Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Parandowski. Pan od Hellady [TPCT 475]

Parandowski. Pan od Hellady [TPCT 475]

Czy należy określać Parandowskiego jako „pisarza antycznego”? Czy jego twórczość jest jak tablinum w rzymskim domu – miejscem, gdzie przechowuje się pamięć o przodkach; a może gabinetem patris familias, w którym mierzył się on z codziennością? Z pewnością twórczość Parandowskiego nie uczy nostalgii – uczy odpowiedzialności. Za słowo, za formę, ale i źródła naszej rzeczywistości.

Pewien fragment gigantomachii opowiada, jak Herakles mocuje się z Alkyoneusem. Osobliwy to był przeciwnik – najdzielniejszy wojownik, który siał popłoch wśród Olimpijczyków, dumny syn Gai, zrodzony z krwi upadłego Uranosa. Jednak głównym jego przymiotem było to, że odzyskiwał pełnię sił za każdym razem, gdy dotknął rodzinnej ziemi. Ten kontakt zapewniał mu siłę i trwałość. Jego historia została jednak przypieczętowana podstępem, którego za radą Ateny dokonał Herakles – przeniósłszy przeciwnika daleko od Palleny zabił go strzałą. Gigant ów obrazuje jednak coś więcej niż dramat wielkiej bitwy o władzę i panowanie. Symbolizuje siłę, pochodzącą z przebywania u własnych źródeł. Kontakt z miejscem, które nas powołało. I właśnie twórczość Parandowskiego wyrasta jakby z tego samego przekonania, ba! Arcyważnego (dość powiedzieć, że obraz upadającego giganta z dala od własnej ziemi jest dojmującą kodą i zakończeniem!) Alkyoneusowskiego doświadczenia sięgnięcia do źródeł naszej cywilizacji – korzeni Zachodu. Hellada i jej kultura bowiem, w ujęciu najsłynniejszego polskiego propagatora mitologii Greków i Rzymian, to nie zakurzony lamus, lecz żywy świat idei. Paradoksalnie im głośniejsza stawała się nowoczesność, tym wyraźniej można było odczuć roztropność antyku. Sięganie do tej tradycji i ukazywanie jej siły w obliczu tragedii XX wieku, jawi się jako wielki projekt, a gdy przychodzi do nas spod pióra Parandowskiego, może jawić się tylko jako arcydzieło!

Myślę, że można go zwać naszym Panem od Hellady. W tym szkolnym, lekko przekornym określeniu jest coś, co zawiera część jego sylwetki: nikt inny nie potrafił tak jak on nauczyć, że kultura antyczna to nie zbiór dawnych manuskryptów i nieaktualnych podań, ale sposób rozumienia świata. Więcej – miał coś z dawnego belfra, ze swoim lwowskim śpiewnym akcentem, powagą i spokojem, którym emanował (Zdzisław Czermański zapamiętał Parandowskiego z pierwszej wizyty w wydawnictwie Ateneum jako młodego człowieka w charakterystycznym stroju, noszącego „koszulę Słowackiego”, co skłoniło go do myśli: „czy to przypadkiem nie belfer?”). Jednak uczył nie tylko z katedry, lecz opowieścią, słowem, stosownie skrojonym, eleganckim, z ducha przedwojennym. Dostrzegał moc mitu, jako pewnej matrycy, w której zmieszczą się także i współczesne pytania. W pewnym stopniu, pisząc swoją Mitologię, nie rekonstruował przeszłości – raczej odsłaniał jej głęboką teraźniejszość, a może właśnie odsłaniał to, co także odsłaniał Mircea Eliade: nie jest to historia zamknięta w poszatkowanych księgach, o różnych przejawach doświadczenia sacrum. Jest to raczej rzeczywistość, w której zawiera się istota i to ona ma żywotne znaczenie dla współczesnego człowieka. Herosi i bogowie, cykle tebański czy ateński – w jego ujęciu nie są opowieścią o jakiejś domniemanej historii, ale żywymi figurami ludzkiego losu.

To właśnie czyni Parandowskiego nie tyle popularyzatorem, ile humanistycznym pisarzem par excellence. I paradoksalnie, kiedy inni pytali o przyszłość cywilizacji, snuli opowieści o zastanej rzeczywistości, on wsłuchiwał się w jej źródła. Te zapisane w strofach Hezjoda i Homera, w pieśniach Safony i w przemówieniach Demostenesa. Hellada, ale i szerzej, świat basenu Morza Śródziemnego był jego ojczyzną duchową, busolą. Dlatego też jego Alchemia słowa zdaje się także pewnym manifestem słowa i języka, które spisywane jest na cienkich kartach. Parandowski przypominał o wadze formy, o wewnętrznej logice zdania, o tym, że literatura nie służy jedynie ekspresji, ale także poszukiwaniu sensu. Co ważne, nie był starożytnikiem jedynie zamkniętym w muzeum czy archiwach (choć tak często bywał w Ossolineum we Lwowie, że miejsce to stało się dla niego niemalże drugim domem, zachodząc tam codziennie na rozmowy, pertraktacje i układy, pełne uroczych dygresji). Jego Rzym – o którym pisał z niekłamaną czułością – był miastem żywym. Parandowski potrafił czytać marmury tak, jak czyta się poezję – z uważnością na kontekst i z wrażliwością na przemilczenia. Nawet anegdoty – jak ta zanotowana przez Mieczysława Jastruna o tym, jak Parandowski opowiadał z przyjemnością o jedzeniu wymyślnej potrawy, w miejscu, gdzie zabito Cezara, czyż nie obrazuje tej namiętności, gdy stara się podawać dłoń nad epokami, z pełną ich świadomością.

I jego twórczość, zdaje się zawsze opowiadać nie wprost o sprawach, które ma przed sobą. W Dysku olimpijskim nie chodzi o sport – ale o cnotę. Parandowski widział igrzyska nie jako festiwal gibkości, lecz jako rytuał, w którym objawia się pewna idea człowieczeństwa. Dlatego ta książka – skądinąd bardzo subtelna – mówi więcej o przedwojennej Europie niż niejeden traktat polityczny. Starożytny spór symbolizowany przez postacie Ikkosa i Sotiona, obrazuje przemianę sportu z obrządku religijnego w zajęcie zawodowe i dyskutuje o greckim ideale kalos kagathos. Dysk olimpijski wpisał się w nurt zainteresowania humanistycznym wymiarem sportu w XX wieku, zwłaszcza w kontekście narastającego nacjonalizmu. Niebo w płomieniach jest tu szczególnym przypadkiem – powieść głęboko egzystencjalna, mistyczna niemal, w której Parandowski sięga do mitu eleuzyjskiego, by opowiedzieć o sensie życia i śmierci. Pojawiają się tam fundamentalne pytania dotyczące istnienia, prawdy, własnej tożsamości i przeznaczenia. Autor wie, że najważniejsze pytania nie znikają nawet wtedy, gdy nikt ich już nie stawia. Jego ostatnie książki – takie jak Zegar słoneczny – są próbą ocalenia przed zapomnieniem minionego, zatopionego świata – utraconej Arkadii.

Czy należy określać Parandowskiego jako „pisarza antycznego”? To określenie byłoby za ciasne, pisał o teraźniejszości, która sięga do Egei, a nie o Helladzie czy Rzymie samych w sobie. To nie jedynie przeszłość, ale i przyszłość była jego troską – przyszłość, której busolą miała być kultura. Na koniec warto zapytać raz jeszcze: o czym jest pisarstwo Parandowskiego? Może jest jak tablinum w rzymskim domu – miejscem, gdzie przechowuje się pamięć o przodkach, ale też gabinetem patris familias, w którym mierzył się on z codziennością? Z pewnością twórczość Parandowskiego nie uczy nostalgii – uczy odpowiedzialności. Za słowo, za formę, ale i źródła naszej rzeczywistości. Jak to przystało nobliwemu Panu od Hellady.

Jan Czerniecki

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

05 znak uproszczony kolor biale tlo RGB 01


Ty też możesz wydawać z nami KSIĄŻKI, produkować PODCASTY, organizować wystawy oraz WYDAWAĆ „Teologię Polityczną Co Tydzień”, jedyny tygodnik filozoficzny w Polsce. Twoje darowizny zamienią się w kolejne artykuły takie jak ten, który właśnie czytałeś i pomogą nam kontynuować i rozwijać nasze projekty oraz tworzyć kolejne. Środowisko Teologii Politycznej działa dzięki darowiznom prywatnych mecenasów kultury – tych okazjonalnych oraz regularnych. Dołącz do nich już dziś i WSPIERAJ TEOLOGIĘ POLITYCZNĄ!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „O islamie” Rémiego Brague'a po polsku!
Zostań mecenasem polskiego wydania „O islamie” Rémiego Brague'a
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.