Mamy do czynienia z próbą ustanowienia systemu anty-etyki wobec przyswojonej w Europie co najmniej od dwóch tysiącleci rozumnej etyki życia publicznego. Współwinnym każdej zbrodni, na równi z samym zbrodniarzem, ma odtąd być ten, kto zdecyduje się wspomóc ofiarę. A to dlatego, że w ten sposób dostarcza motywu zbrodniarzowi do działania, jest więc kimś na kształt podżegacza. Jak również dlatego, że umożliwia napadniętemu prowokowanie nowych ofiar – pisze Jan Rokita w kolejnym felietonie z cyklu „Z podbieszczadzkiej wsi”.
Kiedy cztery dekady temu przez Zachodnie Niemcy przewalały się milionowe manifestacje pacyfistyczne, ich przewodnim hasłem było: „Ich habe Angst!”. Szło wówczas (jak wiadomo) o to, aby na lewicowym rządzie kanclerza Schmidta wymusić zablokowanie planu ulokowania w Niemczech amerykańskich pocisków średniego zasięgu, mających równoważyć analogiczne pociski, rozmieszczone właśnie przez ZSSR. Schmidt, który nie był w stanie powstrzymać się od wyrażenia satysfakcji z powodu stanu wojennego w Polsce, tym razem, pod presją Amerykanów, oparł się pacyfistycznej rewolcie we własnym kraju, co miało się okazać istotnym niemieckim wkładem w sowiecką klęskę w wyścigu zbrojeń. Polityczny klimat Niemiec tamtego czasu (mam na myśli tylko Niemcy Zachodnie) był wówczas gorszy, aniżeli dzisiaj. Pacyfizm zespolony z nienawiścią do NATO i wyrozumiałością dla reżimu sowieckiego – ta trująca mieszanka zapanowała wtedy nad niemiecką opinią publiczną. Było więc nie do pomyślenia, aby większość niemieckiej opinii sprzyjała nakładaniu sankcji na Moskwę, nie mówiąc już o dostarczaniu pancerfaustów i ciężkich haubic państwu prowadzącemu z Moskwą otwartą wojnę. W tym sensie putinowska Rosja ma dziś słabsze instrumenty wpływu na demokratyczne Niemcy, aniżeli miały Sowiety w epoce schyłkowego Breżniewa i Andropowa.
Po czterdziestu latach ówczesne pacyfistyczne demony obudziła na nowo ostra debata, przewalająca się przez Niemcy na tle dostaw broni dla walczącej Ukrainy. Rządząca w Berlinie socjalistyczna ekipa Scholza wykazuje podobną wahliwość i kunktatorstwo, jak jej poprzednicy sprzed czterech dekad, ale podobnie jak naonczas ekipa Schmidta – też zaczyna się stopniowo utwardzać. Trochę pod presją Amerykanów, ale także – co ciekawe – pod naciskiem koalicyjnych Zielonych, którzy dzisiaj stanowią (jak na niemieckie stosunki) prawdziwą tamtejszą „partię wojny”. Jednak swoista cecha bluszczowatości obecnego kanclerza, jak zawsze w takich razach w polityce, wyzwala również nasilającą się falę presji pacyfistycznej. Na razie nie jest to, jak w tamtych dawnych latach, presja niemieckiej ulicy. W dzień 1 maja dzisiejsza skrajnie zideologizowana berlińska ulica zajęta była przez feministki organizujące Noc Walpurgii, dla upamiętnienia sabatów szatana z czarownicami na górze Brocken wpaśmie Harzu. Tej walczącej lewicy idzie dziś bowiem o to, aby (jak sama deklaruje): „odzyskać noc dla kobiet, lesbijek, osób interseksualnych i transpłciowych”. Spolityzowaną berlińską ulicę z dawnych lat 80. zastępują więc współcześnie niemieccy profesorowie, pisarze, artyści i reżyserzy. Pierwszy zbiorowy apel osiemnastu wybitnych Niemców do Scholza opublikowała „Berliner Zeitung” 22 kwietnia, tuż przed uchwałą Bundestagu w sprawie dostaw broni dla Ukrainy. Drugi – list dwudziestu ośmiu – magazyn „Emma” 29 kwietnia, w reakcji na tę uchwałę. W sieci można obserwować, jak lawinowo rośnie liczba podpisów znanych Niemców pod tym ostatnim apelem.
Pacyfistyczne demony obudziła na nowo ostra debata, przewalająca się przez Niemcy na tle dostaw broni dla walczącej Ukrainy
Wątek strachu przed wojną („Ich habe Angst”) jest oczywiście obecny w obu apelach. Ale myślowa i moralna zawartość obu tekstów jest godna uwagi, gdyż ich argumentacja wykracza daleko poza tę znaną od wieków narrację pacyfistyczną. W szczególności ów list z „Emmy” jest dramatycznym w tonie manifestem napisanym przez moralistów, występujących w obronie „obowiązujących norm moralnych, które mają charakter uniwersalny”. To właśnie z racji owej uniwersalnej etyki rząd Niemiec winien natychmiast porzucić myśl o zbrojeniu armii prezydenta Zełeńskiego, a o ile by tak nie uczynił, to poniesie podwójną odpowiedzialność za czyny moralnie niegodziwe. Najpierw za to, że dostarczy Rosji motywów do eskalacji przemocy, aż do konfliktu nuklearnego. A to jest moralna odpowiedzialność „ciążąca nie tylko na pierwotnym agresorze, ale tak samo na tych, którzy dostarczają mu motywu do działania przestępczego”. Czyli na Scholzu, o ile dostarczy Ukrainie broń. Ale to nie wszystko. Scholz będzie winien także przyszłych zbrodni, jakie popełnione zostaną na Ukrainie. Albowiem: „decyzja co do moralnej odpowiedzialności za koszty ludzkiego życia wśród ukraińskiej ludności cywilnej nie należy wyłącznie do kompetencji ukraińskiego rządu”. Należy także do rządu Niemiec, właśnie dlatego, że: „normy moralne mają charakter uniwersalny”.
Gdyby ktoś z Czytelników nie chciał mi wierzyć w autentyczność cytatów, albo bezstronność w przytaczaniu argumentacji, odsyłam na stronę magazynu „Emma”. Dla każdego, kto nie utracił jeszcze przysłowiowej „piątej klepki”, jest chyba jasne, że mamy tu do czynienia z próbą ustanowienia systemu anty-etyki wobec przyswojonej w Europie co najmniej od dwóch tysiącleci rozumnej etyki życia publicznego. Współwinnym każdej zbrodni, na równi z samym zbrodniarzem, ma odtąd być ten, kto zdecyduje się wspomóc ofiarę. A to dlatego, że w ten sposób dostarcza motywu zbrodniarzowi do działania, jest więc kimś na kształt podżegacza. Jak również dlatego, że umożliwia napadniętemu prowokowanie nowych ofiar; jest więc także pomocnikiem zbrodni. Pewnie nie wzbudzi już niczyjego zdziwienia to, iż w owym pierwszym liście, z „Berliner Zeitung” otwarcie zostaje wyrażony pogląd, iż powinnością niemieckiego rządu jest… „zachęcić władze w Kijowie do zaprzestania oporu”. Zamiast dostarczać broń walczącej o wolność Ukrainie, powinnością moralną Niemiec jest użyć swojego wpływu dla skłonienia Ukraińców do kapitulacji. To się nazywa uczciwa pacyfistyczna myślowa konsekwencja.
W liście z „Berliner Zeitung” zostaje wyrażony pogląd, iż powinnością niemieckiego rządu jest… „zachęcić władze w Kijowie do zaprzestania oporu”
Pod oboma listami do Scholza znajdziemy podpisy ludzi ze ścisłej niemieckiej opiniotwórczej elity. Tylko dla przykładu – wśród sygnatariuszy listu 18 są m.in.: pisarki Antje Vollmer (znana w Polsce z pruskiej sagi „Podwójne życie”) i Daniela Dahn (kandydująca swego czasu do prezydentury), albo Konstantin Wecker – najpopularniejszy autor piosenek. Wśród tych 28 z „Emmy” – to m.in.: prof. Wolfgang Merkel (bodaj najbardziej wzięty politolog z Uniwersytetu Humboldta), pisarz Martin Welser (95-letni nestor literatury niemieckiej), reżyser Andreas Dresen (Srebrny Niedźwiedź za film „Na półpiętrze”), czy prof. Peter Weibel (artysta i performer ulubiony przez krakowski MOCAK). Prawdę mówiąc, jestem w stanie zrozumieć, iż ci egoistyczni i tchórzliwi Niemcy, tak samo, jak ich poprzednicy sprzed 40 lat, marzą sobie, aby największe państwo Europy odwróciło się plecami do całego świata i żyło w swoim spokoju i dobrobycie niczym owa „wieś spokojna, choć na całym świecie wojna”. Uważam, że w przypadku Niemców to jest marzenie głupkowate i szkodliwe, ale powtarzam, jestem w stanie je zrozumieć. To, czego nie mogę pojąć, to dlaczego niemiecka elita do tego głupkowatego i szkodliwego marzenia dorabia jeszcze teraz nową anty-etykę polityczną. Zdaje się, że spokrewnioną, gdy idzie o swe myślowe pochodzenie, z igrcami i harcami czarownic z szatanem na górze Brocken w pierwszomajową Noc Walpurgii.
Jan Rokita
Przeczytaj inne felietony Jana Rokity z cyklu „Z podbieszczadzkiej wsi”
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1959) – prawnik i publicysta, komentator polityczny. Od początku istnienia związany z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu. W latach 1989-2007 poseł na Sejm RP. Po wyborach 1989 roku był wiceprzewodniczącym Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, skupiającego posłów rekomendowanych przez „Solidarność”. Przewodniczył wówczas sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do zbadania działalności MSW, która zajmowała się m.in. archiwami SB. W efekcie tych prac powstał raport końcowy zwany „raportem Rokity”. W latach 1992-1993 pełnił funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów. W 2007 roku wycofał się z czynnego życia politycznego. Od tego czasu jest wziętym publicystą i wykładowcą akademickim. Uprawia też róże. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. Laureat „Nagrody Kisiela” za 2003 rok.