To, co się rozegrało w pierwszej połowie lutego w Waszyngtonie, było klasyczną tragedią, zderzeniem dwóch stanowisk nie do pogodzenia, konfliktem ludzkich słabości z Prawem i niezdolności Prawa do zapobiegania tego rodzaju konfliktom – pisze Ewa Thompson w kolejnym felietonie z cyklu „Widziane z Houston”.
Amerykańska tragedia – taki tytuł nosi nieomal stuletnia powieść amerykańskiego powieściopisarza Thedora Dreisera, której fabułą jest domniemane morderstwo ciężarnej dziewczyny przez jej lekkomyślnego i próżnego chłopaka. Wspominam Dreisera, bo zapożyczam od niego tytuł felietonu. Wprawdzie po polsku brzmi on raczej ironicznie – bo też jakie tragedie mogą przeżywać Amerykanie, którym niezmiennie dobrze się powodzi i których wiedza historyczna sięga co najwyżej osiemnastego stulecia? Ale to, co się rozegrało w pierwszej połowie lutego w Waszyngtonie, było klasyczną tragedią, zderzeniem dwóch stanowisk nie do pogodzenia, konfliktem ludzkich słabości z Prawem i niezdolności Prawa do zapobiegania tego rodzaju konfliktom. Mowa oczywiście o czwartej już próbie Demokratów nałożenia na byłego prezydenta Donalda Trumpa pieczątki impeachmentu. To się nie udało, bo tylko siedmiu Republikanów głosowało za – a trzeba było dwóch trzecich Senatu, czyli 17 Republikanów. W czasie słownych batalii w Kongresie polityczna nienawiść Demokratów do Trumpa zaowocowała wielką retoryką i przypomnieniem, że osiemnastowieczna konstytucja wytrzymuje – przynajmniej tymczasowo – parcie nowych czasów i posiada zasoby, przy pomocy których da się jeszcze zażegnać nawet tak skomplikowane konflikty, jak ten dotyczący Trumpa. Ale trudno zaprzeczyć, że konstytucja już trzeszczy w szwach.
Kongresman Jamie Raskin wygłosił płomienną mowę agitującą za impeachmentem. Było w niej wszystko pomieszane: zachowanie Trumpa w dniu, gdy tłum jego zwolenników zaatakował wzgórze Kapitolu; niezliczone tweety Trumpa o tym, że wybory były sfałszowane; poufne rozmowy z urzędnikami liczącymi głosy w poszczególnych stanach; brak reakcji Trumpa na wiadomość, że wice prezydent może być w niebezpieczeństwie; jego niejasne i nieco spóźnione orędzie w chwili, gdy tłum już rozbijał drzwi i okna w budynku Kongresu. Mimo świetnej formy, był to groch z kapustą, jeżeli chodzi o treść. Co słusznie mu wypomniał pierwszorzędny prawnik Trumpa, Michael van der Veen. Van der Veen wykazał również, że Demokraci sfałszowali datę jednego z tweetów Trumpa, tak aby połączyć go z atakiem demonstrantów na Kapitol 6 stycznia. Ów prawnik zapłacił za to odpowiednią cenę: wymalowano mu napis „zdrajca” przed domem. Zdradził neomarksistów. A więc nie tylko w Polsce uprawiany jest wandalizm w stosunku do politycznych adwersarzy.
Gdyby Demokratom udało się przegłosować impeachment, Trumpa pozbawiono by prezydenckiej emerytury, dostępu do poufnych politycznych informacji oraz możliwości kandydowania w wyborach prezydenckich w 2024 roku
W przemówieniach Raskina i van der Veena przewijało się słowo „insurekcja” (insurrection). W języku polskim to słowo ma pozytywne znaczenie: insurekcja kościuszkowska i te późniejsze, z ich implikacją szlachetności, ofiarności, sprawiedliwej walki o wolność. W politycznej angielszczyźnie odwrotnie: słowo to ma złowrogie konotacje. Insurekcja to dzieło motłochu, rządy barbarzyństwa, atak na praworządność. Demokraci nazwali insurekcją wydarzenia 6 stycznia i argumentowali, że ta zbrodnia jest dziełem Trumpa. Że po raz pierwszy w historii, prezydent USA stanął na czele bezprawia, złamał dane w czasie inauguracji słowo, że będzie bronił Konstytucji. Wystąpił przeciwko swemu własnemu krajowi! Gdyby Demokratom udało się przegłosować impeachment, Trumpa pozbawiono by prezydenckiej emerytury, dostępu do poufnych politycznych informacji oraz możliwości kandydowania w wyborach prezydenckich w 2024 roku. Sapienti sat.
W sali obrad Kongresu powiało czymś wielkim: konstytucją, wiekiem osiemnastym, poczuciem związku z Ojcami Założycielami republiki, powagą głębokich słów.
Dlaczego decydenci Partii Demokratycznej tak bardzo chcieli wyeliminować Trumpa z polityki? Chodzi chyba o to, że Trump jest nieprzewidywalny i nie da się nim sterować. Zaś „waszyngtońskie bagno” życzy sobie przewidywalnego prezydenta, który nie narzuca swojej woli federalnym biurokratom, lecz raczej słucha ich opinii (często będącej wypadkową interesów, które ci urzędnicy reprezentują) i postępuje wedle ich rad. Tak więc w Bidenie waszyngtońscy decydenci mają idealnego prezydenta. W Trumpie mieli zdecydowanego przeciwnika. Trzeba też przyznać, że polityczne maniery Trumpa i jego życiorys wcale nie zachęcają do zachwycania się nim jako reprezentantem uniwersalnych ideałów. Ale Trump efektywnie bronił amerykańskich interesów za granicą i odniósł kilka sukcesów na polu międzynarodowym i wewnętrznym. Przy końcu prezydentury postawił na wartości konserwatywne. Na bezrybiu…
Dlaczego nazywam nieudany impeachment Trumpa amerykańską tragedią? Bo w trakcie sporów o impeachment Amerykanie zetknęli się z tym, czego kiedyś doświadczyli Grecy: niemożności zadowalającego rozwiązania problemów, istnieniem hubris, czyli zbytniej pewności siebie, wiary, że wszystko da się załatwić i uporządkować. Że stosunki międzyludzkie można tak ułożyć, że wszyscy będą szczęśliwi, wszystkie łzy zostaną otarte, nikt nie będzie pokrzywdzony i sprawiedliwości stanie się w pełni zadość. Że wymiana prezydenta i paru osób w Senacie czy Kongresie wprowadzi doskonałość, której zaprzeczeniem był poprzedni prezydent i wcześniejszy skład Kongresu.
Raskin i inni argumentowali, że gdyby nie Trump, nie byłoby ataku na Kapitol. Republikanie ubolewali nad niezdolnością Trumpa do zaakceptowana języka dyplomacji w tweetach i wystąpieniach publicznych: gdyby nie te czy inne nieszczęsne słowa, które Trump wypowiedział czy napisał, nie byłoby pretekstu do impeachmentu. Demokraci z wielką pewnością siebie twierdzą, że nowy prezydent i Demokratyczna większość we władzy ustawodawczej rozwiążą amerykańskie problemy. Parę tygodni po inauguracji Bidena biurokracja waszyngtońska nadrabia miną i oznajmia via media, że wszystko zostało załatwione, że mamy świetnego prezydenta i świetlaną przyszłość. Ale za tą retoryką ukrywają się niepewność i niepokój.
Ewa Thompson
Rice University
Przeczytaj inne felietony Ewy Thompson z cyklu „Widziane z Houston”
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
(ur. 1937) – profesor slawistyki na Uniwersytecie Rice (Houston). Laureatka nagrody Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie za upowszechnianie kultury i literatury polskiej w świecie (2015). Autorka pracy Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm (2000). Jej książki i artykuły są tłumaczone na język polski, ukraiński, białoruski, rosyjski, włoski, chorwacki, czeski, węgierski i chiński. Praca Zrozumieć Rosję. Święte szaleństwo w kulturze rosyjskiej została przetłumaczona na chiński i opublikowana w Hongkongu w 1995, w Pekinie w 1998 oraz 2015 roku. W 2019 roku książkę w polskiej wersji językowej wydała Teologia Polityczna.