Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Magdalena Gawin: Wańkowicz krzepi

Magdalena Gawin: Wańkowicz krzepi

Wyciskał siódme poty z polszczyzny. Wwiercał się w niepowtarzalne życiorysy. Grał na nosie III Rzeszy, Sowietom i Gomułce. I nic a nic się nie zestarzał – w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Wańkowicz. Między reportażem a gawędą” przypominamy artykuł Magdaleny Gawin.

Wańkowicza zawsze warto przeczytać jeszcze raz. Autor „Bitwy o Monte Cassino", „Ziela na kraterze", „Szczenięcych lat", „W Kościołach Meksyku", „Anody i katody", „Września żagwiącego" po zakolach historii poruszał się jak doświadczony podróżnik, który bez trudu zajmuje najlepsze miejscówki i zawsze dociera do celu, do samego sedna zdarzeń. Historia była dla niego obcowaniem z żywą, tętniącą materią, której kolejne warstwy odkrywał z ostrożnością i wyczuciem, tak aby nie przerwać łączących je naczyń.

Reportaże Wańkowicza są antytezą warsztatu społecznego historyka, który chłodnym spojrzeniem redukuje chłopów i robotników do ziarnistej masy zaspokajającej swoje biologiczne potrzeby pokarmu, seksu i bezpieczeństwa. Wańkowicz indywidualizował, zanim indywidualizacja losów stała się modna. Zwykłość i powszedniość torowała w jego utworach rozumienie procesów społecznych i polityki. To historia, którą uprawiają wytrawni pisarze i przed którą kapitulują co roztropniejsi naukowcy.

Dobrze się stało, że autorzy wstępów do poszerzonej i nieocenzurowanej edycji dzieł Wańkowicza, w tym m.in. Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Norman Davis, Agata Szwedowicz, Wojciech Cejrowski, Marek Radziwon, Jan Gondowicz i Robert Traba, ograniczyli do minimum wyliczanie „błędów Wańkowicza", a skoncentrowali się na kontekście powstania poszczególnych utworów i sednie, czyli zagadce popularności jego pisarstwa.

Mieszańce taksa z chartem

Swoim kpiarskim, ciepłym spojrzeniem Wańkowicz obejmował ziemian, białoruskich i ukraińskich chłopów, Żydów, Tatarów, zdziwaczałe właścicielki pensjonatów, nieudacznych urzędników, poczciwych policjantów, starych belfrów, dając wspaniały, różnorodny przekrój Kresów. Interesowały go pogranicza kultury i cywilizacji; ciekawość gnała go do podlaskich wsi i dworków, na śląskie hałdy, do mazurskich chałup i warmińskich jezior, do egzotycznego Meksyku, do porewolucyjnej Rosji. „Każda granica ma w sobie coś niesamowitego i mistycznego" – wyznawał.

W każdej opowieści, etiudzie i rozrosłej historii czytelnika Wańkowicza uderza język; żyzny, pełen neologizmów, wtrąceń, metafor, idiomów. W jego reportażach zatopiona jest literacka gawęda i dziewiętnastowieczna fraza pamiętnikarska, które przenikają się z wyrazistą, ciętą puentą charakterystyczną dla narracji nowoczesnych mediów i reklamy: „W dalekiej Warszawie był rząd, sąd, w papierki wgląd". Wańkowicz bawił się językiem, mieszał style i gatunki, celowo naginał i łamał zasady gramatyki, improwizował i dawał czytelnikowi możność posmakowania najpiękniejszej polszczyzny.

Wańkowicz bawił się językiem, mieszał style i gatunki, celowo naginał i łamał zasady gramatyki, improwizował i dawał czytelnikowi możność posmakowania najpiękniejszej polszczyzny

Puryści językowi mazali mu po tekstach i próbowali wykreślać rusycyzmy, neologizmy, rozsupływać jego zamotane czasowniki, które brali za niechlujstwo. „Co ten człowiek wyrabia z przedrostkami! – dziwił się recenzent »Ziela na kraterze« – Przypstrzenia, przyszantażować, podbaronić, ukobiecić, zagłupić, worywać, wywrzasnąć, zaspołeczniony, doranny, naklapły, nawiadywać się...". Z czasem i pedanci machnęli ręką. „A mnie ciągle oblegają słowa łaziki, obieżyświaty, które mamy-taty zapomniały, mieszańce taksa z chartem, indyka z żyrafą, ciągle to mnie ciągnie za nogawkę, liże za uchem" – cieszył się pisarz.

Pisał dużo. Za reportaże „Na tropach Smętka" opisujące życie codzienne w Prusach Wschodnich został uznany za wroga Rzeszy. W postaciach wioskowych gaulejterów i zastraszonej resztki Polaków opisał działanie niemieckiej machiny państwowej gniotącej wszystko, co przypominało o Kaszubach, i o zgrozo!, obrazo najpotworniejsza! – obecności kultury polskiej na Warmii i Mazurach. Kiedy dyplomatyczne naciski Niemców wycofania z księgarskich półek „Smętka" zawiodły, jego reportaże przełożono w maleńkim nakładzie na niemiecki. Nie dla czytelników, w celach instruktażowych, dla niemieckiego wywiadu.

Zwykle intuicja prowadziła go w dobrą stronę. Wywichnął pióro raz, na Sowietach. Zderzenie jego „Opierzonej rewolucji" z „Myślą w obcęgach" Stanisława Cata-Mackiewicza pokazuje, że w stawianych tam diagnozach nie miał racji. Wbrew pozorom nie uległ sowieckiej propagandzie; pieśni o elektryfikacji i froncie pracy, ale raczej własnemu „chciejstwu". Pamiętał Petersburg pogrążony w krwawej rewolucji, świadkował bestialstwom bolszewików, uważał, że stara cywilizacja i Europa się kończą. Był porażony hitlerowskimi Niemcami i bezradnością Polski. Na Rosję patrzył jak na dokonujący się eksperyment, który pochłania czas, odwraca uwagę, obrasta w pierze.

Już po I wojnie światowej stracił rodzinny kresowy majątek. Kiedy Niemcy i Sowiety w najściślejszej współpracy napadły na Polskę we wrześniu 1939 roku, stracił po raz drugi wszystko. W Lublinie usłyszał głos niemieckiego spikera radiowego: „Dojdziemy do Wańkowicza po tropach Smętka". Musiał uciekać. Przedostał się na Zachód, pracował jako korespondent wojenny u boku 2. Korpusu armii gen. Andersa. Po wojnie mieszkał w Anglii i USA.

Szyderstwa jak komary

Jedna z najbardziej ważnych decyzji Wańkowicza dotyczyła powrotu do Polski w 1958 roku. Zgoda na powrót musiała być, jak w każdym posttotalitarnym reżimie, wynegocjowana z władzami. W 1957 r. w Polsce wyszła kolejna edycja „Ziela na kraterze", pierwsze wydanie zmaltretowanego przez cenzurę „Monte Cassino". W 1959 r. na półki księgarskie trafiło „Westerplatte" i „Hubalczycy". Tadeusz Katelbach, zajadły emigracyjny polityk, potępił Wańkowicza. Użył dobrze znanego argumentu: „mógł wybrać wolność, wybrał – PRL". Ale w tym czasie, oprócz ubeków i sekretarzy partyjnych, po ulicach chodziły tysiące AK-owców, żołnierzy Armii Andersa, powstańców warszawskich, więźniów gułagów, obozów koncentracyjnych, stalinowskich katowni; ludzi przymuszonych do życia w PRL. Maria Dąbrowska pod datą 31 marca 1959 roku opisała pierwsze spotkanie Wańkowicza z czytelnikami w Sali Kongresowej: „Ludzie się bili o wejście na ten odczyt. Sala na 4 tysiące osób, a jeszcze mrowie ludzi odeszło, nie dostawszy się".

Pod piórem Wańkowicza, który powiadał, że zapomnienie jest powtórną śmiercią, ożywały postaci żołnierzy Września, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, AK-owskiej partyzantki

Plan ubeków uczynienia z przyjazdu Wańkowicza propagandowego sukcesu PRL posypał się dość szybko. Wzmianki w gazetach, telewizji i relacja w „Kronice filmowej" nie były warte strat, jakie Wańkowicz wyrządzał. Po jego odczytach blakły postacie berlingowców, oddalały się zmory sołdatów w papachach, topniał państwowy kult Armii Ludowej. Pod piórem Wańkowicza, który powiadał, że zapomnienie jest powtórną śmiercią, ożywały postaci żołnierzy Września, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, AK-owskiej partyzantki. Czy Hubal, porównany przez pisarza do styczniowego powstańca (sic!), zastrzelony, wieziony na wozie pełnym gnoju, w kożuchu i z dawno niegoloną brodą, nie przywodził na myśl czytelnikom innych partyzantów zamordowanych z rąk NKWD lub UB?

Decyzję o powrocie Wańkowicza do Polski należy oceniać w szerokim kontekście. Warto pamiętać, że nie splamił się reżimowymi utworami, współpracą z bezpieką, nie paradował w górniczej czapce, nie podlizywał się władzy. Z donosów i obserwacji ubecy wysmażyli mu obszerne dossier. Ignorował rewizjonistyczną młodzież, nurty historii krytycznej przyjmował z niesmakiem, w dyskusję na temat bohaterszczyzny, jaka rozpętała się po jego książce o Hubalu, po prostu nie dał się wciągnąć. Uważał, że „orgię niewybrednych szyderstw" wszczęło, co znamienne – nie pokolenie AK-owców i partyzantów, tylko ich następców, „którzy nie wąchali prochu".

Podkreślał: „Nie zapoznając ważkości »imponderabiliów«, z których mogą kpić tylko ludzie płytcy, nie zapominajmy, że szyderstwa – to są komary, do których nie ma co bić aż z dział najcięższych. Że natomiast uzupełnianie braków naszego myślenia wymaga istotnie wielkiego, codziennego wysiłku przez uczenie szacunku dla pracy, przez poszerzanie odpowiedzialnego obywatelskiego myślenia". Warto wskazanie Kresowego Żubra pamiętać także dzisiaj; robić swoje, a szyderstwa zostawić – ludziom płytkim.

Magdalena Gawin

Fot. Monika Olszewska

Tekst ukazał się pierwotnie w tygodniku Rzeczpospolitej "Plus Minus"

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego. 

MKiDN kolor21


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.