Mówiono zawsze: Wieniawa, i każdy wiedział, o kogo chodzi
Mówiono zawsze: Wieniawa, i każdy wiedział, o kogo chodzi
Nie powinno się mówić: Wieniawa-Długoszowski – dawne nazwiska szlacheckie polskie składały się z przydomka, nazwiska właściwego i herbu. Tylko przydomki mogą być wiązane z nazwiskiem łącznikiem, ale nie herby, a Wieniawa to herb. Dopiero za czasów austriackich w Galicji zaczęto przefasonowywać nazwiska w sposób, który wydawał się nowoczesny. Toteż nie Wieniawa-Długoszowski, ani Nałęcz-Korzeniowski, lecz Długoszowski herbu Wieniawa, Korzeniowski herbu Nałęcz itd.
W Polsce lat ostatnich mówiono zawsze: Wieniawa, i każdy wiedział, o kogo chodzi. Nominacja Wieniawy na prezydenta budziła zdumienie w Polsce, ponieważ ciągle opowiadano o jego pijaństwie i o burdach, które urządzał w restauracjach. Liczne koła kołtunerii, te same, dla których butelka z alkoholem była głównym uświetnieniem życia, widziały wobec tego w Wieniawie uosobienie siedmiu grzechów głównych. Polska nie jest krajem abstynentów, chociaż więcej się u nas upija, aniżeli pije, konsumpcja alkoholu na głowę ludności była u nas śmiesznie mała w porównaniu z Anglią. Ale nasze narodowe pijaństwo z pierwszej połowy XVIII wieku tak zaimponowało światu, że we Francji mówi się dotychczas: „pijany jak Polak”. Pijaństwo i pijaka można zresztą przedstawić sympatycznie lub antypatycznie; zarówno w Poznaniu jak w Londynie widziałem na ulicy stosunek do pijaka, jak do krowy w Indiach, pełen szacunku i adoracji. Pijaństwo Wieniawy zostało swego czasu podchwycone, potępione i rozgłoszone przez agitację przeciwko marszałkowi Piłsudskiemu, którego Wieniawa był adiutantem za czasów Legionów i jednym z najbliższych mu ludzi. „Ma Sławka, ma Wieniawę”– śpiewano w kabarecie jeszcze za przedmajowych czasów.
Wieniawa nie dbał o opinię o sobie, ale był to jeden z najbardziej kulturalnych i czarujących ludzi w Polsce. „Wolę gadać z pijanym Wieniawą, niż z trzeźwym...” Nie! Nie powtórzymy do końca tego zdania, które wygłosił kiedyś, w przystępie szczerości, profesor Stroński. Wieniawa był artystą lubiącym wchodzić w tłum, gdy tłum robił piękne rzeczy, lubił w Paryżu wejść wśród ludzi śpiewających wesołą a melodyjną piosenkę; lubił w Polsce wziąć udział w szarży kawalerii. Wieniawa był jednym z najmilszych anachronizmów w XX wieku. Coś z beztroskiego ułana, Cygana, szlachcica. Mieszkał długo w Paryżu, o ileż więcej w nim, niż wśród naszych frankofilów politycznych, ujawniało się pokrewieństwo nasze z kulturą łacińską: lekkość, dowcip, zapał, szlachetny gest, indywidualizm.
W 1940 roku, po wypowiedzeniu przez Włochy wojny Francji, Wieniawa wyjechał z Rzymu z całym składem ambasady, jakkolwiek hr. Ciano mu przedkładał, że Włochy wypowiadają wojnę Francji, nie Polsce, i że może zostać w Rzymie, chociażby jako człowiek prywatny. Pojechał do Ameryki. W 1942 roku zostaje mianowany naszym ministrem na Kubie. Z początku Wieniawa przyjął tę nominację, ale później wzięło go obrzydzenie, że on, były adiutant marszałka, przyjął nominację z rąk Sikorskiego, o którego roli w sprawie rosyjskiej już był poinformowany, i oto Wieniawa w maju 1942 roku popełnia samobójstwo[1] wyskakując przez okno na bruk. Wstąpił na drogę Sławka – nie przeżył upokorzenia Polski.
Uczcijmy jego pamięć garścią najbardziej znanych o nim anegdot:
Kiedyś profesor Górka, nieznośny gaduła i nudziarz, w celach autoreklamowych napadł na Sienkiewicza. Wieniawa udzielił na łamach „Polski Zbrojnej” wywiadu broniącego wielkiego pisarza.
Wywiad był utrzymany w formie dysputy współpracownika tego pisma z Wieniawą, którego ostatnie słowa brzmiały:
– Zresztą ma pan nade mną wyższość, że pan te artykuły Górki czytał, a ja nie.
Konferansjer Jarossy opowiadał z estradki kabaretowej, jak to Wieniawa, wówczas dowódca szwoleżerów, wzniósł toast na cześć teatrzyku „Qui Pro Quo” i powiedział: „Jesteście szwoleżerami polskiego teatru”, a oni mu odpowiedzieli: „A pan, panie pułkowniku, jesteś qui pro quo armii polskiej”.
Wieniawa był oczywiście zachwycony.
W kawiarni „Europejskiej” po 13 września 1935 roku[2], gdy Polska pozbyła się opieki Ligi Narodów nad mniejszościami, Wieniawa kazał grać orkiestrze – „a kto będzie twierdził, że się u nas źle mniejszościom dzieje, to niech popatrzy”– zawołał wskazując na liczną publiczność o mniejszościowym wyglądzie, spożywającą najdroższą w stolicy kawę, ciastka i wermuty.
Wieniawa wyjeżdża jako ambasador do Rzymu. Na dworzec przychodzi go odprowadzić mnóstwo ludzi, między innymi znany aktor, Adolf Dymsza. Było to już po Anschlussie i po słynnej depeszy Adolfa Hitlera do Rzymu: „Mussolini, nigdy ci tego nie zapomnę”.
Gdy pociąg ruszył, Wieniawa żegna się ze wszystkimi, a do Dymszy woła:
– Adolfie, nigdy ci tego nie zapomnę!
Dowcip Wieniawy szarżował nawet na powagę dyplomatyczną.
Opowiadano w Warszawie, że trzech znanych warszawiaków komunikuje sobie dane o własnej popularności. Wieniawa, ostatni z kolei, bije rekord, oświadczając:
– Wczoraj szedłem z Komendantem Alejami na spacer, a słyszałem jak w tramwaju jedna baba pyta drugą: co to za starszy pan, wojskowy, który wczoraj szedł z Wieniawą Alejami?
W londyńskich „Wiadomościach Polskich” w 1942 roku ukazał się wiersz samego Wieniawy, który tu przytoczymy, na pożegnanie:
Przeżyłem moją wiosnę szumnie i bogato
Dla własnej przyjemności, a durniom na złość
W skwarze pocałunków ubiegło mi lato,
I, szczerze powiedziawszy, mam wszystkiego dość...
Ustrojona w purpurę, bogata od złota,
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras,
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota,
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz,
A przeto jestem gotów, kiedy chłodną nocą
Zapuka do mych okien zwiędły klonu liść,
Nie zapytam go o nic, dlaczego i po co,
Lecz zrozumiem, że mówi: „No, czas bracie iść”.
Nie żałuję niczego, odejdę spokojnie,
Bom z drogi mych przeznaczeń nie schodząc na cal,
Żył z wojną jak z kochanką, z kochankami w wojnie,
A przeto i miłości nie będzie mi żal...
Bo miłość jest jak karczma w niedostępnym borze,
Do której dawno nie zachodził nikt,
Gdzie wędrowiec wygodne zwykle znajdzie łoże,
Ale – własny ze sobą musi przynieść wikt.
A śmierci się nie boję – bo mi śmierć niedziwna;
Nie słałem na nią Bogu żadnych śmiesznych skarg,
Więc kiedy z śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna,
W dwóch słowach zakończymy nasz ostatni targ.
A potem mnie wysoko złożą na lawecie,
Za trumną stanie biedny sierota – mój koń,
I wy mnie szwoleżerzy do grobu zniesiecie,
A piechota w paradzie sprezentuje broń.
Ja wiem, że mi tam w niebie z karku łba nie zedrą –
Trochę się na mój widok skrzywi Święty Duch –
Lecz się tam za mną wstawią Olbromski i Cedro
Bom był, jak prawy ułan, lampart, ale zuch.
Może mnie wreszcie wsadzą w czyśćcu na odwachu,
By aresztem o... wodzie spłacić grzechów kwit,
Ale myślę, że wszystko skończy się na strachu,
A stchórzyć raz – przed Bogiem – to przecie nie wstyd.
Lecz gdyby mi kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować – by drugi raz żyć,
Chciałbym starą z mundurem wdziać na siebie skórę –
Po dawnemu... wojować, kochać się i pić.
Stanisław Cat-Mackiewicz
Tekst stanowi fragment książki "Lata nadziei. 17 września 1939 - 5 lipca 1945", która ukazała się nakłądem wydawnictwa Universitas jako kolejny tom "Dzieł wybranych" Stanisława Cata-Mackiewicza. Teologia Polityczna jest jednym z patronów medialnych serii.
[1] Wieniawa popełnił samobójstwo 1 lipca 1942.
[2] Traktat z 1919 o ochronie praw mniejszości narodowych Polska wypowiedziała de facto 13 września 1934.
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!