W tym numerze przyglądamy się zarówno narracji, która czyni z polityki arenę manichejskiego konfliktu, jak i szukamy dróg wyjścia z tego niechcianego klinczu. Jak nie popaść w prosty dualizm? Jak ma się zachować konserwatysta na wojnie kulturowej? Czy chrześcijaństwo jest skazane na konfrontację z nowoczesnością? Te pytania uczyniliśmy centralnymi tego wydania tygodnika.
A więc wojna! A jeżeli tak, to trzeba szybko okopać się na swoich miejscach, zrobić przegląd wojska, wyznaczyć terytorium starcia i dobrze rozłożyć siły. Kluczowa staje się zarówno broń (najlepiej atomowa – ta od razu rozstrzygnie sprawę!), jak i odpowiednia logistyka, która pomoże zapewnić odpowiednie łańcuchy dostaw. Pytanie tylko, czy żołnierze tego frontu dobrze wiedzą, jaką stronę reprezentują i czy przypadkiem nie za szybko na tę wojnę wyruszyły? A co jeżeli, gdy przyłożymy te wszystkie kategorie do współczesnego starcia, ale w wymiarze kulturowym? Czy wojna, która wynika z bardzo prostego – niemal schmittańskiego podziału – na wroga i przyjaciela, przypadkiem nie spłyca całości zagadnienia, które za nim stoi i czy nie dajemy się za szybko sprowadzić do manichejskiego dwubiegunowości – starcia sił dobra z siłami zła, tyle tylko, że każda ze stron odczytuje swoje zaangażowanie à rebours?
Trzeba to jawnie przyznać: całą kulturę Zachodu objęło wielkie pęknięcie, które przekracza granice poszczególnych państw i poddaje erozji stare formy. Podział odczuwalny jest na przestrzeni poszczególnych wspólnot politycznych. Pewne przestrzenie dawniejszej wolności zostały już ocenzurowane, spoczywając w pieczy odpowiednio przygotowanych speców od zapominania, a kolejne już zaczynają być wpisywane na listy proskrypcyjne. Przesunięcie się świata po kolejnych rewolucjach kulturowych wytworzyło poważny wstrząs w obrębie zagadnień kluczowych z punktu widzenia tożsamości. Co więcej, gra się toczy o pewien model wizji rzeczywistości, metafizyki – uchwycenia założeń porządku i jego przeobrażenia.
Całą kulturę Zachodu objęło wielkie pęknięcie, które przekracza granice poszczególnych państw i poddaje erozji stare formy. Podział odczuwalny jest na przestrzeni poszczególnych wspólnot politycznych
Nie sposób jednak zobaczyć, że w tym starciu wytworzył się i ugruntował znany już dobrze w epoce post-oświeceniowej spór sił postępu z siłami reakcji – z dobrze rozpisanymi rolami, w których to dobro progresywizmu ostatecznie znajduje się „po dobrej stronie historii”. Prosta zasada, rodem z manichejskich ksiąg, zawładnęła powszechną wyobraźnią – tu nie ma miejsca na półcienie i drobiazgi, ostateczne zwycięstwo postępu, dla każdego szanującego się racjonalnego (rzecz jasna!) człowieka, musi okazać się jedynym logicznym i w zasadzie bezalternatywnym rozwiązaniem. Co więcej, zachodzi pewien paradoks: druga strona, prezentując siebie jako ostoję przed zachodnim permisywizmem, jedynie odwraca ten schemat awangardy w walce z ciemnymi siłami. Absolutyzuje swoje stanowisko, okopując je starannie, wpisując się precyzyjnie – na poziomie wyobraźni społecznej – w tę retorykę.
Tak urządzona rzeczywistość w przestrzeni symboli zdaje się układać dalszy bieg wydarzeń. Pozostaje zasadne pytanie: czy konserwatyści mogą się wyłamać z tego prostego schematu i ustanowić własne zasady, które nie będą ich zawsze rozpisywać w grze o sumie zerowej, gdzie ich pozycja z założenia jest obarczona przegraną? Wpisywanie się strony konserwatywnej w ten konstrukt zdaje się marzeniem wielu (szczególnie z tych od „dobrej strony historii”), gorzej, że jest przekleństwem dla spraw, które wymagają ochrony, a niekiedy i ocalania. Otwiera się zatem kolejne pytanie, jak odnieść się do tak ustanowionego paradygmatu – tego niechcianego dziedzictwa Oświecenia.
Budowanie swojej agendy spraw ważnych i ogniskowania wokół nich dyskusji jest sprawą nie tyle trudną, ile wymagającą i często długofalową. Jednak czy działanie ludzkie nie polega na ciągłym zmaganiu się różnych sił, z których każda dąży do przezwyciężenia pozostałych, a aktywność ustanawia rodzaj odbioru zastanej rzeczywistości, wybierając w niej przestrzenie godne uwagi i afirmacji? Jeżeli przyjmiemy, że pole tych zainteresowań można uczynić centralnym dla całej wspólnoty politycznej – prawdopodobnie uda się porzucić jedno stare widowisko, które wieje nudą i pohukuje pustymi trybunami, a wprowadzić pod debatę kolejne, które nie mają z góry rozpisanej agendy. Kultura obfituje w tematy, cywilizacja w toposy i stojące za nimi poważne argumenty – daleko silniejsze, aby nie zacząć ich rozkładać przed oczami tych, którzy nie zdają sobie sprawy z ich istnienia, tkwiąc w okopach nie swojej wojny.
W tym numerze przyglądamy się zarówno narracji, która czyni z polityki arenę manichejskiego konfliktu, jak i szukamy dróg wyjścia z tego niechcianego klinczu. Jak nie popaść w prosty dualizm? Jak ma się zachować konserwatysta na wojnie kulturowej? Czy chrześcijaństwo jest skazane na konfrontację z nowoczesnością? Te pytania uczyniliśmy centralnymi tego wydania tygodnika.
Jan Czerniecki
Redaktor naczelny
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!
Redaktor naczelny Teologii Politycznej Co Tydzień. Wieloletni koordynator i sekretarz redakcji teologiapolityczna.pl. Organizator spotkań i debat. Koordynował projekty wydawnicze. Z Fundacją Świętego Mikołaja i redakcją Teologii Politycznej związany od 2009 roku. Pracował w Ośrodku Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego oraz Instytucie Pileckiego. Absolwent archeologii na Uniwersytecie Warszawskim.