Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Dąbrowska. Noce i dnie polskiego XX wieku [TPCT 477]

Dąbrowska. Noce i dnie polskiego XX wieku [TPCT 477]
Autor grafiki – Michał Strachowski

Czy jej pisarstwo jest tylko świadectwem minionej epoki, czy może nadal uczestniczy w naszych dzisiejszych sporach o sens historii i kształt wspólnoty? A może warto sięgnąć po jej dzienniki i powieści jak po lustro, rodzaj przewodnika po tym kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy? Czy potrafimy jeszcze mówić i pisać o Polsce?

Nie jest pisarką, którą łatwo przypisać do którejkolwiek z modnych literackich konwencji czy politycznych afiliacji. Jej sylwetka wymyka się schematom, podobnie jak Polska i polskość, o których przez całe życie pisała (ten „gorzki to chleb”, jak chciał Norwid), wciąż na nowo definiująca swoje granice, wartości i sens. Maria Dąbrowska  bo o niej przecież mowa  na przekór swojej epoce postawiła na to, co w literaturze najtrudniejsze: na człowieka. Nie „człowieka historycznego” czy „człowieka klasowego”, lecz człowieka w jego pełni – w bólu, wątpliwościach, miłości i codziennym zmaganiu z losem. Nie była sentymentalna, choć czuła i opisywała emocje. Nie była rewolucyjna, choć pisała i działała na rzecz przemian. Jej spojrzenie było troskliwe i krytyczne zarazem – jakby nie mogła przestać kochać miejsca, z którym się związała na stałe.

Bez wątpienia nie była filozofem. Niemniej, jej twórczość – zarówno powieściowa, jak i diarystyczna – przesiąknięta jest pewnym zestawem idei, przekonań, które stale wracają na kartach, nadają rytm i ciągłość. Zapewne czerpiąc od Edwarda Abramowskiego, cieplej spoglądała na idee spółdzielczości i indywidualnego „bycia sobą”. Z kolei jej koncepcja szczęścia – subiektywistyczna, eudajmonistyczna, altruistyczna – nie uznaje łatwych rozwiązań. W świecie Nocy i dni szczęście nie jest nagrodą za cnotę ani owocem zbiegu okoliczności, lecz rezultatem moralnego wysiłku, samodoskonalenia i miłości, która niekiedy przychodzi za późno. Można powiedzieć, że jej przekonania wyrastają z głęboko zakorzenionej idei, że sens życia znajduje się nie w zewnętrznych strukturach, ale w wewnętrznej formacji człowieka – w jego nieustającym wysiłku moralnym, pracy nad sobą i relacjach z innymi. Nieprzypadkowo  jak się zdaje  jej refleksja przybiera często formę „eksperymentu biograficznego” – życia traktowanego jako przestrzeni badania, nieustannego wyboru między fałszem a autentycznością, między rozproszeniem a spójnością wewnętrzną. W tym sensie jej filozofia staje się wyrazem głęboko polskiej tradycji inteligenckiej, w której moralność nie jest przywilejem, lecz obowiązkiem.

Dlatego też pewnymi symbolami stają się Barbara i Bogumił  swoistymi biegunami polskiej duszy. Barbara, pełna wewnętrznych pęknięć, wiecznie szukająca spełnienia poza tym, co dane, odzwierciedla romantyczny niepokój i inteligenckie rozdwojenie, tak charakterystyczne dla polskiej formy, istniejącej między mesjanizmem a rozczarowaniem. Jej melancholia to echo rozdartego dziedzictwa – wspólnoty szlacheckiej, której kres położyły rozbiory, i Polski aspiracyjnej, szukającej sensu w nowoczesnym świecie, który rzadko okazuje się przyjazny. Z kolei Bogumił – zakorzeniony w ziemi, oddany pracy, wierny codzienności – to wcielenie pozytywistycznej wiary i porządku, osadzonego w konkretach. Ale i on przecież nosi w sobie blizny historii – powstaniec, człowiek żyjący z porażką, która nie złamała co prawda jego ducha, lecz przekształciła go w etos służby. W tym układzie Polska jawi się jako forma życia, której sens nieustannie trzeba wykuwać – między pasją a obowiązkiem, między pragnieniem a rzeczywistością.

Istotnie, Dąbrowska zdaje się stale prowadzić dialog z naszą historią, ba! ma poczucie, że jest jej kronikarką. Jej dzienniki są nie tyle autobiografią, co zapisem epoki widzianej od wewnątrz. „Zaczęłam pisać dziennik z początkiem pierwszej wojny światowej w przekonaniu, że żyję w wielkiej epoce” – zanotowała. I istotnie: jej życie stało się jednym z najbardziej przenikliwych zwierciadeł polskiego XX wieku. Warto odnotować, że pisarka, nie buduje jednolitej wizji historii – przeciwnie, raczej odsłania jej fragmentaryczność, wielowarstwowość, a niekiedy nawet absurdalność. Dostrzega nie tylko dramat, ale też groteskę polskiego losu – z jego nieustannym „skręcaniem karku” na sprawach, które nie zostały przepracowane. W jej spojrzeniu na dzieje nie ma patosu, jest natomiast niepokój, zwracając uwagę, że historia nie jest linią postępu, ale zbiorem pętli, zawijasów i skrótów, w których łatwo zabłądzić. Co ważne, pisze przecież nie z perspektywy historyka, ale świadka – i to świadka o niewątpliwie wyostrzonej czułości, zdolnego nie tylko do rejestrowania faktów, ale do rozpoznania ich wewnętrznych napięć i długofalowych skutków. „Mam do stracenia tylko jedną jedyną, ale dla mnie piekielnie ważną rzecz — te moje dzienniki”, notuje w 1956 roku, ukazując, że to właśnie w tym osobistym piśmie widzi narzędzie – nie tyle samoobrony, co przetrwania pamięci.

Bez wątpienia wielką wartością jej dzienników – oprócz waloru dokumentalnego – jest to, że nie próbują one narzucić jednej wykładni sensu. Są raczej próbą uchwycenia momentów granicznych, osobistych przełomów, chwil olśnienia. Opowiadają o Polsce nie jako o bycie geopolitycznym, lecz jako o formie życia – stylu bycia, który może przetrwać nawet wówczas, gdy polityka okazuje się zdradliwa. Ta polska forma, która przenika jej pisarstwo – jest ulotna, spleciona z obyczaju, języka, czułości, sposobu przeżywania świata. To forma, która przechowuje w sobie tradycję inteligenckiego etosu – wiernego nie tyle państwu, co wspólnocie losu. Dąbrowska wie, że polityczność w polskim wydaniu zbyt często była polem dramatycznego napięcia. Można mieć przeczucie, że zdaje się pytać – co zostaje z polskości, gdy znikają instytucje, symbole, granice? Odpowiada nie wprost, lecz poprzez obrazy codzienności – ślady formy: uporządkowany cmentarz powstańczy, zasuszone kwiaty w mieszkaniu na Polnej, toczone w ciszy rozmowy z bliskimi.

Jak na ironię, pod koniec życia przyszło jej skonfrontować się z najdotkliwszym pytaniem: „Czy to wszystko miało sens?”. W jednym z zapisków z 1958 roku wyznaje z bólem: „A więc moja twórczość okazała się światu niepotrzebna... Czym teraz żyć?”. Czy jej pisarstwo jest tylko świadectwem minionej epoki, czy może nadal uczestniczy w naszych dzisiejszych sporach o sens historii i kształt wspólnoty? A może warto sięgnąć po jej dzienniki i powieści jak po lustro, rodzaj przewodnika po tym kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy? Czy potrafimy jeszcze mówić i pisać o Polsce? Pytania te bez wątpienia nie domagają się natychmiastowych odpowiedzi (nie trzeba na nie odpowiadać w 60 sekund!), ale przynaglają do pewnej uważności i mierzenia się z nimi, najlepiej z tekstami niedoszłej noblistki!

Jan Czerniecki

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

05 znak uproszczony kolor biale tlo RGB 01

Pozostałe artykuły

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.