Koncepcja Witkacego jest niewątpliwie hermeneutycznie płodna. To istotna zaleta, której nie myliłbym jednak z aktualnością. Dzisiejsza rzeczywistość jednoznacznie i zaskakująco zaprzecza prognozom Witkacego. Podsuwa myśl, że były… zbyt optymistyczne – pisze Sławomir Mazurek w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Witkacy. Dramat nowoczesności”.
Stanisław Ignacy Witkiewicz naprawdę doceniony i zrozumiany został dopiero po wojnie, gdy zapanował u nas system, przed którym szukał schronienia w samobójstwie. Jako katastrofista mógł nam wówczas istotnie zaoferować coś cennego. Katastrofizm jest nie do pomyślenia bez utożsamienia się z losami uniwersalnego podmiotu (kultury w ogóle, kręgu cywilizacyjnego, ludzkości), który uważa się za zagrożony lub skazany na zagładę. Nie pociąga jednak za sobą automatycznie wyrzeczenia się perspektywy partykularnej. W sytuacji gdy zagrożona jest całość, właśnie z pozycji peryferii można najtrafniej ocenić kondycję całości. Jeśli zagrożenie przychodzi z zewnątrz, najwcześniej dostrzega się je na peryferiach; jeśli destrukcyjne siły „zalęgły się” w centrum, peryferie najdłużej pozostają „nieskażone” i zdolne do trzeźwej oceny zachodzących w centrum procesów. Katastrofizm umożliwia więc efektowne przezwyciężenie własnej peryferyczności. Identyfikację z tym, co uniwersalne, łączy z afirmacją peryferyczności, która odtąd z ułomności staje się atutem. Czyniło go to zawsze szczególnie atrakcyjnym dla społeczeństw i kultur peryferycznych, a trudno o lepszy przykład peryferyczności niż PRL.
Wynikałoby stąd, że w miarę wydobywania się Polski z peryferyczności Witkacy powinien tracić na znaczeniu. Jego recepcja w ostatnim trzydziestoleciu raczej temu przeczy, nawet jeśli nie jest dzisiaj przedmiotem tak ożywionej dyskusji, jak w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, na pewno nie grozi mu zapomnienie. O niesłabnącym znaczeniu Witkacego decyduje i oryginalność jego koncepcji, i intrygujące wnioski, do których prowadzi jej konfrontacja z teraźniejszością. Jest ona niewątpliwie hermeneutycznie płodna, to istotna zaleta, której nie myliłbym jednak z aktualnością. Dzisiejsza rzeczywistość jednoznacznie i zaskakująco zaprzecza prognozom Witkacego. Podsuwa, przyprawiającą o gołowokrużenije, myśl, że były… zbyt optymistyczne.
Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.
Katastrofizm S. I. Witkiewicza na tle dwudziestowiecznych filozofii dziejów jest zjawiskiem nader swoistym. Jego historiozofia, wyłożona w kilku niewielkich rozprawach teoretycznych i na rozmaite sposoby uobecniająca się w całym dorobku literackim, pozostaje w widocznej opozycji do dwóch głównych nurtów w dwudziestowiecznej filozofii dziejów, z których jeden nazwać by należało religijnym, a drugi naturalistycznym. Oba pojawiły się w wyniku kryzysu historiozofii jako dyscypliny filozoficznej i świadczyły o dążeniu do częściowego przynajmniej wyprowadzenia jej poza obszar filozofii. Z jednej strony próbowano filozofię historii ożywić, ściśle zespalając ją z myślą religijną (m. in. Zdziechowski, Bierdiajew, S. L. Frank, Maritain); z drugiej – usiłowano nadać jej charakter bardziej naukowy, proponując syntezy oparte na bogatym materiale faktograficznym (Spengler, Toynbee). Przedstawiciele nurtu religijnego kładli nacisk na brak regularności w procesie historycznym, eksponowali wolność osoby, odnalezienie sensu w historii było ich zdaniem niemożliwe bez uwzględnienia wymiaru eschatologicznego. Reprezentowali na ogół szczególną odmianę katastrofizmu: przepowiadali nadejście przesilenia rozstrzygającego o losach ludzkości, jej postawa i wybory w momencie próby miały zdecydować o tym, czy nastąpi kumulacja dobra czy zła. Przedstawiciele nurtu „naturalistycznego” z kolei zdradzali wyraźne upodobanie do cywilizacyjnego pluralizmu, teorii cyklicznej i wiary w niezmienne prawa procesu dziejowego, równie dobrze można by więc ów nurt nazywać historycystycznym.
Historiozofia Witkacego pozostaje w widocznej opozycji do dwóch głównych nurtów w dwudziestowiecznej filozofii dziejów, z których jeden nazwać by należało religijnym, a drugi naturalistycznym
Historiozofii Witkacego, której ostatecznym uprawomocnieniem jest ontologia, ignorującej faktografię i religię nie da się przypisać do żadnej z tych tendencji. Na pewno jednak sytuuje się ona bliżej nurtu naturalistycznego, z którym łączy ją rygorystyczny historycyzm. Wedle Witkacego ewolucją wszelkich zbiorowości złożonych z podmiotów potencjalnie zdolnych do doznawania uczuć metafizycznych (przeżywania dziwności istnienia) rządzą te same bezwyjątkowe prawa. Historia ludzkości jest procesem postępującego uspołecznienia, zmierzającym do wyłonienia się „zmechanizowanego” kolektywu, w którym materialne potrzeby jednostek zostaną zaspokojone, ale całkowicie zaniknie indywidualność, a wraz z nią kultura wysoka (religia, sztuka, filozofia), będąca ekspresją uczuć metafizycznych. Warunkiem ich doznawania jest bowiem pewien poziom indywiduacji, pojawiający się jedynie na określonym i właśnie dobiegającym końca etapie dziejów – kultura i uczucia metafizyczne są tylko ubocznym produktem rozwoju społecznego.
Ocena historii zależy od tego, jakie miejsce w naszym systemie wartości przypada kulturze zrodzonej z metafizycznych uczuć. Jeśli ją ignorujemy, historia okazuje się procesem niczym nie zakłóconego postępu zmierzającym do szczęśliwego finału. Jeśli je absolutyzujemy i widzimy w nich znak rozpoznawczy autentycznego człowieczeństwa – a tak czynił Witkacy – do pewnego momentu jest ona procesem rozwoju, później następuje jednak katastroficzne załamanie i unicestwienie wszystkiego, co cenne – kres człowieczeństwa. Rdzeń katastroficznej historiozofii Witkacego stanowi teza, iż rozwiązanie kwestii społecznej możliwe jest jedynie za cenę unicestwienia kultury wysokiej i człowieczeństwa. Zniesienie nierówności, w które skądinąd nie wątpił, nie rekompensowało w jego oczach utraty kultury – świat równości bez twórczości jawił mu się jako koszmar gorszy od śmierci. My jednak wiemy, że oprócz dwóch uwzględnionych przez Witkacego konfiguracji – kultura i niesprawiedliwość, sprawiedliwość za cenę kresu kultury – możliwa jest jeszcze trzecia: kres kultury i spotęgowanie niesprawiedliwości, bo w takim właśnie świecie żyjemy. Większość nie cierpi nawet szczególnie z tego powodu. Jak to możliwe – oto pytanie, które stawia nam dziś autor „Nienasycenia”.
Sławomir Mazurek
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!