Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Tomasz Sulewski: Nosił Lis razy kilka

Tomasz Sulewski: Nosił Lis razy kilka

Różnego typu "pewności", wygłaszane ze znawstwem z piedestału własnego autorytetu na trwałe zatruwają przestrzeń polskiej debaty publicznej

Różnego typu "pewności", wygłaszane ze znawstwem z piedestału własnego autorytetu na trwałe zatruwają przestrzeń polskiej debaty publicznej
Wizyta Jarosława Kaczyńskiego w programie Tomasza Lisa zdominowała początek ostatniego tygodnia kampanii wyborczej. Nie jest to zaskakujące o tyle, że nie codziennie zdarza się, aby tak wyszczekany i inteligentny dziennikarz jak Lis równie dramatycznie sam siebie nokautował. Kaczyński, który w powszechnej opinii szedł na to spotkanie, by zebrać tam tęgie baty, wyszedł z niego w ostatecznym rachunku z tarczą. Przez większość programu był rozluźniony, a nawet swobodny, irytując się co prawda delikatnie w paru momentach, niemniej nie dając się wyprowadzać z równowagi (co jest zawsze najskuteczniejszym sposobem na tworzenie medialnego obrazu rozmówcy-potwora, a akurat w wypadku tego polityka było zazwyczaj prostą sprawą). I choć nie był to bynajmniej popis medialnego i retorycznego mistrzostwa – niektóre wypowiedzi prezesa PIS ocierały się o butę i zajadłość, a on sam niepotrzebnie wdał się w kilka pyskówek czy dywagacji na mało istotne tematy – większość pułapek prowadzącego omijał bez problemu, a nawet z pewną gracją. Inna rzecz, że Lis wydatnie mu w tym pomagał – agresywny styl rozmowy, zaciśnięte szczeki, tendencyjne pytania i wyciąganie spraw przed 20 lat na każdym widzu, który ma w sobie potrzebę choćby sztafażu obiektywizmu, musiały zrobić jak najgorsze wrażenie. Nic dziwnego więc, że wielu komentujących program dziennikarzy - i tych "pro", i tych "anty" - uznało, że był to żenujący pokaz dziennikarskiej nieporadności i bezwstydnej jednostronności przekazu.

Uczciwie przyznam, że już na starcie nie spodziewałem się zbyt wiele po tym widowisku. Pobieżna nawet lektura "Wprost" z ostatnich kilku tygodni nie pozostawiła najmniejszych wątpliwości co do sposobu widzenia przedwyborczego świata przez redaktora naczelnego tygodnika, a urocze uwieńczenie tej passy w postaci artykułu przestraszonego jakoby Jakuba Wojewódzkiego dało orientację co do poziomu argumentów. Dlatego też szybkie przejście w telewizji Lisa od programu PIS do niskich chwytów rodem z piaskownicowej pyskówki (jak choćby pouczania o grzeczności) mnie nie zdziwiło. Przez pierwszych kilkanaście minut przyglądałem się co prawda z pewnym zdziwieniem jak Lis masakruje sam siebie, ale i to dość szybko stało się nużące (ile można ostatecznie bawić się czyimś nieudacznictwem?). Moją uwagę przykuły mocniej ostatnie minuty, głównie z tej racji, że autor programu mimowolnie dał wyraz bardzo charakterystycznej cesze reprezentowanego przez siebie modelu dziennikarstwa. 
Poszło o Ilonę Klejnowską, jedną z kandydatek PIS do Sejmu. Lis próbując upokorzyć szefa opozycyjnej partii wypytywał go o to, czy zna dobrze imiona, nazwiska i miejsca na listach tzw. Aniołków (sensowność i profesjonalizm w zadawaniu takich pytań zostawmy na boku). Gorzej, że w ferworze przyciskania gościa do ściany sam się poplątał, myląc kandydatki z Płocka i Bydgoszczy. Ot, powie ktoś, wtopa - zdarzyć się może, więc się zdarzyła. Każdego może trafić. Zgoda. Rzecz w tym, że kto inny, może bardziej pokorny i nie tak mocno przekonany o wielkości swojego formatu (a może po prostu bardziej obiektywny), wobec jednoznacznej i pewnej riposty Kaczyńskiego, że Klejnowska z całą pewnością kandyduje z Bydgoszczy, być może próbowałby zniuansować swoją wypowiedź, dodać choćby proste "ok, nie wykluczam, że w tej sprawie się mylę". Ale nie laureat licznych nagród, w tym nominacji do nagrody NawigaTOR (za udowodnienie, że rzetelne dziennikarstwo i prawdziwą publicystykę można uprawiać na najwyższym poziomie bez względu na medium). On wyraźnie dał odczuć, że on wie jaka jest prawda. A prawda jeśli jest inna, powinna natychmiast się podporządkować woli Tomasza Lisa. "Szóste miejsce z Bydgoszczy, panie prezesie".
Postawę tę, charakterystyczną dla Najlepszego Polskiego Dziennikarza, ale także dla niektórych innych mainstreamowych publicystów można streścić: "Mówię, choć nie wiem. A im bardziej nie wiem, tym bardziej jednoznaczny i pewny jest mój ton. Bo wiem, że ludzie nie zapamiętają informacji. A nawet jeśli zapamiętają i uznają, że brzmią one fałszywie, to nie znajdą w większości siły lub możliwości weryfikacji usłyszanych słów. Jedyne co zostanie im w głowach to moja pewność i niezmącony jasny wzrok". Dzięki takiemu podejściu zamiast sprawdzonych i rzetelnych informacji otrzymujemy koktajl z tego, co się danemu dziennikarzowi wydaje i tego, co chciałby, aby było, a zamiast mądrości dostajemy przemądrzalstwo. Zanika też poczucie odpowiedzialności za informacje, jakie się dostarcza społeczeństwu. Imperatyw zmieniania świata na własny obraz i podobieństwo rozgrzesza łamanie standardów. Polskie dziennikarstwo coraz mocniej zapada na tę chorobę - symptomy dały się już zaobserwować u Tomasza Lisa, Moniki Olejnik, czy Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. Żadne antybiotyki nie pomogą już pewnie załodze z Czerskiej, Janinie Paradowskiej, czy Jackowi Żakowskiemu. Co gorsza dotknięci tym porażeniem są zresztą nie tylko dziennikarze, ale i niektórzy naukowcy i komentatorzy. Różnego typu "pewności", wygłaszane ze znawstwem z piedestału własnego autorytetu na trwałe zatruwają przestrzeń polskiej debaty publicznej, wyrabiając w odbiorcach przekonanie, że do tego, by brać udział w dyspucie nie trzeba mieć argumentów - wystarczy wiedzieć.I tak oto, gdy przychodzi moment, kiedy warto byłoby wejść w dialog okazuje się, że nie bardzo jest komu go poprowadzić.
Tomasz Sulewski

Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wydaj z nami

Wydaj z nami „Herezję sekularności” Piotra Popiołka
Pierwsza polska monografia koncepcji Radykalnej Ortodoksji Johna Millbanka
Brakuje
Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.