Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Katarzyna Górska-Fingas: Pod słońcem Smalandii – o powrocie do szczęśliwego dzieciństwa

Katarzyna Górska-Fingas: Pod słońcem Smalandii – o powrocie do szczęśliwego dzieciństwa

Dzieci miały swój świat, a dorośli – swoje sprawy. Ze Smalandii płynie do nas przesłanie, by dać dzieciom przestrzeń, nie wcinać się ciągle, nie interweniować ze swoimi radami, pozwolić na samodzielność, nawet wiążącą się z pewnym ryzykiem, i wreszcie – pozwolić na nudę – pisze Katarzyna Górska-Fingas w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Astrid Lindgren i upodmiotowienie dzieciństwa”.

Twórczość Astrid Lindgren, choć wrzucana do jednej szufladki opatrzonej etykietą „literatura dziecięca”, jest niejednorodna, nawet w obrębie tego konkretnego gatunku. Od klasycznych „Dzieci z Bullerbyn”, przez psotnego „Emila ze Smalandii” i jeszcze bardziej niegrzeczne Pippi i Ronję, aż po lirycznych i smutnych „Braci Lwie Serce” (ta powieść dla kilku pokoleń młodych czytelników była pierwszym literackim oswajaniem śmierci).

Teoretycznie Lindgren pisała o tym, o czym już pisano wcześniej. Dziecięce figle, wyraziste charaktery czy wreszcie śmierć – to wszystko było już choćby w „Baśniach” Andersena czy braci Grimm. Jednak u Lindgren patrzymy na cały świat oczami dziecka. Jest to spojrzenie bardzo uczciwe, co prowadzi do wielu sytuacji komicznych, gdy dzieci w swej szczerości wykazują bezwiednie fałsz dorosłego postępowania bądź też pustkę nadmiernej celebracji dorosłych rytuałów.

Oczywiście, wiele elementów w książkach Lindgren byłoby dziś na cenzurowanym. Tatuś Pippi, król Południowego Pacyfiku, nie słyszał jeszcze o relatywizmie kulturowym i ma mocno staromodne podejście do tubylców. Rodzice dzieci w Bullerbyn nie wiedzą, że praca dzieci na roli to groza i odbieranie im dzieciństwa, dlatego cała szóstka pociech z Zagrody Północnej, Południowej i Środkowej jesienią na kilka dni opuszcza szkołę, żeby wraz z dorosłymi kopać ziemniaki. Całe szczęście, że u Lindgren nie brakuje także elementów wywrotowych, które uśpiły czujność awangardy cancel culture.

W Polsce najpopularniejszymi powieściami Lindgren są „Dzieci z Bullerbyn” oraz „Emil ze Smalandii” i to na nich chciałabym się skupić. Pierwsza z nich od lat jest obowiązkową lekturą szkolną, ale co ważne: jedną z tych lektur, które wszyscy kochają i czytają z chęcią, a po latach wspominają z autentycznym zachwytem i wzruszeniem. Powieść została z sukcesem zekranizowana przez świetnego szwedzkiego reżysera Lassego Hallströma, jeszcze przed czasami jego hollywoodzkiej kariery. „Emil” za to jest w Polsce znany zarówno z kart książki, jak i z serialu, w którym powracającym motywem był krzyk rozeźlonego taty: „Eeeemil! Do drewutni!!!”. Zamknięty w drewutni Emil odbywał kary za swoje rozliczne psoty. Siedząc tam długie godziny, rzeźbił ludziki w drewnie. W miarę kolejnych psot przybywa ludzików na półce drewutni.

Jest to spojrzenie bardzo uczciwe, co prowadzi do wielu sytuacji komicznych, gdy dzieci w swej szczerości wykazują bezwiednie fałsz dorosłego postępowania bądź też pustkę nadmiernej celebracji dorosłych rytuałów

Życie zarówno dzieci z Bullerbyn, jak i Emila toczy się w Smalandii – spokojnej rolniczej prowincji na południu Szwecji. Czas upływa tu na pracach w polu latem i pracach domowych zimą (np. tkaniu chodników, naprawie narzędzi). Człowiek jest wpisany w rytm przyrody i cykl świąt, co daje zakorzenienie i poczucie bezpieczeństwa bohaterom oraz nam, czytelnikom. Widzimy co prawda na drugim planie osoby, które przełamują tę idyllę, jak szewc-pijak dręczący psa w „Dzieciach z Bullerbyn” czy ponury dom starców będący prawdziwą umieralnią, do której trochę radości i miłości wnosi Emil – urwis o złotym sercu. Niemniej świat naszych małych bohaterów jest bezpieczny i zakrojony na ludzką skalę. Jedyne podróże, jakie odbywają, prowadzą do sąsiedniego miasta czy okolicznej wsi. Wielki świat jest gdzieś obok. Ze Smalandii pochodziła również Astrid Lindgren. Opisywała to, co pamiętała z dzieciństwa i z opowieści swoich rodziców.

Skądinąd także w Smalandii osadził akcję swojej powieści inny uznany szwedzki pisarz dla dzieci, Åke Holmberg. „Latający detektyw”, pierwsza część opowieści o detektywie Ture Sventonie, rozgrywa się częściowo w Sztokholmie, a częściowo właśnie na prowincji: w rozgrzanej letnim słońcem, zacisznej Smalandii. Umocniło to pozycję Smalandii jako krainy dobrego dzieciństwa w literaturze dziecięcej.

Z dzisiejszej perspektywy niebywałe oczywiście wydaje się, że dzieciństwo w Smalandii upływa bez nowoczesnych technologii: bez smartfonów, tabletów, kreskówek, internetu, telewizji. Co więcej, dorośli są cały dzień zajęci pracą na gospodarstwie – ich również wszak dotyczy brak technologii: wszystko trzeba ręcznie skosić i zebrać czy uprać i pozmywać. Tu leży sedno opowieści Lindgren: dzieci bawią się same. Nie są w żaden sposób zaniedbane, ale mają naprawdę dużą swobodę. Paradoksalnie dużo większą niż dzisiejsze dzieci.

Człowiek jest wpisany w rytm przyrody i cykl świąt, co daje zakorzenienie i poczucie bezpieczeństwa bohaterom oraz nam, czytelnikom

Można odnieść wrażenie, że Lindgren swoimi powieściami dyskretnie apeluje do dorosłych, żeby pozwolili się dzieciom bawić i to bawić we własnym gronie. W tym sensie książki Lindgren wyprzedziły swój czas. Dzisiejsi trzydziestolatkowie (nie mówiąc już o wcześniejszych rocznikach) na pewno pamiętają, że w dzieciństwie bawili się tylko w grupie innych dzieci i nikt dorosły nie animował ich zabaw. Dzieci miały swój świat, a dorośli – swoje sprawy. Ze Smalandii płynie do nas przesłanie, by dać dzieciom przestrzeń, nie wcinać się ciągle, nie interweniować ze swoimi radami, pozwolić na samodzielność, nawet wiążącą się z pewnym ryzykiem, i wreszcie – pozwolić na nudę. Słowem: nie być rodzicem-helikopterem, który ciągle lata nad swoim dzieckiem, nie dając mu chwili wytchnienia od swojej rodzicielskiej i wszechwiedzącej osoby.

Żeby jednak dzieci mogły się bawić we własnym gronie, muszą to grono mieć. A o to dzisiaj coraz trudniej. Mało dziś rodzin, w których jest więcej niż jedno lub dwoje dzieci. Mało dziś podwórek, na które można wyjść bez rodzicielskiej kontroli i się po prostu pobawić. Na placach zabaw często każde dziecko siedzi w towarzystwie swojej mamy i w duecie z nią stawia babki w piaskownicy. Jednak tęsknota za prawdziwą zabawą zostaje – prawdziwą, czyli bez dorosłych. Ta tęsknota sprawia, że wciąż z radością czytamy książki Astrid Lindgren, a jako dorośli myślimy przy tym, co takiego zgubiliśmy po drodze i jak zmienił się świat.

Dobrze, że książki Lindgren trwają przy nas jak jasna latarnia, kiedy miotamy się między różnymi modelami wychowania i kształtowania świata naszych dzieci. Swego czasu wiele powieści popularnych przekonywało nas, że miłości trzeba szukać pod słońcem Toskanii. O ile można mieć co do tego pewne wątpliwości, o tyle na pewno szczęśliwe dzieciństwo można od 75 lat znaleźć pod słońcem Smalandii.

Katarzyna Górska-Fingas

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego. 

MKiDN kolor 146


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.