Warto dostrzec, że tendencje kultury masowej zostają zassane przez kulturę wysoką i to tę jej część, co do której można byłoby mieć nadzieję, że może im dać odpór
Warto dostrzec, że tendencje kultury masowej zostają zassane przez kulturę wysoką i to tę jej część, co do której można byłoby mieć nadzieję, że może im dać odpór
W opublikowanym kilka dni temu dokumencie posynodalnym (Relazione Finale del Sinodo dei Vescovi al Santo Padre Francesco) znajduje się passus mówiący o problemie niedojrzałości emocjonalnej i seksualnej współczesnych społeczeństw, jako źródeł problemów rodziny. Jak zwracają uwagę ojcowie synodalni, współcześnie wielu ludzi „przejawia tendencję do pozostawania w początkowych etapach życia emocjonalnego i seksualnego” (punkt 32). Mówiąc wprost: zamiast rozwoju w dojrzałym przeżywaniu swojej emocjonalności i seksualności, coraz więcej ludzi się prymitywizuje, zatrzymując się – by tak rzec – na poziomie niedojrzałych nastolatków. Ojcowie synodalni wiążą to zjawisko szczególnie z pornografią (w tym internetową), komercjalizacją ciała, prostytucją, etc.
To niewątpliwie prawda. Sprawa jest jednak w istocie szersza. Wydaje się, że w kulturze masowej od treści nieobyczajnych właściwie trudno uciec. Kilka lat temu znaczący wydał mi się opis jednej z komedii romantycznych, którą określono jako „romans w starym stylu”. Podejrzewam, że główną przyczyną takiej charakterystyki było to, że główni bohaterowie filmu nie zostali w nim ukazani w sytuacjach intymnych. Dość przejrzeć repertuar kin, teledyski, czy pisma młodzieżowe, by dostrzec, że kultura masowa dąży do utrzymania nas w stanie chronicznej niedojrzałości.
Tym niemniej, wciąż pewne nadzieje pozostawiała kultura wysoka. Może nie alternatywna, która za swój cel stawia wszelkie (głównie moralne i estetyczne) transgresje, ale klasyczna, stawiająca sobie za cel nie tyle transformację kulturową widowni, ile rzeczywiste kultywowanie ducha. Z tym większą nadzieją podchodzić – jak się wydaje – można byłoby do instytucji, które postanowiły budować swój wizerunek na uznanych dziełach klasycznych.
Problem w tym, że i tam jest coraz trudniej. Opera Narodowa, w istotnej mierze za sprawą reżyserskiego kunsztu Mariusza Trelińskiego, przeskoczyła swoimi inscenizacjami jeszcze w końcu XX w. w wiek XXI. Jednocześnie, od pewnego czasu, właściwie nieodłącznym aspektem tych inscenizacji pozostają – zasadniczo zbędne z perspektywy fabuły – niewyszukane aluzje seksualne. Podobne zjawisko odnotować można w teatrze. Teatr Polski w Warszawie, przykładowo, buduje swoją pozycję na prezentowaniu dzieł klasycznych. W I części nowej inscenizacji „Zemsty” Fredry w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, granej przez tuzy polskiej sceny: Daniela Olbrychskiego i Andrzeja Seweryna, publiczność zostaje zatem uraczona kilkakrotnie obrazami zbliżeń seksualnych. Charakterystyczne, iż niewyszukane aluzje seksualne serwowane są nie tylko wówczas, gdy mogłyby się wpisywać, od biedy, w logikę tekstu (vide spotkanie Podstoliny i Wacława – choć i tutaj przerabianie delikatnego erotyzmu sceny na wersję „stosunków na stole” jest jak walenie widzów cepem po głowie), ale również tam, gdzie są one – z punktu widzenia struktury tekstu - zupełnie nieuzasadnione (jak leżący na Klarze Wacław w pierwszej ich scenie czy – osiągające szczyty absurdu – zbliżenia Papkina i Klary). Nie chodzi tu zatem w ogóle o tekst, ale o… no właśnie, o co? Dlaczego na, stanowiącym centralny element scenografii, stole częściej uprawiano seks niż spożywano posiłek? Oczywiście, przy – już publicznie zapowiedzianym – przedstawieniu Teatru Polskiego we Wrocławiu, którego elementem ma być naprawdę odbywany przez dwójkę aktorów (?) stosunek seksualny, adaptacja „Zemsty” w Teatrze Polskim w Warszawie zdaje się dalece pruderyjna. Ostatecznie, wszyscy aktorzy pozostali w ubraniach (i to z epoki). Ale przecież, koniec końców, u źródła zdaje się stać ta sama logika.
Takie przykłady można byłoby zapewne mnożyć, nie to jest jednak moim celem. Warto dostrzec, że tendencje kultury masowej zostają zassane przez kulturę wysoką i to tę jej część, co do której można byłoby mieć nadzieję, że może im dać odpór. Już nie tylko kultura masowa działa na rzecz niedojrzałości.
Co jednak oznacza działanie na rzecz niedojrzałości? W tradycyjnej nauce moralnej nazwane by to zostało zgorszeniem. Zgorszeniem, a zatem, najogólniej rzecz ujmując, uczynieniem człowieka gorszym niż był lub mógłby być. Nie jest to problem teoretyczny. Dość zauważyć, iż około połowy widowni na „Zemście” w Teatrze Polskim w Warszawie stanowią gimnazjaliści i licealiści. Oglądając tam – w ramach szkolnego, zapewne obowiązkowego, wyjścia do teatru – dzieło Fredry otrzymują, od czołowych polskich aktorów, wizję miłości w stylu „Bravo Girl”. Prymitywizacja instytucji kultury to zatem konkretny problem (nie)odpowiedzialności. Szczególnie boli ona w momencie, gdy dotyka instytucji cieszących się szczególnym zaufaniem społecznym i misją publiczną.
Synod jednak nie narzeka. Po naszkicowaniu problemów i wyzwań, pokazuje Boży plan, wskazując, iż „Bóg umieścił w naszych sercach możliwość podążania drogą naśladowania Chrystusa” (punkt 41). Istotnym elementem tej drogi jest nowa ewangelizacja kultury. Jak się wydaje, w obszarze sztuki wysokiej, której istotne dzieła powstały w czasie gdy Europa oznaczała świat chrześcijański, zacząć wystarczy od ukazywania ich rzeczywistego przesłania. Wystarczy zaniechać psucia.
Michał Gierycz
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!