Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Michał Przeperski: Rzeczpospolita obywateli. Wolność i sprawczość u progu II RP

Michał Przeperski: Rzeczpospolita obywateli. Wolność i sprawczość u progu II RP

Poczucie polskości blisko sąsiadowało z poczuciem odrębności dzielnicowej. Wszyscy pragnęli sprawnego i silnego państwa, ale jednocześnie powszechnie oczekiwano, że władzę lokalną będą sprawowali tuziemcy. Ale jak to osiągnąć, zachowując jakość korpusu urzędniczego? – pisze Michał Przeperski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Odbudowa państwa. Konteksty”.

„Sprawcza rola Polaków była w 1989 r. większa niż 70 lat wcześniej, kiedy skorzystali z koniunktury europejskiej, do której stworzenia sami niewiele się przyczynili. Odbudowanie Polski jesienią 1918 r. stało się możliwe dzięki klęsce poniesionej w pierwszej wojnie światowej przez wszystkich trzech zaborców, pogłębionej dodatkowo chaosem rewolucyjnym, jaki ogarnął Rosję, Niemcy i Austro-Węgry”[1] – pisali w swojej ostatniej książki Daria i Tomasz Nałęczowie. Przede wszystkim wskazywali w ten sposób na sprawczość polskiego społeczeństwa, które według nich w dużej mierze samodzielnie obaliło nad Wisłą komunizm, dając sygnał do zmian na epokową skalę. Przy okazji jednak zdeprecjonowali sprawczość polskiego społeczeństwa w latach 1918-1922. Uczynili to najpewniej nieintencjonalnie bo i, co ważniejsze, niesłusznie.

Warte zacytowania są ostatnie zdania klasycznej „Historii Politycznej Polski 1864-1918” pióra Henryka Wereszyckiego. Pisząc o kalkulacjach zwycięskiej Ententy na to, że będzie mogła rozwiązać „sprawę polską” za pomocą nacisku na Komitet Narodowy Polski – stanowiący de facto rząd na uchodźstwie – wskazywał że zamiar ten spalił na panewce. Dlaczego? „Kalkulacje te rozbiły się o samorzutne działania polskie w kraju”[2] – stwierdzał dobitnie krakowski dziejopis. Owe samorzutne działania polskie w kraju okazały się skuteczne: wykreowały w krótkim czasie stabilną strukturę władzy na czele z Tymczasowym Naczelnikiem Państwa, która dała początek II Rzeczpospolitej.

Bo przecież w ostatnich tygodniach 1918 r. działy się na ziemiach polskich rzeczy niesłychane. Obdarzony kościuszkowskim tytułem i nie mniej niż on charyzmatyczny, Józef Piłsudski bez mrugnięcia okiem wykonał polityczną mission impossible. Najpierw zdystansował się od państw centralnych, które choć w ogóle przegrały I wojnę światową, na wschodzie były zwycięskie. Potem zdystansował się od radykalnych postulatów swoich socjalistycznych towarzyszy, z którymi nie tak dawno współtworzył Polską Partię Socjalistyczną. Zamiast wzmocnić swoją władzę zwołując hufce pod czerwony robotniczy sztandar, wybrał sztandar biało-czerwony. Następnie wysłał wojska na (skuteczną) odsiecz Lwowa i rozpisał demokratyczne wybory do Sejmu. Z początkiem 1919 r. młode państwo dość gładko przeszło przez pierwszy poważny kryzys. Był nim pierwszy zamach stanu, dokonany rękoma pułkownika Mariana Żegoty-Januszajtisa. Cóż z tego, że operetkowy? Cóż z tego, że zakończył się gdy szef Sztabu Generalnego gen Stanisław Szeptycki używając nieparlamentarnych słów srogo skarcił żołnierzy próbujących go aresztować? Państwo go przetrwało, a już kilkanaście dni później na czele jej rządu stanął Ignacy Jan Paderewski. Celebryta początków XX wieku: ekscentryczny artysta i gorący patriota, który jak nikt potrafił przekonać do sprawy polskiej możnych ludzi Zachodu. Trudno wyobrazić sobie, by traktat wersalski podpisany w czerwcu 1919 r. był dla Polski tak korzystny, gdyby nie Paderewski. A że drugim delegatem na konferencję pokojową był Roman Dmowski – ideowy arcywróg Piłsudskiego? Tymczasowy Naczelnik Państwa przeszedł nad tym do porządku dziennego.

Tak napisana opowieść o początkach II RP jest jak żywcem wzięta ze sztambucha piłsudczyka. I choć jest co do zasady prawdziwa, to jednak – znów! – zupełnie pomija opowieść nieelitarną. Gdzie są w historii Polski polscy obywatele? Weźmy na przykład spontaniczną akcję rozbrajania, która zresztą zapisze się w pamięci Niemców jako synonim hańby, ciążący im aż po wrzesień 1939 r. Czy do tych wydarzeń doprowadziło zmęczenie szeregowych w pikielhaubach, którzy mieli dość wojny i półfeudalnego porządku społecznego kajzerowskiej monarchii? Z pewnością tak, zwłaszcza że przyprawiono je informacjami radiowymi o zawieszeniu broni podpisanym w Compiegne, a później o buntach marynarzy i żołnierzy. Ale to przecież nie sam Piłsudski rozbroił Niemców na ulicach Warszawy. Uczyniły to setki młodych Polaków, kierowanych patriotycznym imperatywem.

Udział mas Polaków w tworzeniu państwa ma swój nieoczekiwany kontekst. Sytuuje się on w płaszczyźnie polityki historycznej, co świetnie ukazała niedawna książka Jochena Böhlera[3]. W przyjętym przez siebie ujęciu autor Europę Środkową nazywa pograniczem niemiecko-rosyjskim. Od tego już krok do tego, by zakwestionować ówczesne poczucie tożsamości narodowej jego mieszkańców. O ile wydaje się ono częściowo uzasadnione gdy mowa o chłopach, o tyle kwestionowanie świadomości polskiej u mieszkańców miast domaga się już dekonstrukcji w duchu postkolonializmu. Tłumienie dążeń narodowych znała wszak cała ówczesna Europa Środkowa: Słowacy tłamszeni przez Madziarów, czy Czesi broniący swego „stanu posiadania” przed Niemcami. Podobnych procesów doświadczali też Polacy. I to przede wszystkim ich niezgoda na ten stan rzeczy wywołała np. Powstanie Wielkopolskie. Nie chodziło wcale o to że – jak chce Böhler – polskojęzyczni Wielkopolanie wystraszyli się rewolucyjnego chaosu jaki zapanował w Rzeszy. Nie, Polacy byli gotowi na swoje państwo. Pragnęli go gorąco. Mieli na nie pomysł.

Nie znaczy to że był on łatwy do wprowadzenia. Przeciwnie, w 1918 r. między Wielkopolską a Kresami istniały przynajmniej cztery różne Polski. Dojmujące były różnice w poziomie cywilizacyjnym: kulturze rolniczej, infrastrukturze, dostępności do masowej nauki. Jeszcze bardziej niezwykła była mnogość definicji tego czym jest polskość. Oto choćby, gdy na Kresach bezwzględnie stosowano się do zasady „gość w dom, Bóg w dom” i każdorazowo przychylano gościom nieba, o tyle w Wielkopolsce niezapowiedziana wizyta byłaby niestosownością. Jak tu nie wierzyć we wnioski Michała Łuczewskiego z „Odwiecznego narodu”[4], że ostateczny kształt polskości jest sumą dziejowych zbiegów okoliczności? Tymczasem to właśnie II Rzeczpospolita – wszak jej zręby powstały w latach 1918-1922 – stworzyła model nowoczesnej polskości. Dlatego też zbiegi okoliczności z tego okresu zdają się być istotniejsze niż kiedykolwiek wcześniej w narodowych dziejach.

Poczucie polskości blisko sąsiadowało z poczuciem odrębności dzielnicowej. Wszyscy pragnęli sprawnego i silnego państwa, ale jednocześnie powszechnie oczekiwano, że władzę lokalną będą sprawowali tuziemcy. Ale jak to osiągnąć, zachowując jakość korpusu urzędniczego? Wśród pierwszych zaciągów na Ziemiach Północno-Wschodnich dominowali urzędnicy z wykształceniem podstawowym. Stosunkowo najlepiej było w Galicji, gdzie w ogóle istniały polskojęzyczne tradycje urzędnicze, ale już gorzej było w Wielkopolsce, gdzie wielu potencjalnych kandydatów potrafiło komunikować się jedynie po niemiecku. Gdy przybywali urzędnicy z innej dzielnicy, początkowo nierzadko traktowano ich jako obcych.

Inna rzecz, że to, czym urzędnicy nasiąkli długotrwałą służbą w zaborczych administracjach nie dawało się łatwo wyplenić. Gdy dawny wiedeński minister skarbu Leon Biliński objął analogiczną funkcję w Warszawie, nad swoim biurkiem zawiesił portret. Nie był to jednak portret Piłsudskiego albo Paderewskiego, lecz wizerunek Najjaśniejszego Pana – cesarza Franciszka Józefa. Jeżeli zaś problem był z kompletowaniem najwyższych urzędów, to co powiedzieć o tych zupełnie lokalnych? Ta miejscami powstawała w bólach, jej surogatem przez długie tygodnie pozostawały samozwańcze wiece ludowe, nierzadko ulegające radykalizacji i zwracające się przeciwko zamożniejszym współobywatelom. Bywało bowiem i tak, że przedstawiciele ludu patrzyli na Niepodległą oczami zaborców. A ci przecież jeszcze nie tak dawno straszyli, że razem z białym orłem pojawi się pańszczyzna, poddaństwo i powszechna nędza.

Nie przyszła pańszczyzna i nie wróciło poddaństwo, zamiast tego przyszła demokracja. Upiorny zbieg okoliczności spowodował jednak, że w nieco ponad miesiąc po pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych przeprowadzonych na całym terytorium II RP doszło do zbrodni politycznej, która położyła się cieniem na wielkich osiągnięciach pierwszego czterolecia. Nim w grudniu 1922 r. od kuli niesławnej pamięci zamachowca padł pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Gabriel Narutowicz, udało się państwu osiągnąć wiele. Przede wszystkim przetrwało: obroniło się. Obronili je obywatele, którzy nie pożałowali krwi, majątku, zaangażowania. To oni położyli fundament pod suwerenne państwo. I to również dzięki nim możemy wyśmiać pomysł, by ziemie polskie nazywać pograniczem niemiecko-rosyjskim. 

Michał Przeperski

***

[1] D. i T. Nałęcz, 1989-1990. Czas przełomu, Warszawa 2019, s. 7.

[2] H. Wereszycki, Historia polityczna Polski 1864-1918, Paryż 1979, s. 321

[3] J. Böhler, Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski, Kraków 2018.

[4] M. Łuczewski, Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej, Toruń 2012.

***

Wydanie cyklu publikacji realizowane w ramach projektu „1918-1922. Cztery lata Niepodległej sto lat później”. Dofinansowano ze środków Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017-2022 w ramach Rządowego Programu Dotacyjnego „Niepodległa”

 


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.