła do lamusa na dobre, jeśli pojawiając się jeszcze czasem, to w kinie historycznym czy w filmach awangardowych, w najciekawszy chyba sposób w Pasji Godarda. Ale oto – trudno powiedzieć, czy stoi za tym rosnące znaczenie obrazów wypierających słowa, czy nieuświadamiane jeszcze nostalgie – mamy w ostatnich dniach do czynienia z całym szeregiem inicjatyw, które wydają się próbą przywrócenia rangi tableaux vivant, odtwarzania ich podczas najważniejszych wydarzeń politycznych czy kulturalnych.
Można to było odnotować już przeszło dwa tygodnie temu, podczas nieudanego zamachu na Donalda Trumpa: liczni komentatorzy zwracali uwagę na uderzającą „ikoniczność” sceny, na której kandydat na prezydenta Stanów, okrwawiony, unosi pięść, w dodatku z gwiaździstą flagą w tle. Pojawiały się nawet głosy, że ujęcie do dowodzi, że mieliśmy do czynienia z wielką inscenizacją na potrzeby kampanii; głosy, trzeba przyznać, świadczące o kompetencji bardziej w dziedzinie scenariuszopisarstwa niż balistyki.
Nie sposób natomiast mieć podobnych wątpliwości w przypadku innego spektaklu: myślę o niedawnym wystąpieniu przed gmachem Sejmu RP pani Marty Lempart, które zwróciło uwagę swym dynamizmem, ale i czytelnymi nawiązaniami ikonograficznymi. Analiza tego performance’u pozwala zarazem dostrzec charakterystyczne cechy aranżowanych współcześnie tableaux vivant. Po pierwsze, ich reżyserzy i wykonawcy sięgają po dzieła „kanoniczne”, nie tylko powszechnie znane, ale i wielokrotnie już przetwarzane, parafrazowane czy wręcz parodiowane: mamy do czynienia ze szczególnego rodzaju gęstością semantyczną, z nakładaniem się na siebie oryginału, kopii, ech i odbić. Tak właśnie stało się w przypadku p. Lempart, w opinii większości krytyków odtwarzającej, tak jest, Wolność wiodącą lud na barykady. Siła wyrazu płótna Delacroix spowodowała, że było ono wielokrotnie kopiowane i przetwarzane: bawił się nim w swoich serigrafiach James Rizzi, pojawiło się w serialu „The Simpsons” i na okładce Viva la Vida zespołu Coldplay, ale Marta Lempart sięgnęła po ten motyw po raz kolejny, zastygając na moment w pozie wielu przypominającym Marsyliankę. Chociaż – i to druga osobliwość comebacku, który obserwujemy – te nawiązania często pozostają niejednoznaczne, zwodnicze, odsyłające do potencjalnie różnych motywów pierwotnych: wielu obserwatorów p. Lempart nadal przekonanych jest, że odwoływała się ona do Głowy Meduzy Caravaggia (naturalnie, myślę o wersji prezentowanej w Uffizi).
Charakterystyczne, że podobne dylematy pojawiły się w przypadku stop-klatki, którą miał okazję obejrzeć świat przy okazji rozpoczęcia przed kilku dniami Igrzysk Olimpijskich. To sprawa tak znana, że aż nie uchodzi się o niej rozpisywać zbyt wiele. Przypomnijmy tylko, że koneserzy sztuki nie mają wątpliwości, iż to tableau vivant nawiązywało do płótna szeroko znanego utrechckiego caravaggionisty, Jana Harmensz van Bijlert Le Festin des Dieux, obecnie wystawianego z Musée Magnin. Nie brakuje jednak głosów osób nieco mniej wykształconych, które uparcie dopatrują się w paryskim „żywym obrazie” podobieństwa do fresku nieco mniej znanego florenckiego verrochionisty, Leonarda da Vinci.
Główny reżyser spektaklu, Thomas Jolly, twierdzi, że skojarzenie z zapomnianym mediolańskim freskiem w ogóle nie przyszło mu do głowy i jest to oczywiście w pełni prawdopodobne: Jolly wygląda na sympatycznego i prawdomównego człowieka, chętnie napiłbym się z nim piwa, nawet pięciu piw, i pozwoliłbym mu, by zamówił je, energicznym gestem przyzywając kelnerkę. Z drugiej strony, zastanawiać musi fakt, że skojarzenie takie nie przyszło do głowy współautorowi scenariusza, prof. Patrickowi Boucheronowi, który ma w swoim dorobku liczne prace na temat włoskiej kultury artystycznej w średniowieczu i nowożytności. Dają też do myślenia wpisy głównej bohaterki paryskiego żywego obrazu, która na swym Instagramie wyraziła radość z udziału w przedsięwzięciu artystycznym „nawiązującym m.in. do dzieł Choderlosa de Laclos, Musseta i Barbey d’Aureville’a”. Autorzy ci – szczególnie ostatni z nich, w swoich Diablich sprawkach, tak świetnie przełożonych przez Joannę Guzy – raczej nie greckich bogów się nabijali. Z trzeciej strony, być może obie te interpretacje są chybione i p. Barbara odtwarzała po prostu jedną z postaci z ważnego dla kultury francuskiej komiksu Goscinny’ego.
Istotne jest to, jak rozwinie się w najbliższym czasie ten nowy, choć antykwizujący trochę nurt tableaux vivant w sztuce i życiu publicznym. Jak wielu ludzi mediów i polityki będziemy mieli okazję zobaczyć zastygłych w pozach, znanych nam dotąd z marmurowej lub pastelowej wersji? Myślę, że tego lata i jesieni nie zabraknie nam wrażeń: czeka nas dosłownie wszystko, członkowie Rady Ministrów mogą zapragnąć sławy, wystawiając tableau vivant z wizerunkiem Dziwnego ogrodu Mehoffera, a posłowie PiS zechcą zebrać się po obradach, by z charakterystycznym dla siebie patosem zastygnąć w pozach znanych nam z Przysięgi w Sali do gry w piłkę Davida.
Zanim to jednak nastąpi, marzy mi się tableau vivant wręcz kameralne: chciałbym mianowicie zobaczyć prezesa TVP, p. Tomasza Syguta, który w formule „żywego obrazu” podejmuje decyzję o natychmiastowym przywróceniu do pracy Przemysława Babiarza, który wyraził swoją opinię o utworze Imagine Johna Lennona; opinię, dodajmy, mocno ugruntowaną zarówno w treści utworu, jak w komentarzach samego Lennona.
Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich nastąpiło odwołanie, najchętniej widziałbym oczywiście któryś z licznych wizerunków „Skruchy”, pojmowanej alegorycznie lub przypisanej poszczególnym postaciom historycznym. Prezes Sygut mógłby wziąć na warsztat np. Alegorię Pychy i Skruchy pędzla Cornelisa van Haarlema, wybitne manierystyczne płótno niderlandzkie (wcielić się w dwie osoby jednocześnie – to coś, co wymaga nie lada kunsztu!). Można sięgnąć po skromny, a niezwykle sugestywny portret Skrucha św. Piotra, przypisywany czasem (chyba zbyt ambitnie) Rembrandtowi, wystawiany na Zamku Królewskim w Warszawie. Ale może oczekuję zbyt wiele: w gruncie rzeczy zupełnie wystarczyłby Triumf Sprawiedliwości lejdeńczyka Gabriela Metsu: są tam chmury, waga, putta, niewielkie rozmiary (152 na 120 cm) – wszystko jak trzeba.
Panie Tomaszu! Bardzo prosimy!
Wojciech Stanisławski
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1968) – historyk, publicysta. Specjalista w dziedzinie historii Związku Radzieckiego, Europy Środkowej oraz Bałkanów Zachodnich.