Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Personalizm

Niegdyś kochano ludzi poprzez instytucje: małżeństwo w duszy żony z czasów grand siècle znaczyło więcej niż osoba jej męża, króla tolerowano przez wzgląd na szacunek dla monarchii etc.

Niegdyś kochano ludzi poprzez instytucje: małżeństwo w duszy żony z czasów grand siècle znaczyło więcej niż osoba jej męża, króla tolerowano przez wzgląd na szacunek dla monarchii etc.

 

Christianitas

Koniec z tradycjami, koniec z ramami! Nic, tylko osoby! Osoba jest dziś gwarantem wszystkiego. Bierzemy ślub z osobą z własnego wyboru, bez zwracania najmniejszej uwagi na otoczenie lub okoliczności, reżim polityczny wciela się w człowieka i wraz z nim umiera etc. Prowadzi to daleko: do końca wszystkich ciągłości społecznych, do zaburzenia powszechnej równowagi Osoba ludzka nie jest absolutem. Niegdyś kochano ludzi poprzez instytucje: małżeństwo w duszy żony z czasów grand siècle znaczyło więcej niż osoba jej męża, króla tolerowano przez wzgląd na szacunek dla monarchii etc. Obecnie instytucje toleruje się nie inaczej jak właśnie przez ubóstwioną osobę, a pewne ramy uważa się za rzecz abstrakcyjną lub martwą. Ale nie zawsze takie były: stały się takimi w miarę jak wzrastał kult osoby. To, co nieosobowe, niekoniecznie jest synonimem czegoś martwego i abstrakcyjnego; to, co nie jest osobą, także może być żywe i konkretne. A ramy, które wynoszą, ochraniają i przekraczają osoby także mogą być kochane, i to gorąco! W końcu, za owymi ramami kryje się osoba Boga – jedyna, którą można wielbić bez szkody – która wszystko ożywia i chroni…

Dążenie niektórych współczesnych “personalistów”, którzy chcieliby, jako sztuczne i czysto dekoracyjne, odrzucić wszystko, co nie jest osobowe, wprawia mnie w niepokój. Złożenie osoby w ofierze dla dobra ram (tu kryje się niebezpieczeństwo wszystkich ostrych i klasycznych klimatów) nie jest dobre, lecz poświęcenie ram na korzyść osób wydaje mi się gorsze: pierwsze wyjaławia, drugie powoduje rozkład. Jeszcze jakiś postęp owej religii osoby, a nie będziemy już mieli “dobrych domów”, ojczyzny, ducha kasty, wspólnoty – korzeni w czasie i w przestrzeni. Nie idźmy za daleko w naszych roszczeniach na rzecz osoby ludzkiej: jest ona bowiem względna, efemeryczna, niestała i często “odosobowiona” w najbardziej próżny sposób. Wierzę w personalizm, ale tylko Boży!

Nieograniczony prymat osoby pociąga za sobą inne kapitalne zagrożenie. Weźmy rojalistów kochających monarchię nie inaczej jak tylko poprzez obraz uwodzicielskiego księcia, katolików, których wiara w autorytet papieski wiąże się z rodzajem dziecinnego kultu osoby papieża, całe ludy, które ożywia jedynie słabość do dyktatora… Rzeczy najbardziej uniwersalne stały się “kwestią osoby”, “sprawą prywatną”. Oczy i serca dostrzegają tylko jednostki. To na ich barki zrzuca się ciężar całych instytucji, które wznoszą się i upadają wraz z nimi. Ów bałamutny personalizm stanowi jedną z przyczyn rewolucyjnych katastrof nowożytności: w miarę jak lud przyzwyczaja się do mylenia wysokich osobistości z wieczną zasadą, jaką mają reprezentować, jego uraza wobec nich przeobraża się powoli w chęć uniwersalnego zniszczenia. Przeszłość umiała odróżnić instytucje od osób: można było gardzić królem lub papieżem (Średniowiecze wcale sobie tego nie odmawiało!) w żadnym wypadku bez poddawania w wątpliwość sensu monarchii i papiestwa. Wiedziano, że zdrowa instytucja – instytucja pochodząca od Boga – pozostawała płodna, nawet poprzez najbardziej niedoskonałego człowieka. Przywódcy polityczni i religijni byli wtedy jakby łącznikami między Bogiem a ludźmi: przywiązywano więcej uwagi temu, co przekazywali, a nie temu, jacy byli. Ołtarz podtrzymywał kapłana, tron króla. Dzisiaj wymaga się od króla, by nosił swój tron, od księdza, by podtrzymywał ołtarz. W oczach ludu instytucje usprawiedliwiają się tylko poprzez geniusz lubmagnetyzm niektórych pojedynczych osób. Warunek ten pociąga za sobą dwie rujnujące konsekwencje: nieszczęsnym “stronnikom” instytucji narzuca po prostu nieludzki stopień napięcia i aktywności, a co za tym idzie, wiąże los instytucji z poślednimi wypadkami osobistymi. Żałosny antropocentryzm, który myli kanał ze źródłem i który zmierza do uczynienia z osoby ludzkiej absolutnej bazy tego, co, w rzeczywistości, przez człowieka przechodzi a opiera się tylko na samym Bogu…

Tłum. Jan Kaznowski

Przekład na podstawie: Gustave Thibon, “Diagnostics. Essai de physiologie sociale”, Fayard 1985

Christianitas 23/24 2005


Jeżeli podobał się Państwu ten artykuł?

Proszę pamiętać, że Teologia Polityczna jest inicjatywą finansowaną przez jej czytelników i sympatyków. Jeśli chcą Państwo wspierać codzienne funkcjonowanie redakcji „Teologii Politycznej Co Tydzień”, nasze spotkania, wydarzenia i projekty, prosimy o włączenie się w ZBIÓRKĘ.

Każda darowizna to nie tylko ważna pomoc w naszych wyzwaniach, ale również bezcenny wyraz wsparcia dla tego co robimy. Czy możemy liczyć na Państwa pomoc?

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.