Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Filoktet - Sofokles

Witajcie, podróżnicy! Kim jesteście
I co was na to bezludzie sprowadza,
Gdzie nie ma nawet portu, by zawinąć?

Witajcie, podróżnicy! Kim jesteście
I co was na to bezludzie sprowadza,
Gdzie nie ma nawet portu, by zawinąć?

 

 

Filoktet

Sofokles

przekład: Antoni Libera

wydawca: PIW

ilość stron: 125

 

 

EPEJSODION I
          
           FILOKTET

          Witajcie, podróżnicy! Kim jesteście
220     I co was na to bezludzie sprowadza,
          Gdzie nie ma nawet portu, by zawinąć?
          Wasze ubiory zdają się wskazywać,
          Że przybywacie z najdroższej mi Grecji.
          Czy się nie mylę? - No, powiedzcie coś!
225     Niech nie przeraża was mój dziki wygląd
          I nie odstręcza. Okażcie mi serce.
          Sami widzicie, nie ma tu nikogo,
          Do kogo mógłbym przynajmniej zagadać.
          Mówcie więc, jeśli mi dobrze życzycie.
230    Tyle od bliźnich chyba się należy.
          Czemu się zwodzić - maskować, udawać?
          
           NEOPTOLEM

           Jasne! Więc słuchaj: jesteśmy Grekami,
           Bo o to, jak rozumiem, głównie pytasz.
          
           FILOKTET

           O słodka mowo, jak dobrze cię słyszeć!
235      Po tylu latach! Z ust kogoś takiego!
           Skąd się tu wziąłeś? Z jakiego powodu?
           Jakiż pomyślny wiatr cię tu sprowadził?
           Mów mi to wszystko, bym poznał, kim jesteś.
          
           NEOPTOLEM

           Jestem ze Skyros. Powracam do domu.
240      Nazywam się: Neoptolemos, jestem
           Synem sławnego Achillesa. - Tyle.
          
           FILOKTET

           Syn Achillesa! Syn wspaniałej wyspy!
           I wychowanek starca Likomeda!
           Mów, skąd przybywasz? Jak tutaj trafiłeś?
          
           NEOPTOLEM

245      Przypadkiem – płynąc spod Troi.
          
           FILOKTET
          
           Spod Troi?
           Jakim sposobem? Nie było cię z nami,
           Gdy wyruszaliśmy na tę wyprawę.
          
           NEOPTOLEM

           Jak to, ty także w niej uczestniczyłeś?
          
           FILOKTET
          
           Nie wiesz, młodzieńcze, kogo masz przed sobą!
          
           NEOPTOLEM

 250    A skąd mam wiedzieć? Pierwszy raz cię widzę.
          
           FILOKTET

           I nie słyszałeś nic o mnie i o tym,
           Jakie nieszczęście mi się przytrafiło?
          
           NEOPTOLEM

           Nic na to nie poradzę, ale nie.
          
           FILOKTET

           To już zakrawa na jakieś przekleństwo!
255      Żeby w rodzinnych moich stronach, w Grecji,
           Nikt nic nie wiedział o mojej chorobie
           I o podłości, jaka mnie spotkała!
           A ci, co zgotowali mi ten los,
           Żeby się śmiali ze mnie bez skrupułów!
260      Dowiedz się zatem, synu Achillesa,
           Że masz przed sobą nie kogo innego,
           Jak właściciela łuku Heraklesa! –
           Nie powiesz chyba, żeś o mnie nie słyszał?
           Tak jest, to ja, Filoktet, syn Pojasa!
265      Którego obaj wodzowie i ten,
           Co ich wspomaga, przywódca Itaki,
           Tutaj mnie właśnie jak psa porzucili,
           Gdy mnie trawiła okropna choroba,
           Spowodowana ukąszeniem żmii.
270      Tak jest, jak psa! - Gdy spałem w skalnej grocie,
           Cicho zwinęli się i odpłynęli,
           Pozostawiając mi nędzne zapasy
           Marnego jadła i jakieś łachmany.
           Oby im los odpłacił się tym samym!
275      Wyobraź sobie teraz, synu, dreszcz,
           Jaki mnie przeszył, kiedy się zbudziłem
           I zrozumiałem, co się wydarzyło:
           Żem został tutaj sam, zupełnie sam,
           Że nie mam już nikogo do pomocy
280      I będę musiał sobie z tym poradzić.
           Potworna sytuacja! Brak mi słów,
           Aby wyrazić to wszystko, co czułem:
           Bezsilność, groza, poniżenie, ból...
           Nie-nie, te słowa nie oddają tego!
285      I tak z dnia na dzień zacząłem tu żyć,
           Zmagając się ze wszystkim, aby przetrwać.
           Wspierał mnie w tym mój niezawodny łuk,
           Z którego szyłem do gołębi w locie,
           By zaspokajać nimi nieustanny głód.
290     Co jednak opłacałem wielkim kosztem,
           Bo po swą zdobycz, wskutek chorej nogi,
           Musiałem nieraz mozolnie się czołgać.
           Wszystko mi zresztą sprawiało trudności:
           Czerpanie wody i rąbanie drew.
295      Najgorsza była zima: gasł mi ogień
           I nijak się nie dawał znów rozniecić.
           Bywało, żem go krzesał godzinami.
           Bo ogień to podstawa, daje wszystko!
           Tyle że zdrowia przywrócić nie może.
300      Skoro tu dopłynąłeś, to wiesz chyba,
           Co to za wyspa i jaki ma brzeg.
           Od żadnej strony do niej nie przybijesz,
            A zresztą po co, skoro nic tu nie ma.
           Dlatego też żeglarze omijają
305      Tę dziką ziemię, a jeśli czasami
           Ktoś jednak zbłądzi przypadkiem w te strony,
           To jak najszybciej rusza w dalszą drogę.
           Ale by mnie stąd zabrał – to już nie!     
           Owszem, użali się nad moim losem,
310      Da trochę strawy lub jakie odzienie.
           Ale to wszystko – choćbym go zaklinał.               
           I tak tu siedzę już dziesiąty rok,
           Walcząc z chorobą, o głodzie i chłodzie.
           Tak to Atrydzi wraz z Odyseuszem

315      Potraktowali mnie i urządzili.
           Oby ich Olimp tym samym pokarał!
        
          (...)


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.